W roku 2003 dowiedziała się, że jest chora na raka i że w razie śmierci jej dwuletni, wychowywany w Anglii syn, straci ostatnie ogniwo łączące go z bałkańskimi korzeniami. Tak powstały "Czarnobylskie truskawki" - "książka dla Aleksandra". Miała być jedynie prywatnym wspomnieniem pozostawionym synowi przez matkę, a stała się bestsellerem.
Skąd tytułowe czarnobylskie truskawki?
Kiedy dowiedziałam się, że mam raka, lekarze oznajmili, że pozostało mi sześć miesięcy życia. Pomyślałam wtedy o moim wówczas dwuletnim synku i o tym, że jeśli muszę umrzeć, chciałabym dla niego spisać historię swojego życia. Zaczęłam więc pisać wspomnienia, rozpoczynając od wiosny 1986 roku, który dla całego świata był rokiem wybuchu w elektrowni atomowej w Czarnobylu, a dla mnie rokiem, w którym mój przyszły mąż po raz pierwszy przyjechał do Belgradu, gdzie przekonałam go, i widać w tym dobrą robotę serbskiej propagandy, że serbskie truskawki smakują sto razy lepiej niż angielskie.
Kiedy pisze się wspomnienia, od czegoś trzeba zacząć, można konwencjonalnie - od dnia narodzin - momentu, którego się nie pamięta i nie da opisać jako przeżycie osobiste. Wydawało mi się to zbyt skomplikowane, dlatego podążyłam pamięcią dalej, wciąż nie mogąc znaleźć dobrego początku, aż przypomniałam sobie tamten dzień i wszystko stało się jasne. Czarnobylskie truskawki stały się dla mnie symbolem zatrutego piękna, które w jakiś sposób reprezentuje moją młodość, a także symbolem przełomu w moim życiu, kiedy przeniosłam się z jednego końca kontynentu na drugi i zaczęłam nowe życie.
Co Pani pamięta z tamtego okresu „zatrutej młodości"?
Wyjechałam z Serbii w bardzo dziwnym momencie, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co się dzieje.