Świat

Gniewni z pałeczkami

Co jedzą Chińczycy i dlaczego jest to ważne dla partii?

Niszczenie skażonego mleka w proszku skonfiskowanego w prowincji Henan. Niszczenie skażonego mleka w proszku skonfiskowanego w prowincji Henan. China Daily/Reuters / Forum
Lider chińskich komunistów Xi Jinping stara się przekonać swoich rodaków, że chińska żywność jest bezpieczna. Od tego, czy mu się uda, może zależeć los partii.
Prezydent Xi Jinping (w środku) w barze szybkiej obsługi w Pekinie.AN Prezydent Xi Jinping (w środku) w barze szybkiej obsługi w Pekinie.
Prezydent zamówił baozi, czyli tradycyjne dalekowschodnie pierożki gotowane na parze.Kim Kyung Hoon/Reuters/Forum Prezydent zamówił baozi, czyli tradycyjne dalekowschodnie pierożki gotowane na parze.

W ostatnią sobotę starego roku przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping (czyt. Śi Dzinpin), zwany też na Zachodzie prezydentem, odwiedził w Pekinie bar szybkiej obsługi. Zamówił sześć baozi, przypominających pierogi bułeczek, gotowanych na parze z nadzieniem z wieprzowiny i szalotki, do tego sporą porcję duszonej wieprzowej wątróbki i gotowane warzywa. „Global Times”, anglojęzyczny dziennik wydawany przez partię komunistyczną, podkreślił, że przewodniczący odstał swoje w kolejce, rachunek równowartości 10 zł uiścił banknotami, które osobiście wyciągnął z kieszeni własnej marynarki, i mimo wysiłków próbującego pomóc mu współpracownika, o własnych siłach zaniósł tacę do stolika. I jeszcze pozwalał fotografować się innym klientom baru.

Propaganda zapewniała, że całe przedsięwzięcie odbyło się bez tradycyjnych w takich przypadkach środków ostrożności. Personel nie był zawczasu powiadomiony, policja nie zamykała sąsiednich ulic, a zazwyczaj liczni ochroniarze, jeśli przebywali w pobliżu, to pozostawali niewidoczni. Na miejscu nie było nawet oficjalnego fotografa, więc Chiny dowiedziały się o wizycie za pośrednictwem portali społecznościowych.

Głodny przywódca

Aby zrozumieć rewolucyjny wymiar tego posiłku, trzeba sobie wyobrazić papieża (i to raczej Benedykta XVI niż Franciszka) zaglądającego do którejś z poślednich rzymskich pizzerii i zachowującego się tak, jakby sobotnie wypady na pizzę były dla papieży naturalne jak błogosławieństwa po niedzielnej modlitwie Anioł Pański. W kolejnych dniach zachwyceni klienci wzięli bar szturmem. W szczytowym momencie ogonek oczekujących liczył pół tysiąca amatorów „zestawu prezydenckiego” i wylegał z lokalu. Chodnik pod pierogarnią zamienił się w małą agorę, szybciutko upatrzyli go sobie m.in. protestujący przeciw urzędniczej korupcji.

Nieustępliwą walkę z nią deklaruje Xi i wygląda na to, że spontaniczny odruch głodnego przywódcy (załóżmy, że tego spektaklu nie wyreżyserowano) był jednym z najlepszych pomysłów w jego niespełna rocznym urzędowaniu. W odróżnieniu od swojego poprzednika, Hu Jintao, sztywniaka kontrolującego mimikę i każdy gest, Xi wygląda na polityka wręcz rozluźnionego. I nic nie robi sobie z tego, że internet podśmiewa się z jego spodni opiętych na obfitym brzuchu i podciągniętych tak wysoko, że przewodniczący wygląda nieco jak Obelix ze słynnego francuskiego komiksu.

Niedługo po wizycie w barze Xi zaprosił rodaków – też rzecz bez precedensu – do obejrzenia jego biura. Zwykli Chińczycy nie znają kulis pracy i życia kluczowych towarzyszy skoszarowanych w specjalnym osiedlu rządowym obok Zakazanego Miasta. Dopiero przy okazji ostatniego orędzia noworocznego mogli po raz pierwszy zobaczyć gabinet przewodniczącego. Poprzedni lider przemawiał do setek milionów telewidzów z mównicy, mając za sobą np. złoty parawan, flagę i dwie porcelanowe wazy. Xi w swoim debiutanckim orędziu zapewniał Chińczyków o powodzeniu reform zza ogromnego, wypolerowanego na błysk biurka, w tle mając regały szczelnie zastawione książkami i fotografiami w ramkach.

Nieprzyzwyczajeni do takiego widoku internauci rzucili się do analiz wystroju pomieszczenia. Nie zdołali rozszyfrować tytułów tomów w dekoracyjnych oprawach, udało im się za to wystarczająco powiększyć zdjęcia, by dostrzec na nich najbliższych krewnych szefa partii, w tym Xi seniora sfotografowanego na wózku inwalidzkim. A także żonę przewodniczącego, bardzo popularną śpiewaczkę zespołu wojskowego, oraz Xi Jinpinga na rowerze wraz z kilkuletnią córką (dziś studentką na Harvardzie) na tylnym bagażniku. Równemu facetowi, na którego pozuje czasem Xi, rodacy łatwiej uwierzą, że chińskie jedzenie jest tak bezpieczne, że nawet pierwsza osoba państwa może posilić się w losowo wybranym miejscu.

Żywność a władza

Obawa, że to fatalna jakość żywności może być powodem wybuchu społecznego niezadowolenia, które wysadzi komunistów z siodła, narasta od dekady. W 2004 r. 13 dzieci pojonych skażonym sztucznym mlekiem zmarło w prowincji Anhui. Niedługo później w sklepach pojawił się kilkunastoletni ryż sprzedawany jako ziarno ze świeżych zbiorów. Szanghajską firmę mleczarską przyłapano na przetwarzaniu przeterminowanego mleka. W Panamie zmarły dziesiątki osób zatrute chińską pastą do zębów. Z kolei w USA umierały psy i koty żywione chińską karmą.

Władze z początku odpierały wszelkie zarzuty jako imperialistyczny atak zagranicznej konkurencji, by później postawić przed plutonami egzekucyjnymi urzędników, którzy albo przez niedopatrzenia, albo w zamian za łapówki dopuścili na rynek trefny towar.

Aż wreszcie wybuchł skandal Sanlu, czołowego dostarczyciela mleka w kraju, w tym preparatów dla niemowląt. Jego produkty przez lata wymykały się porządnym kontrolom i koncern zaczął orientować się, że coś jest nie tak z jego ofertą, dopiero w pierwszych miesiącach 2008 r. Na kilka tygodni przed ruszającymi w sierpniu igrzyskami olimpijskimi szefowa firmy dostała do ręki niezbite dowody, że mleko przetwarzane przez Sanlu skażone jest śmiertelnie trującą melaminą, prawdopodobnie dodawaną przez dostawców próbujących zwiększyć wartości odżywcze mleka.

Na tydzień przed igrzyskami, na przekór doniesieniom, że mleko szkodzi, szefostwo firmy wspólnie z władzami miasta, gdzie siedzibę miał koncern, postanowiło – dla dobra akcjonariuszy i wizerunku Chin – zataić sprawę. Niczego też nie wycofano ze sklepów. Dodatkowo na wszelki wypadek u administratora najpopularniejszej wyszukiwarki chińskiego internetu wykupiono usługę blokowania wyszukiwań niekorzystnych dla Sanlu. Przez następne tygodnie firma umiejętnie gasiła pożary – rodziców narzekających na stan zdrowia dzieci uciszała darmowymi produktami, rozdawała je także maluchom urodzonym w dniu otwarcia igrzysk itd.

Wszystko wyszło na jaw dopiero we wrześniu 2008 r., gdy rząd Nowej Zelandii (tamtejszy potentat mleczny był udziałowcem Sanlu) powiadomił Pekin o niecnych praktykach chińskich mleczarzy. Ujawniono, że proceder kosztował zdrowie 300 tys. dzieci poważnie chorujących na nerki, sześcioro z nich zmarło. Sanlu zbankrutowało. I choć szefową firmy sąd skazał na dożywocie, a na dwóch osobach bezpośrednio odpowiedzialnych za produkcję wykonano wyroki śmierci, to obywatele przestali ufać, że partia potrafi uchronić ich przed zatruciem. Zwłaszcza że osobiści kucharze najważniejszych sekretarzy korzystają z produktów dostarczanych ze specjalnych gospodarstw rolnych.

Po aferze z zatrutym mlekiem Sanlu nie brakowało następnych niepokojących doniesień, m.in. o szczurzym mięsie udającym baraninę, podejrzanym oleju do smażenia albo soku ze zgniłych pomarańczy. W 2012 r. trener chińskiej reprezentacji siatkarek przepraszał, że jego drużyna nieoczekiwanie odpadła z organizowanego w Chinach turnieju Grand Prix. Tłumaczył, że jego podopieczne straciły formę, bo przez kilka tygodni przed zawodami urząd nadzorujący sportowców zalecił im wegetarianizm – mięso dostępne w chińskich sklepach jest naszpikowane środkami, które wypaczały wyniki kontroli antydopingowej.

Efekt podobnych zdarzeń widać w sondażach – w 2008 r. tylko 12 proc. Chińczyków uważało, że zła jakość żywności to poważny problem. W 2012 r. przekonanych było o tym 41 proc. obywateli i można ostrożnie przewidywać, że gdyby instytut Pew ponowił badania w 2013 r. albo na początku 2014 r., wynik prawdopodobnie byłby wyższy.

Strategiczne mleko w proszku

W minionych miesiącach wróciły wątpliwości dotyczące jakości mleka w proszku dla dzieci, produktu w Państwie Środka prawdziwie strategicznego. Według danych UNICEF tylko 28 proc. chińskich matek karmi dzieci piersią. Swoje robią krótkie urlopy macierzyńskie. Młode mamy, mogące legalnie posiadać najczęściej tylko jednego potomka, nie są też przekonane, czy żywność i zły stan środowiska naturalnego, a zwłaszcza zanieczyszczone powietrze w miastach, nie wpływają niekorzystnie na ich własny pokarm. Dlatego zdają się na mleko sztuczne, przy czym, nie ufając chińskim producentom, wolą sprowadzać je z zagranicy.

Pośrednictwem zajęli się młodzi Chińczycy licznie studiujący w Europie Zachodniej i Australii oraz „mrówki” przekraczające granicę z Hongkongiem. Doszło nawet do tego, że w kilku państwach, na przykład w Niemczech, sprzedaż była racjonowana i jeden klient mógł kupić tylko dwa opakowania naraz.

Z drugiej strony wiele problemów wynika ze zmian kulturowych, w tym żywieniowych, które błyskawicznie przechodzi Daleki Wschód. W 2010 r. zła dieta i palenie tytoniu – wynika z publikacji magazynu medycznego „The Lancet” – doprowadziła do 85 proc. z 8,3 mln chińskich zgonów, skutkowała udarami, zawałami serca i nowotworami. Ponad trzy dekady reform sprawiły, że Chińczycy piją więcej alkoholu, jedzą mniej owoców, orzechów i pełnych ziaren zbóż, coraz częściej stołują się w barach szybkiej obsługi proponujących jedzenie na zachodnią modłę – McDonald’s już w tym roku będzie miał w Chinach ponad 2 tys. restauracji, ponaddwukrotnie większa jest sieć KFC.

Chińczycy – w latach 70. XX w. w znacznej mierze biedni mieszkańcy wsi – masowo przenieśli się do miast. Jedzą znacznie więcej mięsa, soli, cukru, jajek, odkryli produkty mleczne, zwłaszcza sery. Przy tym poddają się tradycyjnej niechęci do ćwiczeń fizycznych. 40 proc. mieszkańców wsi i aż 60 proc. mieszczuchów przyznaje, że w minionym roku ani razu nie ćwiczyło, w tym nie odbyło ani jednego spaceru! W efekcie pół wieku po wielkim głodzie (10–43 mln ofiar), spowodowanym idiotycznymi pomysłami z ery wielkiego skoku, co dziesiąty Chińczyk między 20 a 39 rokiem życia zmaga się z otyłością. W najlepsze rozwija się także epidemia nadciśnienia – w 1958 r. cierpiało na nie 5,8 proc. Chińczyków powyżej piątego roku życia, dziś – prawie 20 proc.

Polityczne jedzenie

Jedzenie, szczególnie to byle jakie, jest dla Chińczyków jednym z głównych tematów prywatnych rozmów. Lęk podsyca wytrwała praca propagandy od dekad tuszującej możliwe do ukrycia przypadki zatruć. Kto odpowiada za fatalną jakość? Eksperci od bezpieczeństwa żywności, prawa, polityki i biznesu podają dość zgodną diagnozę: winne jest niskie morale i brak przyzwoitości przedsiębiorców goniących za zyskiem oraz niemoc nadzorującej biznes administracji, która nie nadąża za pomysłami firm na „uszlachetnianie” produkcji.

Niewydolny jest także system polityczny, który znacznie ogranicza możliwość zrzeszania się pokrzywdzonych klientów oraz tłumi rozwój niezależnej prasy. A warto pamiętać, że nowoczesne dziennikarstwo śledcze i interwencyjne rozwinęło się na przełomie XIX i XX w. za sprawą licznych nieuczciwości amerykańskich firm spożywczych i farmaceutycznych. Brak nieskrępowanych mediów sprawia, że wszystkie wentyle bezpieczeństwa trzyma w żelaznym uścisku partia komunistyczna.

Przewodniczący Xi Jinping, zmagający się z wyraźną nadwagą nie jest zapewne najwyższym autorytetem, który mógłby zachęcić rodaków do ćwiczeń fizycznych (choć w gabinecie ma zdjęcie, jak kopie piłkę). Ale towarzysze cenią go za inny niepodważalny atut: wysoką skuteczność w działaniu, która zaprowadziła go na szczyty władzy. Potwierdza to także trwająca obecnie kampania rozprawy z korupcją, której ofiarami padają partyjne gwiazdy.

Na komunistów ten przykład działa. Zaraz po wizycie Xi w pekińskim barze telewizja „przypadkowo” spotkała partyjnego sekretarza w stolicy prowincji Henan na wschodzie kraju, gdy grzecznie czekał przed kasą biletową metra, a szef pekińskiej policji z własnej woli wziął udział w nocnym patrolu. Teraz czas na przedsiębiorców z branży spożywczej.

Polityka 3.2014 (2941) z dnia 14.01.2014; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Gniewni z pałeczkami"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną