Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Słownik zabijania

Długa historia ludobójstwa

"Guernica", Pabla Picassa. Obraz jest hołdem dla hiszpańskiego miasta Guernica, zbombardowanego w 1937 r. podczas wojny domowej przez samoloty niemieckiego legionu Kondor. 70 proc. zabudowy miasta zniszczono, zginęło 3 tys. osób - głównie cywile. BEW
W Parlamencie Europejskim po raz kolejny wróciło pytanie, czy w Katyniu doszło do ludobójstwa, czy też „jedynie” do masakry. To nie tylko spór o słowa, ale też próba adekwatnego nazwania mordu, towarzyszącego ludzkości od zawsze.

Od początku świata ludzie wciąż się tylko mordują i zabijają” – pisał z goryczą w 1559 r. portugalski jezuita Manuel da Nóbrega. Czyż Kain nie zabił Abla, a Jozue nie wyrżnął mieszkańców Jerycha? Czy Achajowie nie zniszczyli Troi? Czy Spartanie nie wychowywali swych chłopców na wojowników, każąc im zabijać Bogu ducha winnych helotów? I czyż chrześcijańskiej Europy nie stworzono ogniem i mieczem, odrzucając Saracenów i siłą nawracając pogan?

Masowe morderstwa od zawsze towarzyszą dziejom ludzkości. W grobach sprzed 7 tys. lat znaleziono pod Heilbronnem dziesiątki czaszek dorosłych i dzieci z wyraźnymi śladami wielokrotnych ciosów kamienną siekierą. A kilka lat temu – już po upadku totalitarnych ideologii nazizmu, leninizmu czy maoizmu – muzułmański rząd Sudanu wypędził 2,5 mln czarnych mieszkańców Darfuru, mordując niemal 500 tys.

Naukowcy nie są zgodni, czy żądza masowego mordu jest nam wrodzona, czy nabyta. Pesymiści – jak choćby David Livingstone Smith z New England University – twierdzą, że agresja wewnątrzgatunkowa jest zapisana w genach, strukturze mózgu i biologicznych instynktach człowieka jako najgroźniejszego z drapieżników. Optymiści – jak choćby sygnatariusze oenzetowskiej Deklaracji z Sewilli z 1986 r. – dowodzą, że ani etologia, ani biogenetyka, ani neurofizjologia tego nie potwierdzają. Wojny i ludobójstwo, dowodzą, nie są zjawiskiem naturalnym, bo wymagają językowego porozumienia, koordynacji działania i wizerunku wroga. Są więc wynikiem wychowania i agresywnej kultury. Potwierdzać tę tezę mają społeczności, które przez całe stulecia nie prowadziły żadnych wojen. Czyżby więc wystarczyło poznać kulturowe przyczyny agresji, by znaleźć środki zapobiegania wojnom i ludobójstwu?

Obsesje i mity

Po II wojnie światowej niby je znaleziono. W 1948 r. ONZ uchwaliła konwencję ścigającą ludobójstwo. Jednak w ciągu następnego półwiecza liczba ofiar akcji eksterminacyjnych na różnych kontynentach grubo przekroczyła liczbę ofiar II wojny światowej. I długo żaden z powojennych ludobójców nie stanął – jak niemieccy zbrodniarze wojenni w Norymberdze – przed międzynarodowym trybunałem. Jeszcze w latach 80. nie było siły, która postawiłaby przed sądem Pol Pota, odpowiedzialnego za śmierć dwóch milionów Kambodżan.

Stały międzynarodowy trybunał utworzono dopiero po zakończeniu zimnej wojny, w 2002 r. Przed jego agendami stanęli nie tylko prezydent Miloszević czy były premier Ruandy Kambanda, ale także szeregowi wykonawcy masakr w Salwadorze, Gwatemali czy Darfurze.

Ale to tylko jeden krok do przodu, mówi Ben Kiernan, prowadzący na Yale University badania porównawcze nad ludobójstwem. Same rozwiązania prawne nie wystarczą. Trzeba poznać mordercze wzorce kulturowe, obsesje i mity, które od wieków prowadzą do wyniszczania całych grup, by dostrzegać sygnały ostrzegawcze i przeciwdziałać zagrażającemu ludobójstwu.

W swej przygnębiającej dokumentacji „Krew i ziemia. Ludobójstwo i zagłada od Sparty po Darfur” Kiernan przebadał historię społeczną, typowe formuły ideologiczne i procesy decyzyjne masakr i zbiorowych morderstw na różnych kontynentach. Nawet jeśli Europejczycy – w trakcie swej ekspansji kolonialnej ostatnich 500 lat – wnieśli najbardziej złowrogi wkład do historii ludobójstwa, to jednak jego mechanizmy we wszystkich kręgach cywilizacyjnych są porównywalne. W Europie, z jej wyprawami krzyżowymi przeciwko niewiernym i poganom, i w Indochinach, gdzie w XV w. Wietnamczycy zniszczyli państwo Champa. W Meksyku, podbijanym w XVI w. przez Corteza, i w Korei kolonizowanej w tym samym czasie przez Japończyków.

Jak wykazuje Kiernan, główną przyczyną aktów ludobójczych jest nienawiść religijna i rasowa. Do tego dochodzi idealizacja przeszłości, gloryfikacja wiejskiego życia oraz uzasadnienie ekspansji terytorialnej swoją wyższością cywilizacyjną nad tubylcami. Rasizm stwarza przekonanie o niezmiennych cechach i nierówności biologicznej. Religia – poczucie wyższości własnych wierzeń nad wierzeniami innych. Kult ziemi pozwala traktować obcych jako intruzów, również tych, którzy na tej ziemi byli przed nami, ale rzekomo nie potrafili jej zagospodarować. I wreszcie, zakładanie kolonii oraz ambicje mocarstwowe i imperialne opierają się na ideologii wyższości własnej kultury nad sąsiednimi i prawie silniejszego do wypędzenia, wytępienia i zniewolenia tubylców, którym się odmawia cech człowieczych i prawa do życia. Przy czym moralne prawo do eksterminacji wywodzi się z zafałszowanej historii i religijnych legend.

Błogosławieństwo mordu

Angielskie pojęcie genocide powstało dopiero w czasie II wojny światowej. Stworzył je polski prawnik żydowskiego pochodzenia Rafał Lemkin, gdy na zlecenie rządu londyńskiego przygotowywał dla aliantów prawne ramy ścigania niemieckich zbrodni wojennych. Jednak świadomość, że ludobójstwo nie wymaga fizycznego wymordowania całego ludu, jest starsza i także łączy się z Polską.

Po klęsce powstania listopadowego niemiecki poeta August von Platen określił rozbiory Polski pojęciem Völkermord. Na co niemieccy nacjonaliści odpowiadali, że oświecone mocarstwa nikogo nie zamordowały, a jedynie pochowały „rozkładającego się trupa”. To stara formuła: ofiara podboju i kolonizacji sama jest sobie winna. Pod koniec XIX w. tak właśnie twierdził nadworny historyk niemieckiego imperializmu Heinrich von Treitschke: eksterminację Prusów i Słowian połabskich uznał nie tylko za historycznie zasadną, ale i moralną: „To prawda, to był Völkermord. Gdy jednak już ich wyniszczono, było to błogosławieństwem. A cóż takiego Prusowie wnieśli do historii? Zarówno dla nich, jak i dla Wenedów germanizacja była szczęściem”.

W epoce kolonialnej wyniszczanie Indian, zbuntowanych murzyńskich Hererów czy australijskich Aborygenów było tak samo normą cywilizacyjną jak likwidowanie starszyzny i dławienie pogańskich kultów. Jeszcze na początku XX w. prezydent USA Theodore Roosevelt mawiał: Nie uważam, by zdanie „dobry Indianin to martwy Indianin” było słuszne, ale w dziewięciu przypadkach na dziesięć tak właśnie jest…

Dlatego Lemkin do Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa chciał wpisać także masakry przeciwników politycznych i likwidację elit kulturalnych ludów podbitych. Jednak spotkał się z oporem nie tylko stalinowskiego ZSRR, ale także USA, Holandii i Francji, które pamiętały swoje wojny kolonialne. Dlatego Wielka Brytania ratyfikowała konwencję dopiero w 1970 r., a USA w 1988 r.

W ostateczności za ludobójstwo uznano czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych…”, przemilczając morderstwa ze względów politycznych czy planowe niszczenie kultury. W konsekwencji w latach 60. nie nazywano ludobójstwem wymordowania miliona komunistów w Indonezji czy miliona Igbów w czasie ich nieudanej próby oderwania się od Nigerii.

Dziś konwencja ONZ z 1948 r. dość powszechnie uchodzi za ułomną. Szczególnie krytykowany jest zapis, jakoby warunkiem ludobójstwa był eliminacyjny zamiar – a więc wyraźny rozkaz i program wymordowania jakiejś grupy przeznaczonej do eksterminacji. Tymczasem masowe morderstwo może być skutkiem lawinowego narastania agresji, działania spontanicznego lub cichej odmowy zapewnienia opieki lekarskiej i dostarczenia żywności mieszkańcom terenów okupowanych czy pacyfikowanych.

Chcąc uściślić definicję ludobójstwa eksperci genocide studies w imię poprawności politycznej dzielą włos na czworo. Jedni mówią o etnobójstwie, politobójstwie, kulturobójstwie, feminobójstwie itd. Inni do ludobójstwa zaliczają nie tylko wymordowanie na rozkaz bezbronnych jeńców wojennych, jak w Katyniu, ale także deportacje i przymusowe wysiedlenia. Są też propozycje, by za ofiary ludobójstwa uznać wszystkich tych, których władze państwowe lub inne – na przykład partyzanckie – uznają za członków grupy przeznaczonej do wyniszczenia.

Słowa mają różną wagę emocjonalną, a nawet teologiczną. Niemcy przez dziesięciolecia rezerwowali pojęcie „wypędzeń” głównie dla własnych uciekinierów i wysiedleńców ze Wschodu, przydając ich tragedii wręcz biblijną wagę. Natomiast pojęcia prawne nie tylko kategoryzują ofiary, ale i narzucają ich hierarchie, skalę międzynarodowego uznania, a także i samooceny społeczności okaleczonych przez masowe morderstwa. Przede wszystkim jednak mają konsekwencje prawne, ponieważ ustalają, które ulegają przedawnieniu, a z czasem i zapomnieniu – jak choćby „nadużycie władzy ze śmiertelnym skutkiem” – a które – jak „zbrodnia przeciwko ludzkości” – mu nie ulegają.

Zabójcy zabójców

W stolicy Ruandy, Kigali, w hotelu Intercontinental, gdzie 7 kwietnia 1994 r. zamordowano dziesięciu belgijskich żołnierzy ONZ, dając bandom Hutu sygnał do rzezi Tutsi, wmurowane są kamienne tablice. Na jednej napis: „Wiek XX – 170 milionów ofiar ludobójstwa”. Na drugiej tekst konwencji ONZ i lista instytucji międzynarodowych ścigających ludobójstwo. Na trzeciej lista największych masakr w dziejach ludzkości. Na szczycie: Ameryka Północna z 15 mln ofiar ludobójstwa od 1492 r., na drugim: Południowa z 14 mln, na samym dole Australia – 10 tys. Aborygenów od XIX w. A w środku wszystkie inne: wymordowani przez Turków Ormianie, ofiary Holocaustu w Europie, japońskich masowych morderstw w Azji. Do tego dochodzą dziesiątki milionów – nikt nie wie ile – ofiar stalinizmu, maoizmu i kambodżańskich Czerwonych Khmerów.

Jednak same pomniki nie zapewniają prewencji. Nie wystarcza także – powtarza z uporem Kiernan – odwoływanie się do wartości chrześcijańskich czy humanitarnych.

Potrzebne są nowe reguły międzynarodowego działania – twierdzi Daniel Jonah Goldhagen, autor głośnych 10 lat temu „Gorliwych katów Hitlera”. Zbierając materiały do swej nowej książki „Gorsze niż wojna. Ludobójstwo, eliminacjonizm i ciągły atak na człowieczeństwo”, zjeździł kraje, w których już po 1989 r. doszło do ludobójstwa. Zastanawiał się, co skłania „zwykłych ludzi” do zabijania kobiet i dzieci? Jak mordowanie się zaczyna? I jak się kończy? I dlaczego wspólnota światowa tak długo bezczynnie przygląda się eskalacji. Rozmawiał ze sprawcami, ofiarami, dyplomatami, prokuratorami i politykami. I doszedł do wniosku, że masowe morderstwa nie są skutkiem dzikiego amoku, lecz świadomej decyzji totalitarnego kierownictwa politycznego. A więc znów: nie biologia, lecz polityka i kultura.

Samo pojęcie ludobójstwa Goldhagen uważa za mało trafne, bo skoncentrowane na ofiarach egzekucji, masakr i masowych morderstw, bagatelizując ofiary dyskryminacji prawnej, zakazu pracy, masowych gwałtów i deportacji. Proponuje więc zastąpienie go – niestety mało chwytliwym – pojęciem „eliminacjonizm”. Przede wszystkim jednak proponuje wprowadzić bardziej radykalne metody prewencji.

Ponieważ ONZ – twierdzi Goldhagen – w jednej trzeciej składa się z dyktatorów, więc czas na nią machnąć ręką, a przywódców, którzy do ludobójstwa podżegają i nim sterują, trzeba by wyjąć spod prawa i wyznaczyć nagrodę za ich głowę. Resztę załatwią ochotnicy – jak niegdyś rangersi na Dzikim Zachodzie.

Brzmiałoby to niczym program „koalicji chętnych” George’a W. Busha, gdyby nie fakt, że Goldhagen zaczyna swą książkę od napiętnowania jako ludobójcy prezydenta USA Harry’ego Trumana za Hiroszimę i Nagasaki. Jednak za głównego wroga ludzkości dziś uważa polityczny islam: Al-Kaidę, Hezbollah i prezydenta Iranu. Twierdzi nawet, że ideologia islamistyczna jest bardziej spójna i ludobójcza niż nazistowska. A jeśli islamiści wejdą w posiadanie broni atomowej, najgorsze jeszcze przed nami. Dowodem ma być Karta Hamasu, pomawiająca Żydów o chęć zniszczenia świata i wzywająca do zabijania ich nie tylko w Izraelu, ale na całym świecie.

Skaza w kulturze

Tezy Goldhagena wywołały w Europie niesmak. Do czego by to doszło, pytano go w wywiadach, gdyby grupa państw samowolnie wyznaczała nagrodę za głowę jakiegoś przywódcy podejrzanego o przygotowywanie ludobójstwa? Takie lekarstwo byłoby gorsze od choroby. Poza tym ani państwa demokratyczne, ani organizacje międzynarodowe wcale się nie spieszą z ekspedycjami karnymi. To prawda, odpowiada Goldhagen, Francja była współwinna ludobójstwa w Ruandzie, bo je zlekceważyła, a sekretarz generalny ONZ Butros Ghali twierdził nawet, że tam, gdzie nie ma komór gazowych, nie może być ludobójstwa. Przywódcy państw demokratycznych są egoistyczni. Mają własne interesy i wykluczają interwencje wojskowe, bo te kosztują. Poza tym system międzynarodowy stawia przeszkody. Goldhagen proponuje pomyśleć nad prewencją odstraszania.

Te pomysły są warte jedynie „przyjaznego ignorowania” – odpowiedział Goldhagenowi głośny ostatnio filozof Peter Sloterdijk. Po co dokonywać takich łamańców, skoro mimo wszystko wystarczają dotychczasowe normy prewencji. Ludobójstwo jest wynikiem eksplozji demograficznej i dochodzenia do władzy frustratów, emocjonalnych kalek, którzy za Nietzschem – człowiekiem chronicznie chorym – głoszą ideologie perwersyjnego egzystencjalizmu. Taki właśnie był nazizm, który pociągnął wielu Niemców niepewnych własnej wartości – tłumaczy Sloterdijk w wywiadzie dla „Jüdische Allgemeine”. Obrażeni i zakompleksieni chcą się widzieć jako dumni i silni, zdrowi i witalni. Goebbels miał koślawą stopę. Göring był ucieleśnieniem narkomana. Hitler, niezdolny do partnerskich stosunków z kobietami i mężczyznami, był emocjonalnym kaleką.

Wydaje się jednak, że zamiast psychologizować, wystarczy, gdy powołane już międzynarodowe agendy będą konsekwentnie ścigać wszelkich sprawców masakr, nie rozszczepiając zbytnio pojęciowego włosa na czworo.

Najnowszy przykład Kenii dowodzi, że jest to możliwe. Po raz pierwszy w historii prokurator Trybunału w Hadze wytacza proces prezydentowi państwa oskarżonego o zmanipulowanie wyborów i dopuszczenie do masakry, w której zabito 1300 osób. Dotychczas z takimi oskarżeniami występowała jedynie Rada Bezpieczeństwa ONZ lub rządy konkretnych państw. Ponieważ jednak polityczna elita Kenii nie jest w stanie postawić przed sądem odpowiedzialnych za masakrę, sędzia śledczy z Hagi Luis Moreno-Okampo wszczyna śledztwo, „by dać przykład, jak traktować takie zbrodnie”. Już wstępne dochodzenie doprowadziło do oskarżenia dwudziestu polityków i przedsiębiorców kenijskich, w tym również ministrów obecnego rządu.

Nie trzeba żadnych „łowców głów”; wystarczy egzekwować istniejące prawo i istniejące instytucje międzynarodowe. Ludobójstwo nie jest katastrofą naturalną, lecz rezultatem skazy w kulturach rodzaju ludzkiego.

Polityka 22.2010 (2758) z dnia 29.05.2010; Esej; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Słownik zabijania"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną