Historia

Kurtki czerwone od krwi

Gandamak: brytyjska klęska w Afganistanie

William Barnes Wollen „Ostatni bastion 44 pułku”. William Barnes Wollen „Ostatni bastion 44 pułku”. BEW
Zachód nie od dziś ma kłopoty z Afganistanem. Już 170 lat temu Imperium Brytyjskie doznało tam pierwszej w swojej historii klęski.
Afgańscy strzelcy na ilustracji z 1841 r.Wikipedia Afgańscy strzelcy na ilustracji z 1841 r.
Od czasów Aleksandra Macedońskiego do dziś łatwiej jest zdobyć Afganistan, niż się w nim utrzymać.Wikipedia Od czasów Aleksandra Macedońskiego do dziś łatwiej jest zdobyć Afganistan, niż się w nim utrzymać.

Strażnik z murów brytyjskiego fortu w Dżalalabadzie dostrzegł w oddali samotnego jeźdźca ciągnącego przez równinę. Omdlały mężczyzna jechał w kierunku głównej bramy, słaniając się na grzbiecie wyczerpanego konia. Zakrwawiona i poszarpana kurtka wojskowa wskazywała, że to oficer. Było południe 13 stycznia 1842 r. Cały garnizon czekał na wieści od maszerującej z Kabulu armii Indusu. Strażnicy od paru dni z niepokojem spoglądali na zachód, skąd powinni byli przybyć ich towarzysze. Zniecierpliwieni żołnierze od razu zasypali wyczerpanego nieszczęśnika gradem pytań: Kim jesteś? Z jakiej jednostki? Czy masz wieści od armii maszerującej z Kabulu?

Nie ma już armii – odpowiedział, przedstawiając się jako William Brydon, chirurg przydzielony do armii Indusu. Przepadła. Wszyscy zginęli. Zostałem sam.

Wśród osób, które słuchały relacji ocalonego, był kapitan Julius Brockman, który tak opisał to wydarzenie: „Trudno bez złości w sercu pisać o losie, jaki spotkał siły maszerujące z Kabulu. Armii nie ma. Przy życiu pozostał tylko jeden człowiek. Resztę wycięto w pień”. Wkrótce do Londynu dotarła informacja o śmierci ponad 16 tys. Brytyjczyków na liczącym 140 km szlaku łączącym Kabul z Dżalalabadem. Brydon przeżył cudem, a jego samotny powrót na umęczonym koniu stał się tematem emblematycznego dzieła sztuki wiktoriańskiej „Szczątki armii” pędzla Elizabeth Butler.

Wielka Gra

Począwszy od pierwszej dekady XIX w. kilka pokoleń brytyjskich wojskowych i dyplomatów żyło w przekonaniu, że Petersburg, rozpoczynając ekspansję w kierunku środkowoazjatyckich chanatów, ma ochotę połknąć perłę w koronie imperium, czyli Indie. Dwa największe wówczas mocarstwa na ziemi toczyły niewypowiedzianą wojnę na terenie Azji Środkowej, a ich rywalizacja przeszła do historii jako Wielka Gra. Termin ów spopularyzował piewca brytyjskiego imperium – Rudyard Kipling. Londyn nerwowo reagował na posunięcia Rosjan już w chwili, gdy pierwsi wysłannicy cara pojawili się na dworach emirów Buchary i Chiwy.

Prawdziwa panika wybuchła jednak, gdy Petersburg zaczął czynić dyplomatyczne podchody względem Kabulu i Heratu – dwóch głównych bram prowadzących do Indii. W efekcie kolejni rządzący subkontynentem gubernatorzy byli wręcz chorobliwie wyczuleni na wszelką rosyjską aktywność w Afganistanie, a Kompania Wschodnioindyjska starała się utrzymywać przyjazne kontakty z kolejnymi władcami Kabulu. Rosjanie posuwali się jednak coraz dalej na południe.

Iskrę, która doprowadziła do wybuchu pierwszej wojny afgańsko-brytyjskiej, wywołał Polak w służbie cara, kapitan Jan Witkiewicz. W młodości został skazany na katorgę za udział w antycarskim spisku. Kiedy wyrok dobiegł końca, Witkiewicz wstąpił do armii i z czasem stał się tajnym wysłannikiem imperatora do muzułmańskich emiratów Azji Środkowej. 21 kwietnia 1838 r. władca Afganistanu Dost Mohammad przyjął Witkiewicza z wszelkimi honorami w swojej kabulskiej rezydencji. Wizyta ta wywołała szok i wściekłość najpierw w Kalkucie, a potem w Londynie. Dost Mohammad został uznany za rosyjskiego stronnika, który przy najbliższej okazji otworzy dla carskiej armii górskie przełęcze prowadzące do Indii.

Ulotny triumf

Niemal rok po audiencji Witkiewicza u emira brytyjskie wojska wkroczyły do Afganistanu. Szybko zajęły Kandahar i Kabul i osadziły na tronie swojego faworyta Szaha Szudżę Durraniego. Dost Mohammad opuścił stolicę, ale wkrótce dostał się do niewoli. Zanosiło się na kolejny imperialny triumf. Pierwotny plan zakładał szybką ewakuację armii Indusu. Szudża nie zdobył sobie jednak sympatii rodaków, którzy pogardzali nim jako marionetką obcych. Okupacja przeciągała się. Aby poczuć się jak w domu, oficerowie sprowadzili do Kabulu swoje żony i dzieci. W zamkniętych enklawach, gdzie mieszkali, wprowadzono prawdziwie angielskie rozrywki – od krykieta, po wyścigi konne i grę w polo.

Dla Afgańczyków stało się jasne, że wbrew wcześniejszym zapewnieniom czerwone kurtki prędko się nie wyniosą. Dzieje Afganistanu uczą zaś, że spokojna atmosfera Kabulu jest zwodnicza, a okupanci szczególnie uważnie powinni obserwować prowincję. W 1842 r., po niemal dwóch latach okupacji, wrogość wobec Brytyjczyków narastała tam z miesiąca na miesiąc. Pierwszy zauważył to wysłannik Kompanii Wschodnioindyjskej major Henry Rawlinson, pisząc w swoim raporcie: „Nastroje są coraz bardziej wrogie. W każdym zakątku kraju mułłowie podburzają wiernych przeciw nam. Plemiona z północy szykują się do generalnego powstania”. Ponadto oficerowie armii Indusu coraz bardziej traktowali Kabul jak swoje miasto. Uganiali się za miejscowymi kobietami nie bacząc na to, jak bardzo czuli na punkcie honoru są Pasztuni.

Sytuacja dojrzała do wybuchu. W listopadzie w stolicy zaczęły się rozruchy, miejscowi – pokrzepieni informacjami o zbliżających się do miasta wojskach syna Dosta Mohammada, Akbara Khana – zaczęli ostateczną rozprawę z obcymi. Walki na ulicach miasta były brutalne, wielu oficerów zginęło dosłownie rozszarpanych przez wściekły tłum. Brytyjczycy schronili się w położonych nieopodal Kabulu koszarach. Trwające ponad miesiąc oblężenie wycieńczyło żołnierzy fizycznie i moralnie. Zapasy żywności były na ukończeniu. Gen. Elphinstone wynegocjował więc z wysłannikami Akbara Khana, którego wojsko liczyło już 30 tys. ludzi, porozumienie. Brytyjczycy zobowiązali się opuścić Kabul i wrócić do Indii pod warunkiem, że Afgańczycy zagwarantują im bezpieczny przemarsz przez górskie przełęcze.

Może dziwić, że gen. Elphinstone zgodził się na tak ryzykowny układ. Przełożeni i opinia publiczna oskarżyli go później o naiwność, a wręcz głupotę. Mimo wszystko nie był on niedoświadczonym oficerem, który lekkomyślnie powiódł swoich ludzi na pewną śmierć. Jako weteran wojen napoleońskich i bohater spod Waterloo wykazał się osobistą odwagą i doświadczeniem z pola walki w Europie. Jednak sposób walki Afgańczyków, ich partyzancka taktyka oraz górzysty teren sprawiły, że doświadczenie z napoleońskich kampanii stało się zupełnie bezużyteczne. Elphinstone, jako nawykły do dżentelmeńskiego kodeksu wojennego oficer, był również zupełnie nieprzygotowany do służby w miejscu, gdzie dane słowo nie znaczyło wiele, a występek zdawał się orężem równie skutecznym co muszkiet.

Duchy na przełęczach

Na mocy zawartego porozumienia 6 stycznia 1842 r. rano 16,5 tys. Brytyjczyków wymaszerowało z Kabulu. Celem tej długiej kolumny wojskowych wraz z żonami, dziećmi, niańkami, kucharzami i służącymi był oddalony o ok. 140 km garnizon w Dżalalabadzie. Wbrew umowie Akbar Khan nie przysłał żadnej eskorty, nie było też żywności ani opału.

Trasa, w którą wyruszyli, przypomina korkociąg. Kolumna powoli podążała ciągnącymi się w nieskończoność serpentynami w stronę przełęczy Chaberskiej. Siły główne skierowały się do wąwozu Khurud, gdzie założono pierwszy obóz. Straż tylna przybyła na miejsce kilka godzin później. W pamiętniku lady Florentiny Sale, której wspomnienia są bezcennym świadectwem gehenny, jakiej doświadczyli zarówno cywile, jak i żołnierze, czytamy: „Obszarpani i zdziesiątkowani, z osmalonymi od prochu twarzami zaczęli opowiadać o niewidocznym przeciwniku, który pojawia się znikąd”. Skaliste ściany wąwozów, usłane półkami i uskokami, stanowiły idealną kryjówkę dla afgańskich strzelców. Wąska ścieżka spowalniała przemarsz obciążonych taborami ludzi. Echa wystrzałów odbijały się po stokroć, sprawiając wrażenie, że wróg jest wszędzie.

Na tle khaki (kurz w języki dari), czyli koloru skalistych gór i pustynnych, zakurzonych równin, czerwone kurtki stanowiły wyjątkowo dobry cel dla pasztuńskich strzelców. Brytyjczyków dziesiątkowały również ciskane z góry ostre kamienie. Ci zaś, którzy dali się podejść w nocy, padali ofiarą długich afgańskich noży. Generał Colin Mackenzie, który służył w zachodnich Indiach, pisał: „Afgańczycy należą do najlepszych strzelców w całej Azji. Oswajani z bronią od dzieciństwa, stan wojny uznają za codzienność. W rodzinnych dolinach znają każdy kamień, pośród zboczy stają się niemal niewidoczni, niczym duchy”.

8 stycznia kolumna Brytyjczyków wkroczyła między strome ściany przełęczy Khord-Kabul. Ludzie byli głodni, wyziębieni, a padający śnieg wywoływał ślepotę śnieżną. „Wielu żołnierzy jest zbyt zmarzniętych, by walczyć. W obozie wybuchają kłótnie z oficerami. Spanikowani artylerzyści strzelają bez rozkazu. Afgańczycy otwierają ogień niespodziewanie. Celując z góry, widzą nas jak na dłoni” – pisała Lady Sale, która wkrótce ranna w ramię dostała się do niewoli. Tego dnia w przełęczy Khord zginęło 3 tys. Brytyjczyków. Kolumna podążała dalej. Dr Brydon w raporcie, który złożył po powrocie do Indii, pisał: „Tabory zostały rozkradzione. Nie było ani namiotów, ani kocy. Temperatura spadła w nocy do kilkunastu stopni poniżej zera. Kobiety i dzieci zamarzały na śmierć, śpiąc na gołej ziemi. Tubylcy bezlitośnie zabijali maruderów. Zesztywniałe trupy znaczyły trasę naszego marszu”. Wedle szacunków doktora, 10 stycznia przy życiu zostało zaledwie tysiąc żołnierzy i 3 tys. cywilów.

Akbar Khan cały czas mamił Elphinstone’a, tłumaczył, że nie ma kontroli nad miejscowymi wodzami. Do czasu. Podczas osobistego spotkania kurtyna opadła. Rozmawiając z Brytyjczykami po persku, Akbar Khan, na stronie, zwrócił się do swoich ludzi w pasztu, rozkazując im wziąć wszystkich do niewoli. Znajdujący się w tej grupie dr Brydon jako jedyny zdołał się wyrwać z opresji. Uciekając otrzymał jednak cios w głowę długim kindżałem; „gdyby nie egzemplarz mojego ulubionego Blackwoods Magazine, który zwinięty wepchnąłem pod czapkę, z pewnością bym zginął” – pisał potem.

Armia Indusu została bez dowództwa, w nocy nastąpił koniec. Jedynie garści najprzytomniejszych udało się w walce wywalczyć wyjście z wąwozu. Następnego dnia w południe wycieńczony dr Brydon zbliżył się do fortu w Dżalalabadzie. Jeszcze przez wiele nocy w głównej bramie fortu rozpalano wielkie ognisko, a trębacze co godzinę grali hejnały, by wskazać drogę niedobitkom. Nikt więcej nie przybył.

Ostatni akt dramatu rozegrał się 13 stycznia we wsi Gandamak, położonej zaledwie 15 km od Dżalalabadu. Zdezorientowani żołnierze z dawnego 44 pułku piechoty zajęli pobliskie wzgórze w nadziei, że uda im się przetrwać i wezwać pomoc. Ścigający ich Pasztuni chcieli dokończyć dzieła. Doszło do walki wręcz. Brytyjczycy walczyli na bagnety. Afgańczycy nie chcieli brać jeńców, ponad 50 ludzi wycięli więc w pień. Do niewoli dostał się jedynie kapitan James Souter. Dziś jego imię nosi baza wojsk brytyjskich pod Kabulem – Camp Souter. Heroiczną obronę Brytyjczyków we wsi Gandamak William Barnes Wollen przedstawił na obrazie „Ostatni bastion 44 pułku”, a jej echa odbijają się do dziś.

Niemal półtora wieku później angielski antropolog dr Andre Singer wdrapał się na to samo wzniesienie i znalazł kości zabitych. Okoliczni górale mówili mu, że dawniej zjawiali się tu jego rodacy, by oddać hołd poległym. W 2010 r. szkocki historyk William Dalrymple, w reportażu dla „Daily Mail”, odtworzył trasę armii Elphinstone’a. Odwiedził także wioskę Gandamak. Czy widzą jakieś podobieństwa między tamtą wojną a operacją NATO? – na tak postawione pytanie członkowie starszyzny odparli: „Dla nas to zupełnie to samo. Obcy znowu przyszli tu, by załatwiać swoje interesy”.

Losy bohaterów

Zwycięski Akbar Khan nie cieszył się długo sławą pogromcy czerwonych kurtek: w 1846 r. został otruty, najprawdopodobniej z rozkazu ojca, który bał się ambicji syna. Lady Sale przeżyła niemal rok w niewoli. Wypuszczona towarzyszyła mężowi w kampaniach na terenie Indii, a jej pamiętniki stały się best­sellerem. Gen. Elphinstone po kilku miesiącach umarł w niewoli; nie wiadomo, gdzie został pochowany. Dr Brydon zmarł we własnym domu w 1873 r., a jego grób można znaleźć na szkockim cmentarzu Ros­merkie. Wiele dni po jego śmierci angielskie gazety drukowały nekrologi wspominające ostatniego żołnierza z armii Elphinstone’a.

Pastor Gleig, przydzielony do armii Indusu, który podczas odwrotu dostał się do niewoli, tak wspominał wojnę: „wszczęto ją z niemądrych pobudek, prowadzono z dziwną mieszanką dzikości i nieroztropności. Zakończyła się zaś katastrofą, bez glorii chwały zarówno dla rządu, który ją rozpoczął, jak i dla żołnierzy, którzy tam walczyli”.

Dla Afgańczyków 1842 r. stał się zaś symbolem zwycięstwa. Pamięć o inwazji czerwonych kurtek jest wśród nich żywa. Dowodem niech będzie relacja oficera z brytyjskiej 1 Brygady Zmechanizowanej, który w listopadzie 2001 r. zajął jedną z wiosek pod Kabulem: „Naszym zadaniem było przekonać starszyznę, że mamy przyjazne zamiary. Nie chcieliśmy, żeby wzięli nas za Rosjan. Jesteśmy Brytyjczykami – mówiliśmy. Tłumacz nie zdążył nawet skończyć, kiedy nad głowami świsnęły nam kule. Starszy Afgańczyk, strzelając zza płotu, krzyczał: »Przeklęci Brytyjczycy! Spaliliście nasz bazar!«. Chwilę trwało, zanim doszło do spotkania. Spytałem więc starszyznę, czy wiedzą, kto dokładnie spalił im bazar, i zapewniłem, że zostanie ukarany. Wybuchła ożywiona dyskusja. Minęła chwila, nim zmieszany sardar odpowiedział: »To było bardzo dawno temu, a ci, co to zrobili, nosili czerwone kurtki«”.

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Kurtki czerwone od krwi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną