Po przekonującym 5:1 w Warszawie z Estonią (słabiutką i przez większość czasu biegającą po boisku w dziesiątkę) można było, chociaż z umiarem, odtrąbić mały sukces, czyli awans do decydującej rozgrywki o udział w finałach Euro 2024. Tu jednak czekała bardzo przyzwoita Walia. I grała u siebie.
Naprzeciw stanęły drużyny sąsiadujące w rankingu FIFA (Walia 29, Polska 30). I to było widać na boisku. Przed tą konfrontacją najwięcej powodów do optymizmu trzeba było szukać w statystyce. Skoro jedyna porażka przytrafiła się Polakom ponad pół wieku temu, to jak tu nie wierzyć w sukces? Do wtorku bilans wyglądał świetnie – jedna przegrana, dwa remisy i siedem zwycięstw.
Polska, Walia i dużo biegania
Na boisko w Cardiff wybiegli ci sami piłkarze, którzy rozpoczynali grę w ubiegły czwartek na Stadionie Narodowym. Co oznacza, że spełnili oczekiwania trenera Michała Probierza. Początek meczu upłynął pod znakiem wysokiego pressingu z obu stron, nie było szaleńczych ataków. Po kilkunastu minutach wydawało się, że Polacy poczuli się swobodniej i dość łatwo przedostawali się w pobliże bramki przeciwników. W 12. minucie podanie Przemysława Frankowskiego o mało nie dotarło do Karola Świderskiego. Ale jak się potem okazało, to była jedyna okazja, która mogła zakończyć się golem w pierwszej fazie meczu.
Bliżej trafienia byli za to Walijczycy, którzy nawet pokonali Wojciecha Szczęsnego tuż przed zakończeniem pierwszej połowy. Można było jednak odetchnąć, bo sędzia asystent zauważył spalonego.
Obie drużyny nabiegały się w początkowych 45 minutach. Była walka, ale strzałów niewiele, a celnych wcale. Można się było jednak zastanawiać, która drużyna lepiej wytrzyma to intensywne tempo.
Drugą połowę z większym animuszem zaczęli zawodnicy Roberta Page’a.