W Chorwacji i Hiszpanii sądy zadecydowały, że kredyty w obcych walutach udzielano z naruszeniem obowiązującego prawa. Teraz zostaną one przewalutowane na lokalny pieniądz, a użyty do tego celu kurs ma pochodzić z dnia zaciągnięcia takich pożyczek. Na Węgrzech premier Viktor Orbán nie ustaje w swojej krucjacie i obiecuje, że w ciągu kilku lat kredyty walutowe w ogóle znikną z rynku.
Co to oznacza dla kilkuset tysięcy polskich rodzin, które spłacają pożyczki w obcych walutach, a przede wszystkim we franku szwajcarskim? Na razie niewiele. Polska z jednej strony, dzięki decyzjom Komisji Nadzoru Finansowego, praktycznie wyeliminowała zaciąganie nowych pożyczek w walutach obcych. Jednak tych starych żadne zmiany nie dotknęły. Można oczywiście wystąpić o banku o ich przewalutowanie, ale w tym celu zostanie użyty kurs aktualny, co większość kredytobiorców do takiej operacji skutecznie zniechęca. W przeciwieństwie do Węgier, wielu polityków nie widzi potrzeby żadnych radykalnych kroków, bo u nas inaczej niż nad Dunajem kłopoty ze spłatą dotyczą nadal niewielkiej grupy zadłużonych. Póki się to nie zmieni, o antybankowej krucjacie mówić będzie jedynie opozycja.
Pytanie dotyczące legalności takich pożyczek jest natomiast bardzo intrygujące. Z jednej strony biorący takie kredyty powinni być poinformowani o ryzyku. Inna sprawa, że zapewne zdecydowana większość pożyczających we franku w czasach prosperity lat 2005-08 łatwo lekceważyła ewentualne zagrożenia. Złoty przecież rósł w siłę, gospodarka pędziła, a coraz szerszy strumień funduszy unijnych sugerował, że eldorado potrwa nieprzerwanie wiele lat. Czy jednak banki w ogóle mogły oferować tak niebezpieczny produkt? Sądy w Chorwacji i Hiszpanii uznały, że nie. Sądy w Polsce takim tematem do tej pory się nie zajmowały.
Obowiązkowe przewalutowanie wszystkich kredytów po kursie z dnia ich zaciągnięcia miałoby dla naszego rynku ogromne konsekwencje. Część banków poniosłaby znaczne straty, zwłaszcza te, które najchętniej pożyczały w szwajcarskiej walucie. W przypadku niektórych instytucji finansowych mogłaby zostać zagrożona ich stabilność, a zagraniczni właściciele banków na pewno Polskę dopisaliby, obok Węgier, do swojej czarnej listy. Z drugiej strony ulga dla niektórych kredytobiorców byłaby ogromna - zwłaszcza tych, którzy pożyczali w roku 2008, gdy złoty był najsilniejszy, a frank wyjątkowo słaby. Na razie to oczywiście rozważania teoretyczne, ale temat kredytów walutowych na pewno powróci podczas kampanii przed wyborami parlamentarnymi, co już sygnalizuje PiS. Katalogu możliwych pomysłów nawet nie trzeba będzie wymyślać, bo on został już przygotowany w Budapeszcie.