Recenzja spektaklu: „Łaskawe”, reż. Maja Kleczewska
Spektakl jest najmocniejszy w momentach, gdy pokazuje ludobójstwo z perspektywy biurokratyczno-biznesowej.
Spektakl jest najmocniejszy w momentach, gdy pokazuje ludobójstwo z perspektywy biurokratyczno-biznesowej.
Wywrotowość i nieoczywistość to znaki rozpoznawcze „1989”, rapowego musicalu tworzącego „pozytywny mit”, który ma dać nam szansę na pozytywną przyszłość.
Adaptacja skupia się na pokazywaniu podszewki szermującego wartościami świata.
Talent i osobowości artystów chronią całość przed osunięciem się w banał, martyrologię albo mdlące przesłodzenie.
Momentami poruszający, ale głównie stereotypowy i patetyczny hołd dla bombardowanego i heroicznie bronionego miasta.
Całość ogląda się dobrze dzięki charyzmatycznym aktorom, w swoich rolach czerpiących ze spektakli, w których kiedyś zagrali.
W przypadku tego przedsięwzięcia, bazującego na scenariuszach serii filmów Krzysztofa Piesiewicza i Krzysztofa Kieślowskiego z lat 1989–90 pytanie brzmiało nie tylko: jak?, ale też: po co?
„Rodzina” to spektakl, w którym grają aktorzy z niepełnosprawnościami intelektualnymi.
Najważniejsza opera Karola Szymanowskiego w Operze Bałtyckiej
Duży wpływ na odbiór „Uśmiechniętego” ma kontekst wojny w napadniętej Ukrainie.
Obraz opresyjnej, musztrującej szkoły spod znaku pani Łomot, choć satyrycznie przesadzony, może się wydać wielu widzom niemile znajomy.
Trwa teatralne oswajanie waginy i przyjemności, jakich źródłem może być ciało.
Obiecujące wprowadzenie, dobra pierwsza część i rozczarowująca druga, w której niezbyt pomysłowa inscenizacja nie nadąża za piętrzącą absurdy akcją.
Nazywane królową fars „Czego nie widać” Brytyjczyka Michaela Frayna oferuje widzom wycieczkę za teatralne kulisy, a twórcom szansę spojrzenia z dystansem na swoją profesję i los.
Popularne na świecie, w Polsce dzieło nie było grane od 1979 r., dobrze więc, że je przypomniano.
Rekordowa inflacja, podnoszone stopy procentowe, paragony i wyciągi grozy są najnowszymi dowodami na to, że polskość potrafi być traumatyzująca na coraz to nowe sposoby.
Zadara ze współpracownikami krok po kroku pokazują, jak na części naszego kraju PiS wprowadzał system autorytarny.
Tę jedną z najpogodniejszych oper Brittena z 1947 r. wystawiano w Polsce kilka razy, ale dość dawno – ostatni raz w warszawskim Teatrze Wielkim w 1986 r. Dobrze więc, że została przypomniana przez Teatr Wielki w Poznaniu.
Oba są awersem i rewersem tej samej opowieści – o współczesnej Polsce.
Późno, bo aż 21 lat po teatralnej prapremierze – wybitnej inscenizacji Krystiana Lupy z Teatru Dramatycznego w Warszawie – otrzymujemy drugą sceniczną adaptację ponad 600-stronicowej powieści, ostatniego dzieła Thomasa Bernharda, będącego jego ostatecznym rozliczeniem z rodziną i rodzinnym krajem.