Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

25 lat temu NATO ruszyło na Jugosławię. Do dziś w Europie zionie tutaj czarna dziura

Pozostałości chińskiej ambasady w Belgradzie zbombardowanej przez NATO w 1999 r. Pozostałości chińskiej ambasady w Belgradzie zbombardowanej przez NATO w 1999 r. Marko Djurica / Reuters / Forum
NATO zostawiło Serbię zrujnowaną. Setki samolotów zrzuciły tysiące bomb, niszczyły infrastrukturę i zabijały ludzi. Relacje wciąż się nie odbudowały, a między Belgradem i Prisztiną wyrosły pokłady nienawiści.

Polska była członkiem NATO zaledwie 12 dni, kiedy Sojusz ruszył na Jugosławię. W środę 24 marca 1999 r., kilka minut po godz. 7, zaatakował z użyciem 55 pocisków manewrujących wystrzelonych z B-52 i pocisków Tomahawk odpalonych z amerykańskich i brytyjskich okrętów na Adriatyku. Debiutował też amerykański bombowiec B-52 Spirit. Niebo było zachmurzone, samoloty znajdowały się na wysokości 5 tys. km. Wojna.

O tej porze serbskie miasta żyją już w pośpiechu. Ten poranek zakłóciły syreny alarmów przeciwlotniczych.

Wojny toczyły się obok

Wojny toczyły się obok, w Chorwacji, Bośni, ale jednak nie w Serbii. Prezydent USA Bill Clinton używał określenia „atak powietrzny”. Sekretarz generalny NATO Javier Solana mówił o „operacjach”. Kanclerz Niemiec Gerhard Schröder – że chodzi o to, „by przeforsować pokojowe rozwiązania także przy pomocy środków militarnych”.

To miał być atak wymierzony w Slobodana Milosevicia, prezydenta Federacyjnej Republiki Jugosławii, nie w naród (prezydentem Serbii był Milan Milutović). Napaść NATO chętnie nazywano interwencją humanitarną – miała uratować kosowskich Albańczyków przed czystkami etnicznymi i „ludobójstwem”, a także „chronić bezpieczeństwo w tej części Europy”. Nazwano ją też „pierwszą w historii wojną o prawa człowieka”. Jakoś należało usprawiedliwić to, co się działo: wojnę bez wypowiedzenia, bez mandatu ONZ.

Konflikt między Albańczykami i Serbami toczył się od zawsze, ale przybrał na sile w końcówce ubiegłego wieku. Dla Serbów Kosowo było i pozostaje krainą niemal mityczną, kolebką państwowości. Albańczycy zaczęli tam migrować z terenów dzisiejszej Albanii mniej więcej w XV w., kiedy Kosowo i cała Serbia wpadły pod turecką okupację. Wtedy byli mniejszością, obie nacje funkcjonowały raczej na zasadzie współistnienia.

Zaczęły się antagonizować, gdy populacja Albańczyków szybko rosła, a Serbowie dość gwałtownie stawali się mniejszością i licznie prowincję opuszczali. Zdaniem historyków Albańczycy łatwo ulegali islamizacji – w przeciwieństwie do chrześcijańskich Serbów. Wojny przetaczające się przez Bałkany, łączone z nimi oczekiwania i nadzieje, wpływy, sojusze i antysojusze tylko komplikowały wzajemne stosunki. Zawsze były tam obce interesy: tureckie, włoskie, węgierskie, austriackie...

Serbia traciła i odzyskiwała prowincję, która po I wojnie światowej stała się częścią Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Kosowscy Albańczycy byli pod kuratelą Belgradu, role się odwracały.

Czytaj też: Kosowo-Serbia. Niebezpieczna zmiana granic

Między Serbami i Albańczykami

II wojna jeszcze skomplikowała te relacje i zaostrzyła wrogość, zwłaszcza gdy albańska dywizja SS Skanderbeg dokonała masakry we wsi Velika w 1944 r. Serbowie oskarżali kosowskich Albańczyków o kolaborację z faszystowskimi Włochami i Niemcami, w których widzieli wyzwolicieli spod serbskiego buta. W drugiej Jugosławii, po 1945 r., Kosowo zyskało status obwodu autonomicznego. Serbowie stanowili wówczas nieco ponad 26 proc. mieszkańców, Albańczycy – ponad 68 proc. Kosowo było biedne i zapóźnione w porównaniu do innych części kraju i takie pozostało na dziesięciolecia. Albańczycy uważali Serbów za intruzów, Serbowie podejrzewali Albańczyków o chęć secesji i przyłączenia ich do siebie.

Nowa konstytucja Jugosławii (1974) ograniczała wpływy Belgradu, dawała Kosowu (podobnie jak Wojwodinie) autonomię. Ale rosła nienawiść, a z nią tendencje separatystyczne Prisztiny. Najpierw było to żądanie utworzenia siódmej federacyjnej republiki, jak Chorwacja czy Słowenia. Przez Kosowo raz po raz przetaczały się demonstracje i już chyba wtedy rozpoczęła się budowa równoległego państwa Albańczyków.

Belgrad reagował aresztowaniami. Serbowie czuli się dyskryminowani, wyjeżdżali za Ibar, do Serbii. Ludność albańska była coraz liczniejsza, Serbowie mówili nawet o eksplozji demograficznej: w Kosowie rodziło się najwięcej dzieci w Europie. Społeczność albańska stawała się coraz młodsza, ale też uboższa, bo ekonomia nie nadążała za zmianami. Wkrótce bogata północ miała się zbuntować przeciw utrzymywaniu biednego południa i to się przyczyniło do rozpadu kraju.

Czyje jest Kosowo

Zmiana nastąpiła dość niespodziewanie, jak zwykle gdy przebiera się miarka. Prof. Marek Waldenberg, badacz mniejszości narodowych i etnicznych, autor książki „Rozbicie Jugosławii”, pisał o „przebudzeniu Serbów”, którzy zaczęli się organizować przeciwko prześladowaniom i mieli wsparcie prawosławnego duchowieństwa. Żądali zmiany konstytucji z 1974 r. ograniczającej lokalną autonomię. To wtedy zapracowali na epitet nacjonalistów – serbski nacjonalizm przeciwstawiano zdrowemu patriotyzmowi. Na scenę wkroczył Slobodan Milosević, szef partii socjalistycznej, najpierw prezydent Serbii, później Jugosławii.

Nową konstytucję uchwalono w 1990 r. Faktycznie ograniczała autonomię lokalnej administracji, ale nie znosiła autonomii Kosowa. Wzbierające separatystyczne tendencje ruszyły już bez hamulców. Parlament w Prisztinie ogłosił Kosowo republiką, na co serbski parlament zareagował jego rozwiązaniem. Prisztina odpowiedziała własną konstytucją, zarządzono wybory parlamentu i prezydenta. Za pierwszym razem z wielką przewagą zwyciężył Ibrahim Rugova.

Kosowo pozostawało w granicach Serbii, ale było zbuntowane. Równoległa rzeczywistość nabierała kształtu i rozpędu. Wroga wobec Belgradu Wyzwoleńcza Armia Kosowa, utworzona w 1992 r., chciała suwerenności, ale i zjednoczenia wszystkich ziem uznawanych za albańskie: w Macedonii, Czarnogórze, Serbii. Była organizacją militarną, terrorystyczną, kontrolowała handel narkotykami i rozkwitający handel organami. Mimo embarga na sprzedaż broni do Jugosławii UCK była uzbrojona w nowoczesny sprzęt, sprowadzany najczęściej z Albanii.

Wydarzenia wpisywały się w bałkański klimat, czas wojen, wygnań, rzezi, konfliktów etnicznych, jakich od dziesięcioleci nie widziano w Europie. Władze w Belgradzie miały jeden cel: niedopuszczenie do utraty Kosowa. Na murach pojawiły się hasła: „Kosowo jest serbskie. Nie oddamy”.

Gorąca wojna i terror UCK

Swąd nowej wojny wywołał obawy, że kruchy pokój w Bośni się załamie; że Chorwacja, niewolna od nacjonalizmów, też sobie przypomni stare krzywdy. Że runie ledwie ogarnięty ład południowej Europy. Gdy jedna jej część, jak Polska, chciała dołączyć do wspólnoty i NATO, zachodnie Bałkany zmagały się z ruchem odśrodkowym. Jugosławia od 1981 r. aż do rozpadu miała stałe przedstawicielstwo Komisji Europejskiej w Belgradzie i obowiązującą umowę o współpracy z Brukselą, jej paszporty uznawano na świecie, korzystała z dobrodziejstw ruchu bezwizowego, dinar był wymienialny w Europie – i właśnie traciła kolejną szansę na stabilizację. Nikt jednak nie przypuszczał, że sprawa Kosowa na lata zdefiniuje relacje Belgradu i Brukseli, uniemożliwiając integrację praktycznie do dziś.

W 1988 r. wojna była gorąca. UCK terroryzowała kosowskich Serbów, zabijała Albańczyków współpracujących z władzami. Belgrad bronił swego. Policja i wojsko jugosłowiańskie miały przed sobą ruch partyzancki o mało klarownej ideologii i skłonnościach terrorystycznych. Jiri Dienstbier, specjalny wysłannik ONZ, powiedział, że „jego ideologiczna koncepcja jest rozpięta między skrzydłem faszystowskim a stalinowskim. A w środku jest prawie wszystko”.

W lutym UCK zabiła czterech policjantów w Drenicy. Belgrad nie zamierzał odpuścić, w akcji policji zginęło 28 Albańczyków, w tym kobiety i dzieci. Konflikt eskalował, palono i niszczono dobytek, wypędzano cywilów – po jednej i drugiej stronie. UCK zapowiedziała zemstę; zabiła sześciu serbskich policjantów i 67 Albańczyków.

I szybko zaczęła w Kosowie dominować, kontrolowała nawet 40 proc. prowincji. Zaściankowy z pozoru konflikt stawał się coraz bardziej międzynarodowy. W jego zakończenie metodami dyplomatycznymi włączali się politycy europejscy, sekretarz stanu Madeleine Albright, administracja Clintona. Próbowano zastraszyć reżim Milosevicia groźbą interwencji. Do Belgradu na pertraktacje udała się Grupa Kontaktowa. Bez powodzenia. Albo Albańczycy odmawiali uczestnictwa w rozmowach, albo strona jugosłowiańska nie wyrażała zgody na międzynarodowe pośrednictwo.

Do Belgradu ruszył więc doświadczony amerykański dyplomata Richard Holbrooke. Miał własny projekt autonomii Kosowa. Wydawało się, że jest bliski sukcesu, gdy doprowadził do spotkania ludzi Milosevicia i Rugovy. Kosowska delegacja jednak się wycofała. Przeciw kolejnym zmianom granic na Bałkanach, czyli odłączeniu Kosowa od Serbii, protestowała Unia, obawiając się wybuchu konfliktu między Grecją i Turcją oraz komplikacji w Macedonii. Czyli nieobliczalnych konsekwencji dla stabilności Europy. Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła Belgrad, rezolucja 1199 narzuciła ograniczenia liczebności sił bezpieczeństwa w Kosowie. Jugosławię objęło kolejne embargo na dostawy broni. Ale nie zatrzymało ani walk, ani exodusu ludności, także Serbów.

W czerwcu znów mówiło się o interwencji sił powietrznych NATO. W lipcu kontrofensywa jugosłowiańskiej armii i policji zadała wiele strat oddziałom partyzantów UCK. W walkach licznie ucierpieli też cywile. Przez światową prasę przetaczały się dramatyczne doniesienia o masowych grobach, dziesiątkach tysięcy uchodźców, nacjonalistach. Część okazała się nieprawdą, ale sprostowania czytał mało kto. Nie było wtedy mediów społecznościowych reagujących szybko z miejsca zdarzeń, nawet telefony komórkowe nie były powszechne.

W Waszyngtonie powstawał plan interwencji, jego koncepcję przedstawiono dziennikarzom na konferencji prasowej w Brukseli. Analitycy zastanawiali się, czy to test na zastraszenie Jugosławii, czy raczej spór lobby wojennego i antywojennego w Waszyngtonie.

Czytaj też: Bałkany za żelazną kurtyną

Belgrad był zaskoczony

Wydawało się, że wojna wybuchnie lada chwila, nawet bez zgody i wezwania Rady Bezpieczeństwa ONZ. Tymczasem do Belgradu znów pojechał Holbrooke, by się spotkać z Miloseviciem. W Kosowie gwałtowne walki praktycznie ustały, Milosević ogłosił nawet, że akcja przeciw UCK jest zakończona, a siły przeciwnika rozbito. Jednak prasa, zwłaszcza niemiecka, donosiła regularnie o katastrofie humanitarnej i częstych aktach ludobójstwa. Porozumienie Holbrooke–Milosević napawało optymizmem, bo serbski lider zgodził się nawet na kontrolne loty NATO nad Kosowem i przyjazd obserwatorów OBWE. Groźba ataku z powietrza znów się oddaliła.

I wtedy wybuchł Raczak. Rzekoma masakra dokonana na Albańczykach zadziałała niczym podpalony lont. Rzekoma, bo donoszono o 45 zabitych, w tym dziecku i trzech kobietach. Zaprzeczały temu serbskie władze. Mówiono o inscenizacji Belgradu.

Był styczeń 1999 r. Teraz naloty na Belgrad miały być karą za Raczak. Kolejny raz spróbowano rozwiązania dyplomatycznego, zwołano konferencję pokojową w Rambouillet. Obrady odbyły się pod auspicjami Grupy Kontaktowej. Na czele albańskiej delegacji stanął dowódca UCK Hashim Thaci, co było prowokacją wobec Serbów. Thaci był terrorystą i przestępcą. Konferencja zakończyła się porażką. Jugosławia, nawet pod groźbą bombardowań, nie zaakceptowała żądania, by na jej terytorium – na ziemi, morzu, w powietrzu – stacjonowały wojska NATO. To by była okupacja, argumentowano. Uznano, że możliwości dyplomatyczne się wyczerpały.

24 marca na Jugosławię spadły bomby NATO. Czy rzeczywiście wykorzystano wszelkie opcje? Wielu analityków zgłaszało wątpliwości. Dziś chętniej przemilcza się temat, bo „interwencja humanitarna” na dziesięciolecia zburzyła szanse na porozumienie między Serbią i Kosowem. W wielu krajach wzbudziła niechęć do NATO i nieufność do zapewnień, że jest organizacją defensywną.

Napaść na Jugosławię źle odebrano także w Ukrainie. Poparcie dla przystąpienia Kijowa do Sojuszu spadło drastycznie w 1999 r. Politycy zaniechali starań, spodziewając się porażki w referendum. Dziś zapewne sytuacja Kijowa wyglądałaby inaczej. W Białorusi też Sojusz nie przestał budzić niechęci.

Belgrad był zaskoczony. Ale strach trwał krótko, zastąpiła go złość. Ruch na ulicach nie ustawał, przynajmniej nie całkowicie. Spadające bomby oglądano nocą z dachów wieżowców, tam przeniosło się lokalne życie polityczne.

Pieprzyć Amerykę i Amerykanów

Główna arteria stolicy, Kniazia Milosza, gdzie mieściła się większość ambasad NATO, opustoszała, lokatorzy w pośpiechu wyjechali, zwykle zatrzymywali się w Budapeszcie. Fronty budynków przygnębiały wybitymi szybami i wulgarnymi graffiti. Ośrodek amerykańskiej kultury w centrum zdewastowano, w McDonalds wybito okna, ogłoszono bojkot amerykańskich firm. Na murach wypisywano niecenzuralne teksty na temat Albright i Clintona, z których najłagodniejsze brzmiało: pieprzyć Amerykę i Amerykanów.

Albright przypomniano, że w czasie II wojny Serbowie, właściciele znanego dziennika „Politika”, uratowali jej życie, ukrywając jej rodzinę przed Niemcami po ucieczce z Pragi i pomagając przedostać się do Grecji. Przed wojną jej ojciec (do 1938) pełnił funkcję attaché prasowego czechosłowackiej ambasady, a potem został ambasadorem Czechosłowacji w Jugosławii.

Również w sferze polityki poszło nie po myśli agresora. Wszystkie środowiska, nawet te, które prawdziwie nienawidziły Milosevicia i partii socjalistów, skupiły się wokół przywódcy i flagi. Nacjonaliści zaliczyli wzrost notowań. Dla ludzi to nie był atak wymierzony w Milosevicia, jak sugerowali amerykańscy politycy, ale na ich kraj. „Humanitarna interwencja” NATO przedłużyła polityczny żywot prezydenta o dobre półtora roku.

Tej agresji nikt nie mógł zaakceptować, zwłaszcza że Jugosławia zawsze czuła się związana z Zachodem. Polskie lotnictwo nie uczestniczyło w nalotach, pomagaliśmy w działaniach humanitarnych, ale Serbowie i tak mieli żal, że nie protestowaliśmy.

NATO zrzuca śmiercionośne bomby

Kiedy samoloty NATO zbombardowały most na Dunaju w Nowym Sadzie, Belgrad ruszył do obrony. Tysiące ludzi, lekceważąc syreny alarmowe, w dzień i w nocy spacerowały po belgradzkich mostach w przekonaniu, że zasłonią je własnymi ciałami. Może dlatego w stolicy ocalało sześć.

Mogło być jednak inaczej. 1 maja w Luzance pocisk trafił w autobus; zginęło 47 osób, 16 zostało rannych. Chwilę wcześniej, 12 kwietnia, dwa pociski uderzyły w pociąg pasażerski, zabijając 10 osób. 14 kwietnia w pobliżu Dakovicy lotnictwo NATO zaatakowało kolumnę uchodźców albańskich, zabijając 73 cywilów. Omyłkowo, jak tłumaczono, źródła wywiadowcze źle zidentyfikowały cel jako kolumnę wojskową. 23 kwietnia piloci NATO uderzyli w budynki centrum radiowo-telewizyjnego w Belgradzie. Zginęło 16 osób. Tego dnia w Waszyngtonie rozpoczynał się kolejny szczyt NATO. W przekonaniu polityków Sojuszu atak był uzasadniony, gdyż lała się stąd propaganda rządu Serbii. Amnesty International uznała ten atak za naruszenie prawa konfliktów zbrojnych.

W nocy z 7 na 8 maja znów uderzono w Belgrad; bomby spadały całkiem blisko ścisłej zabudowy, z charakterystycznym świstem. Okazało się, że trafiły w chińską ambasadę, zginęły trzy osoby. Podobno omyłkowo; ambasada chwilę wcześniej przeniosła się do nowego budynku, czego nie uwzględniały stare mapy pilotów.

Zamiarem lotnictwa było zniszczenie magazynów wojskowych kilkaset metrów dalej. Takie wyjaśnienie znalazło się w raporcie dla Kongresu, odtajnionym dużo później. Wśród dziennikarzy mówiło się tymczasem, że Amerykanie podejrzewali, iż w ambasadzie ChRL pracuje nadajnik lub ukrywa się Milosević. Również „omyłkowo” uszkodzono rezydencje ambasadorów Szwajcarii, Hiszpanii, Norwegii i placówkę Libii. Zbombardowano jeden ze szpitali, zabijając cztery osoby. Pociski uderzyły w budynki rządowe. Ruiny do dziś stoją nieodbudowane, gnieżdżą się tam gołębie, fasada porasta siewkami brzóz, w oknach do niedawna powiewały strzępy zasłon.

Kiedy w odległym o 10 km od stolicy Pančevie zbombardowano zakłady chemiczne, ulotniły się trujące substancje i gazy. Dym i żrąca mgła nie pozwalały opuszczać domów. Zbombardowano lotnisko w Podgoricy w Czarnogórze, niszczono linie komunikacyjne, drogi, mosty, elektrownie, rafinerie, składy paliw, przemysł. Nie tylko zbrojeniowy. W raporcie dla Kongresu USA można przeczytać, że „niszczenie obiektów cywilnych było konieczne, żeby zredukować potencjał wojenny Jugosławii”.

Ale Belgrad żył, przystosowany do nowych warunków. Sklepy, piekarnie, restauracje i kawiarnie były otwarte, działał zielony rynek i komunikacja miejska, choć tramwajów i autobusów było mniej niż zwykle. Tylko głodnych psów przybywało, snuły się w poszukiwaniu pożywienia. Nocą z belgradzkiego zoo dochodził ryk przerażonych lwów i tygrysów. Klimaty jak z filmu Kusturicy...

12 maja przeprowadzono 600 lotów bojowych, najwięcej. Amerykanie, rozczarowani brakiem kapitulacji, zaczęli zrzucać bomby grafitowe, wywołujące zwarcia elektryczne i awarie sieci w Belgradzie, Niszu, Obrenovcu, Drmnie. Ataki ponawiano, pozbawiając zasilania 80 proc. kraju. Zatrzymał się system obrony powietrznej, ale i szpitale, inkubatory, banki, koleje, gospodarka. Użyto też bomb zawierających zubożony uran i dronów.

Serbia pchnięta w ramiona Rosji

Wszystko to miało zmusić Milosevicia do wycofania 3. Armii Jugosłowiańskiej z Kosowa i zakończenia wojny. Do podpisania porozumienia podchodzono trzykrotnie. W pierwszych dniach czerwca ultimatum uzgodnione między USA, Rosją i UE przywieźli do Belgradu rosyjski wysłannik Wiktor Czernomyrdin i reprezentujący Unię prezydent Finlandii Martti Ahtisaari. Milosević je zaakceptował, ale nie wycofał wojsk z Kosowa, nadal walczył z oddziałami UCK. Uchodźcy szturmowali granice Albanii i Macedonii. Więc NATO wznowiło bombardowania.

Drugie podejście również się nie powiodło. Dopiero 9 czerwca, po 78 dniach ataków, w hangarze na lotnisku w Kumanowie w Macedonii podpisano stosowne porozumienie.

Wojska jugosłowiańskie miały 11 dni na opuszczenie Kosowa. Rada Bezpieczeństwa przyjęła Kosowo pod międzynarodową cywilną kontrolę wojsk ONZ. Rezolucja Rady Bezpieczeństwa gwarantowała pozostanie Kosowa w granicach Serbii, ale było jasne, że droga do niepodległości prowincji została otwarta. Bill Clinton ogłosił zwycięstwo NATO.

Jakie to było zwycięstwo? NATO zostawiło Serbię zrujnowaną. Łamiąc prawo międzynarodowe, przez 78 dni setki samolotów zrzuciły tysiące bomb, niszczyły infrastrukturę i zabijały ludzi. Relacje między Serbią a Zachodem do tej pory się nie odbudowały, między Belgradem i Prisztiną wyrosły pokłady nienawiści, jakich nie da się przezwyciężyć pewnie przez wieki. Została czarna dziura w środku Europy i ludzie, którzy czują się przegrani. Serbię popchnięto w ramiona Moskwy. Stabilność Bałkanów wciąż jest wątpliwa.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną