Recenzja płyty: Megan Thee Stallion, „Traumazine”
Teksańska gwiazda spokojnie może konkurować w tej niesymetrycznej płciowo dyscyplinie z największymi postaciami hip-hopu.
Teksańska gwiazda spokojnie może konkurować w tej niesymetrycznej płciowo dyscyplinie z największymi postaciami hip-hopu.
Dla kolekcjonera remiksów Madonny to ledwie początek drogi, z ciekawszymi wersjami w perspektywie.
Jeśli komuś się już znudziły hity z lat 80., może posłuchać nowych, oryginalnych utworów nawiązujących do tamtej epoki.
Niektórych odstraszyć może gęstością i intensywnością, da się tu jednak zobaczyć przyszłość, szczególnie atrakcyjnej fuzji jazzu z R&B.
Klarnetowo-wiolonczelowe trio Bastarda odkryło jakąś magiczną formułę.
Pomysłu i spójności w tym za grosz, w lepszych momentach Depp się chowa, a Beck brzmi i tak jak cień samego siebie.
Czołowa postać amerykańskiej sceny muzycznej nie wydaje albumów przypadkowych, o czym świadczyła sześć lat temu płyta „Lemonade”.
W muzyce Kanadyjczyków słychać dzikość metalu, ale zarazem elementy punka i przerażenia nie tyle piekłem i demonami, co otaczającym nas światem maszyn, z katastrofą w Czarnobylu i tragicznie zakończoną misją promu Challenger w tle.
Muzyka, którą gra angielskie trio Black Midi, nie należy może do prostych przyjemności, ale członkowie tej formacji – rocznik 1999! – to najlepsi instrumentaliści swojego pokolenia.
Na płycie skrzypaczka włącza się w jazzowe poczynania kolegi z dyskrecją, wchodzi w dialog, a instrument Gagliano, na którym gra, brzmi pięknie.
Takie albumy są po to, żeby się wsłuchać i wczuć w ten moment w czasie, choćby nas tam wtedy nie było.
Bohater z Drużyny 2115, czołowego środowiska młodego polskiego rapu – nieschodzącego ze szczytów list przebojów – na solowej płycie brzmi, jakby ktoś cofnął nas w czasie do lat 90.
Muzyka chłodna i piękna, a przy tym różnorodna.
Nie wszystkim się to spodoba, ale w najgorszym razie będą mogli powiedzieć, że czegoś takiego jeszcze nie słyszeli.
Płyta Mai Kleszcz nie jest wyłącznie rocznicowym trybutem.
Oba utwory zawarte na tej płycie zostały wykonane przed pustą salą i nawet zachowano aplauz, jaki orkiestra po pierwszym utworze daje soliście – skrzypkowi, a po drugim – chórowi (i wzajemnie).
Podróż w głąb własnych doświadczeń i dawnych marzeń, jaką odbywał(a) w pandemii zapewne niejeden/niejedna z nas.
W dziwne rejony prowadzi nas moda na przechodzenie do obozu nobliwej wytwórni Deutsche Grammophon przez wykonawców z kręgu rozrywki.
Dwukrotnie nominowany do Paszportu POLITYKI Marek Pędziwiatr znów ma udany sezon.
Przedziwny stop muzyczny, ale zaskakująco spójny.