Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Z polskiej i ukraińskiej strony. Dwugłos w sprawie tzw. uchwały wołyńskiej

Zwolennicy Prawego Sektora z flagami UPA podczas Marszu Bohaterów w październiku 2015 r. Zwolennicy Prawego Sektora z flagami UPA podczas Marszu Bohaterów w październiku 2015 r. NurPhoto via ZUMA Press / Forum
Przedstawiamy dwa stanowiska ukraińskiego i polskiego historyka w sprawie przyjętej uchwały o ustanowieniu 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa.

Roman Kabaczij: Wołyń – sprawa lokalna

„I co dalej, Panowie Bracia Polacy?” – napisałem w piątek po głosowaniu w polskim Sejmie uchwały w sprawie ustanowienia 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa. Pytanie nie jest retoryczne. Na przykład Ukraina już nie będzie mogła milczeć czy chować jak struś głowy w piasek – nawet jeśli dziś wydaje się, że tak robi. Milczenie wynika jednak z faktu, że ukraiński parlament udał się na wakacje wcześniej niż polski i wątpię, żeby wrócił tylko po to, aby odpowiedzieć Polsce.

Na razie większość deputowanych Rady Najwyższej jest zdezorientowana lub nie zna sprawy. Inni są zirytowani, myślą: „Czego ci Polacy znów od nas chcą? Przecież każdego dnia na wojnie z Rosją giną nasi żołnierze – giną również w obronie Polaków”. Jeszcze inni deputowani nie przejmują się uchwałą, bo kwestie historyczne niezbyt ich zajmują. Na Ukrainie coraz więcej komentatorów ostrzega Radę Najwyższą, aby nie udzielać symetrycznej i nieprzemyślanej odpowiedzi.

Zresztą, takie ukraińskie reakcje już miały miejsce. „Odpowiedziała” na przykład Komisja Spraw Zewnętrznych Rady Najwyższej. Uczyniła to przed przyjęciem piątkowej uchwały: po odezwie polskiego Senatu do Sejmu, w której rekomendowano ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa 11 lipca. Ukraińskie oświadczenie – oprócz pustosłownych stwierdzeń, że rezolucja relatywizuje i zniekształca historię – przerzuca ewentualną odpowiedzialność za pogorszenie stosunków pomiędzy naszymi państwami na stronę polską. Dobrze, że to „tylko” słowa Komisji. Oświadczenie nie zostało zresztą nawet przegłosowane w ukraińskim parlamencie, bo polski Sejm przeniósł ostatecznie termin głosowania na czas, gdy deputowani Rady Najwyższej rozpoczęli już wakacje i „lecieli na Kanary”.

W Radzie Najwyższej trzeba wreszcie przeprowadzić specjalne posiedzenie dotyczące tematu Wołynia. Serhij Hromenko, związany z Ukraińskim IPN, proponuje zajęcie się latami 1939-1947. Na takim posiedzeniu można byłoby posłuchać historyków o różnych poglądach i pomyśleć o odpowiedzi, która będzie udzielona stronie polskiej. Odpowiedzi asymetrycznej.

Pozytywnym aspektem tej sprawy jest fakt, że Polska po raz kolejny zmusza Ukrainę do refleksji historycznych. Po raz pierwszy stało się to w roku 2003. Polacy powinni pamiętać, że poziom dyskusji historycznej w kraju, który tkwił w komunizmie siedemdziesiąt lat – jak Ukraina – a nie czterdzieści – jak Polska – jest dużo niższy, dialog jest bardziej powierzchowny (przyczynia się do tego między innymi problem rusyfikacji i wynarodowienia, popularna wśród wielu osób sowiecka wizja historii i tak dalej). Dlatego „Wołyń” jest też dla Ukraińców niezłą okazją, aby zastanowić się nad wagą historii jako takiej.

Moja dobra znajoma, propagatorka ukraińskiej dyplomacji kulturalnej Tina Peresuńko tak ocenia wpływ piątkowej rezolucji Sejmu: „Sprawa wołyńska dla ukraińskiego społeczeństwa jest ważna dlatego, że dzięki niej możemy zacząć myśleć podmiotowo o ocenach przeszłości i o stanie dzisiejszych stosunków polsko-ukraińskich. Ukraińcy byli, a teraz znów stali się stroną konfliktu. W przeszłości »my« mieliśmy odegrać zbrodniczą rolę przeciwko narodowi polskiemu i powinno się wziąć za to odpowiedzialność. I nie trzeba się bać uznania odpowiedzialności politycznej całego narodu, jeżeli uznajemy działalność UPA za ważną część dziejów odzyskania naszej państwowości. Tak jak Polacy dzisiaj upamiętniają swych niewinnie zamordowanych rodaków, szukając winnych, tak i Ukraińcy muszą uczcić pamięć swoich zamordowanych braci i domagać się kary (chociażby politycznej) dla winnych zbrodni popełnionych na »nas«.”

Mam nadzieję, że nie dojdzie do polsko-ukraińskiej szarpaniny wokół terminów prawnych, a zamiast tego uchwała sprawi, że przynajmniej część zainteresowanych tematem Ukraińców nieco otrzeźwieje – nawet osoby, które wcześniej raczej sprzeciwiały się jakiemukolwiek polskiemu orędziu w tej sprawie. Publicysta Jurij Opoka pisze: „Ukraina musi reagować normalnie, bez histerii. Już dawno temu trzeba było uznać czystki etniczne na Wołyniu i wyraźnie odciąć się od ich sprawców”.

To sygnał dla Polski: Ukraina zaczyna myśleć o tym, że trzeba rozwiązać problem łączenia wszystkich Ukraińców ze zbrodnią wołyńską. Nawet jeśli dla dość zróżnicowanej Ukrainy ów fakt historyczny jest i pewnie pozostanie problemem lokalnym, regionalnym i związanym z konkretną opcją polityczną.

Podczas II wojny światowej nie było państwa ukraińskiego, a UPA, jako formacja kierowana przez zgromadzenie polityczne OUN, nie była wyrazicielem interesów wszystkich Ukraińców. Dlatego hasło „Wy Ukraińcy nas mordowaliście” nigdy na Ukrainie nie zostanie przyjęte, jako w pełni odpowiadające prawdzie. Zbyt niewielki odsetek Ukraińców może powiedzieć, że – poprzez swoich ojców i dziadków – coś łączy ich z tragedią na Wołyniu. Możliwe, że Polacy czują się dobrze, kiedy Ukrainiec z Zaporoża czy Chersonia przeprasza za Wołyń. Ale czy ci sami Polacy zastanawiają się, czy nie woleliby przeprosin Ukraińców z Galicji czy Wołynia?

Polska ma pełne prawo do uczczenia pamięci polskich ofiar. Zadaniem Ukrainy jest zrozumienie, jakie błędy w przeszłości popełnili niektórzy Ukraińcy.

Roman Kabaczij jest ukraińskim dziennikarzem, doktorem nauk historycznych, pracuje w Instytucie Informacji Masowej.

***

Paweł Zalewski: Bomba z opóźnionym zapłonem

Na mocy uchwały polski Sejm ustanowił 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa, którego ukraińscy nacjonaliści dokonali na polskich obywatelach. Szacunek, jakim na Ukrainie cieszy się UPA, wynika z jej działalności antysowieckiej i walki o niepodległość Ukrainy. Przy zmianie okoliczności może on jednak nabrać wymiaru antypolskiego.

Na mocy uchwały polski Sejm ustanowił 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa, którego ukraińscy nacjonaliści dokonali na polskich obywatelach. To co zdarzyło się na Wołyniu, jest szczególnym wydarzeniem w naszej historii. W odróżnieniu bowiem od zbrodni nazistowskich czy sowieckich, których ofiarami padli Polacy, zbrodnie dokonane przez UPA nie zostały w odpowiedni sposób upamiętnione. Istnieje więc szczególna potrzeba, aby zwiększyć wśród Polaków i Ukraińców świadomość tej tragedii. Ofiary, o których się nie pamięta, giną dwukrotnie. Tak też rozumiem postulaty środowisk kresowych, które to postulaty popieram. Ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa jest dobrym pomysłem. Istnieje jednak kilka problemów.

Po pierwsze, toczy się spór o użycie pojęcia „ludobójstwo” – poprzednia uchwała mówiła o „czystce etnicznej o znamionach ludobójstwa”. Wówczas powiedzieliśmy jednak dokładnie to samo co dziś, ale innymi słowami. Nie doszło więc do rewolucji w zakresie faktów, zmienił się tylko język, do czego nie przykładałbym zbytniej wagi. Nie możemy uciekać przed prawdą historyczną – nawet jeśli będzie ona generowała koszty polityczne czy społeczne na linii Warszawa-Kijów. Szef Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyr Wiatrowycz wprowadza w błąd Ukraińców propagując nieprawdziwą wersję wydarzeń na Wołyniu, a pojednanie musi opierać się na prawdzie. Istotnym jest to, jakim językiem mówimy o ludobójstwie na Wołyniu. Nie powinien to być wyłącznie język nieukojonego bólu, do którego prawo mają chociażby rodziny ofiar. Polscy politycy nie powinni ograniczać się do takiego przekazu, muszą skupiać się na doprowadzeniu do polsko-ukraińskiego pojednania.

Po drugie, fundamentalne znaczenie dla przyszłości Ukrainy mają wartości, na których Ukraińcy chcą budować swoje państwo: czy będą to wartości, które reprezentował Stepan Bandera i Roman Szuchewycz, a więc radykalny nacjonalizm i terror jako instrument walki politycznej, czy będą to wartości europejskie, które zakładają szacunek wobec innych – w tym wobec mniejszości. Wobec faktu, że Ukraina jest jednym z najbliższych sąsiadów Polski, również dla nas ten wybór ma fundamentalne znaczenie. Dziś nad Dnieprem istnieje problem związany z uznaniem zbrodni wołyńskiej. Mówi się tam o Wołyniu na przykład jako o elemencie wojny polsko-ukraińskiej, która toczyła się w latach 1918-1919, ale nie w latach 1943-1944. Inni ukraińscy historycy twierdzą z kolei, że czystki etniczne na Wołyniu były efektem buntu społecznego. Ta ostatnia teza przesłania motyw, który stał za tą zbrodnią: nie wynikała ona bowiem z chęci zemsty za doznane przez Ukraińców krzywdy, ale z radykalnego nacjonalizmu mającego służyć czystkom etnicznym. Nie można też, jak dzieje się to na Ukrainie, relatywizować wydarzeń na Wołyniu, zrównując terror UPA z akcjami odwetowymi. Owszem, miały one miejsce, ale na wojnie to, kto zaczął, jest fundamentalną kwestią. Nie bronię polskich akcji odwetowych, ale trzeba zrozumieć, że stanowiły one reakcję, a nie przyczynę. W innym razie doszlibyśmy do postmodernistycznej wizji świata, w której rozpoczynający konflikt nie są winni. Po stronie ukraińskiej dochodzi więc do różnych zniekształceń prawdy historycznej, ponieważ Ukraińcy budują dziś swoją tożsamość na pozytywnej pamięci o Banderze i Szuchewyczu. Oczywiście, szacunek jakim cieszą się ci ostatni wynika z ich działalności antysowieckiej i z ich walki o niepodległość Ukrainy. O ile dziś ten szacunek ma wymiar antymoskiewski, o tyle przy zmianie okoliczności międzynarodowych może on jednak nabrać wymiaru antypolskiego. Każda ideologia narodowa musi być osadzona w prawdzie, inaczej stanie się bombą z opóźnionym zapłonem.

Problem leży również w tym, że sprawa wołyńska nie ma dziś swojego gospodarza w relacjach polsko-ukraińskich. Zbrodnia na Wołyniu została już wyjaśniona dzięki pracy między innymi profesora Grzegorza Motyki, jednak potrzebne jest przekazanie tej prawdy stronie ukraińskiej i dyskusja, która wymaga odpowiedniego formatu. Istniało Polsko-Ukraińskie Forum Partnerstwa. Posiadało szereg zalet, przede wszystkim odpolityczniało ono dyskusję o Wołyniu, która zamiast między prezydentami czy premierami, mogła toczyć się właśnie na Forum. Zamiast polityków rozmowy o trudnych sprawach prowadzili przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego. Dziś taka dyskusja już się nie toczy. Istnieją kontakty historyków, ale ci zajmują się przeszłością. Brakuje natomiast odpowiedniego formatu rozmów, który umożliwiłby rozwiązanie tej i innych kwestii z myślą o przyszłości.

Paweł Zalewski jest historykiem i politykiem. W przeszłości współprzewodniczący Forum Partnerstwa Polsko-Ukraińskiego, poseł na Sejm I, V i VI kadencji, poseł do Parlamentu Europejskiego VII kadencji. W latach 2002-2007 związany z Prawem i Sprawiedliwością, od 2009 roku z Platformą Obywatelską.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną