Historia

Osobista historia III Rzeczypospolitej

materiały prasowe

*  *  *

Przejmowanie przez premiera Mazowieckiego pełnej kontroli nad aparatem państwowym następowało stopniowo. Proces ten najdłużej trwał w MSW i MON. Mazowiecki w okresie formowania rządu nie podjął próby wprowadzenia do tych resortów swoich ludzi. Ich szefami pozostali ludzie zaufania prezydenta Jaruzelskiego. Organizacyjne przegrupowania przeprowadzone przez ministra Kiszczaka w sierpniu 1989 roku, polegające na likwidacji departamentów III, IV, V i VI, Głównego Inspektoratu Ochrony Przemysłu, Biura Studiów i Biura „W” kontrolującego korespondencję, nie naruszały dotychczasowej obsady kadrowej MSW. Dla ludzi Solidarności ten resort pozostawał ziemią nieznaną i obcą. Pierwsza inicjatywa naruszająca pozycję MSW wyszła z OKP. 23 listopada 1989 roku została przegłosowana w Sejmie ustawa o likwidacji ORMO.

Minister Czesław Kiszczak usiłował dostosować podległy mu resort do nowych warunków, zachowując możliwie najwięcej jego aktywów. W październiku 1989 roku w trakcie odprawy kierowniczego aktywu MSW stwierdził, że „Solidarność” i jej parlamentarna reprezentacja działają zgodnie z planem i nie należy ich operacyjnie rozpracowywać. Od września SB masowo zamykała sprawy operacyjne dotyczące działaczy solidarnościowej opozycji. Podczas tej odprawy Kiszczak oświadczył ponadto, że w systemie demokracji parlamentarnej i wielopartyjności zasada podporządkowania resortu jednej partii jest nie do utrzymania. W dokumentach MSW widać wyraźnie próbę reorientacji w uzasadnianiu przydatności resortu – z motywacji ideologicznej na państwową. Rozpoczęła się też akcja przesuwania funkcjonariuszy z likwidowanych departamentów SB do innych oraz do MO.

Równolegle do tych działań trwała rozpoczęta latem 1989 roku akcja niszczenia materiałów archiwalnych resortu. Przede wszystkim chodziło o teczki tajnych współpracowników resortu.

Premiera Mazowieckiego nie informowano o niszczeniu akt i o tym nie wiedział. Niszczenia akt SB nie udało się jednak utrzymać w tajemnicy. Pierwszy publicznie poruszył tę kwestię Jan Maria Rokita, który od początku sierpnia 1989 roku stał na czele sejmowej Nadzwyczajnej Komisji dla Zbadania Działalności MSW. 19 stycznia 1990 roku komisja Rokity wystosowała do ministra spraw wewnętrznych i prokuratora generalnego „dezyderat nr 1” z żądaniem wyjaśnienia okoliczności wydania decyzji o niszczeniu dokumentów. Rokita pisze, że uczynił ten krok jako akt świadomej niesubordynacji wobec rządu, po tym gdy Mazowiecki w tej sprawie odesłał go do Kiszczaka. Sprawą zajęła się „Gazeta Wyborcza”. 30 stycznia na konferencji prasowej Kazimierz Piotrowski, występujący jako szef Centralnego Archiwum MSW (w istocie dyrektor Biura „C”), zapewnił, że niszczenie akt odbywa się zgodnie z prawem. 20 lat po tamtych wydarzeniach Tadeusz Mazowiecki tak oceniał rolę Czesława Kiszczaka w swym rządzie: „Kiszczak był człowiekiem generała Jaruzelskiego. To się czuło. Mam do niego pretensje o palenie akt i wprowadzenie mnie w błąd, że to tylko rutynowa czynność likwidowania kopii, ale przed prowokacją ze strony SB nas asekurował”. Czesław Kiszczak wkrótce po opuszczeniu rządu Mazowieckiego w ten sposób relacjonował sprawę palenia akt i reakcji Mazowieckiego: „Rokita napisał do Mazowieckiego pismo na mnie za palenie dokumentów. Premier dał mi to pismo. Powiedziałem: Panie premierze, postępujemy zgodnie z przepisami i lepiej będzie, jeżeli niektóre dokumenty zniszczymy. Są w nich rzeczy kompromitujące nie resort i nie ludzi służby bezpieczeństwa, tylko byłą opozycję, wielu waszych kolegów. Może dojść do tragedii.

Mazowiecki odpowiedział, że zabezpieczą je przed niepożądanymi osobami i lepiej, żeby ich nie palić. Pańska wola – odpowiedziałem i wydałem zakaz palenia. Tak więc nie może być mowy o nielojalności”. Byłem świadkiem tego spotkania, które musiało odbyć się pod koniec stycznia w gabinecie premiera Mazowieckiego. Uczestniczył w nim także Jacek Ambroziak i chyba Waldemar Kuczyński. Do relacji Kiszczaka wprowadzam pewną korektę. W jakimś momencie generał wyraźnie stwierdził, że informacje zawarte w teczkach „zaszkodzą wielu waszym ludziom”. Pod pojęciem „wasi ludzie” odczytywałem jednoznacznie ludzi obozu solidarnościowego, a nie wyłącznie ludzi pracujących dla rządu. Szef MSW użył też jakiegoś mocnego określenia, charakteryzując zawartość teczek. Nie jestem w stanie go odtworzyć. Jednak sens był taki, że jest to historia ludzkich nieszczęść i upadków, której w żaden sposób nie należy wydobywać na światło dzienne. Zapisałem w pamięci również wrażenie, że Mazowiecki, zakazując niszczenia akt, wypowiedział się zdecydowanie bardziej kategorycznie, aniżeli przedstawił to Kiszczak.

31 stycznia minister Kiszczak zakazał niszczenia jakichkolwiek dokumentów w swoim resorcie. Zdaniem historyka Antoniego Dudka zakazu tego nie przestrzegano. Zapewne w związku z tymi wydarzeniami w Mazowieckim dojrzewało przekonanie o potrzebie wprowadzenia ludzi obozu solidarnościowego do MSW. 29 stycznia 1990 roku został powołany Polityczny Komitet Doradczy przy Ministrze Spraw Wewnętrznych. Wśród jego ośmiu członków reprezentujących ugrupowania parlamentarne – trzech należało do obozu solidarnościowego: senator Andrzej Celiński, poseł Jacek Merkel i mój przyjaciel Jacek Taylor, znany obrońca w procesach politycznych, jedna z ważnych postaci trójmiejskiej opozycji przed 1989 rokiem. Następnym krokiem było powołanie senatora Krzysztofa Kozłowskiego na podsekretarza stanu w MSW, co nastąpiło 7 marca 1990. Kozłowski był człowiekiem zaufania Mazowieckiego. Należał do głównych postaci środowiska „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”. 28 lutego Mazowiecki zaproponował mu objęcie ważnego stanowiska w MSW lub w MON. Kozłowski wykluczył MON i po kilku dniach otrzymał od Mazowieckiego konkretną propozycję.

6 lutego 1990 roku trafiły pod obrady rządu trzy ustawy (tzw. policyjne) przygotowane w MSW. Ich istotą było przekształcenie MO w Policję, a Służby Bezpieczeństwa w Urząd Ochrony Państwa. W trakcie rządowych prac nad tymi ustawami nastąpiły istotne zmiany. Najważniejszą było rozwiązanie SB i weryfikacja jej funkcjonariuszy przed ich przyjęciem do UOP. Zmianę zaproponował Waldemar Kuczyński. Pakiet ustaw policyjnych został uchwalony przez Sejm 6 kwietnia 1990 roku. Przynosiły one zasadniczą zmianę. Rozpoczynał się proces faktycznego przejmowania MSW przez ludzi obozu solidarnościowego. 10 maja – w dniu wejścia ustaw w życie – szefem UOP został Krzysztof Kozłowski, a jego zastępcą Andrzej Milczanowski, prawnik, więzień polityczny stanu wojennego i czołowa postać szczecińskiej podziemnej „Solidarności”. Akcja weryfikacyjna miała miejsce latem 1990 roku, już po odejściu generała Kiszczaka z MSW. Powstały wojewódzkie komisje kwalifikacyjne, w których w praktyce decydujący głos należał do działaczy Solidarności i dawnej opozycji. Powołano również Komisję Kwalifikacyjną do Spraw Kadr Centralnych kierowaną przez Andrzeja Milczanowskiego. Instytucją odwoławczą była Centralna Komisja Kwalifikacyjna na czele z Krzysztofem Kozłowskim; w praktyce zastępował go zwykle wiceminister profesor Jan Widacki. Weryfikacja funkcjonariuszy SB do dzisiaj budzi sprzeczne oceny. Jej krytycy zwracają uwagę na fakt, że spośród 14 tysięcy funkcjonariuszy, którzy stanęli do weryfikacji, przeszło ją pomyślnie ponad 10 tysięcy, czyli 75%132. Zdaniem A. Dudka to oni stali się podstawową bazą kadrową UOP. Trzeba jednak pamiętać, że około 8,5 tysiąca funkcjonariuszy SB w ogóle nie stanęło do weryfikacji. Często byli to ci, którzy wiedzieli, że ze względu na swą postawę sprzed przełomu 1989 roku utracili szanse na pozytywną ocenę komisji kwalifikacyjnych. Inaczej wyglądała kwestia weryfikacji, jeśli uwzględni się głębokość zmian na stanowiskach kierowniczych w resorcie. Ze 137 osób pozostało 20. Podało się do dymisji lub zostało odwołanych ponad 200 wyższych oficerów MSW, w tym 10 generałów133. Krzysztof Kozłowski jako szef resortu powołał w sierpniu na wiceministrów: prawnika Jerzego Zimowskiego, posła OKP i działacza Solidarności ze Szczecina z ładną kartą ze stanu wojennego, oraz profesora Jana Widackiego, kryminologa, pracownika naukowego KUL w okresie po wprowadzeniu stanu wojennego, członka „Solidarności” od 1980 roku. Andrzej Milczanowski natomiast zastąpił Kozłowskiego na stanowisku szefa UOP. Pod nowym kierownictwem otworzyły się szeroko możliwości pracy w MSW i UOP dla ludzi Solidarności i dawnej opozycji. Dużą grupą do UOP weszło środowisko wywodzące się z Ruchu „Wolność i Pokój”.

 Osobiście nie uczestniczyłem w pracach nad ustawami policyjnymi ani w weryfikacji funkcjonariuszy SB. Za punkt honoru postawiłem sobie sprawę przyjęcia do pracy w UOP Adama Hodysza, który oddał nieocenione usługi nie tylko RMP, ale całej podziemnej „Solidarności”, płacąc za swój heroiczny wybór ponad czteroletnim pobytem w więzieniu. Wspierał mnie Bogdan Borusewicz, będący wówczas przewodniczącym Zarządu gdańskiego regionu „Solidarności” i przewodniczącym Wojewódzkiej Komisji Kwalifikacyjnej w Gdańsku. Odnieśliśmy sukces. Adam został szefem gdańskiej delegatury UOP i otrzymał awans na majora.

 *  *  *

W pierwszych dniach kwietnia 1990 roku premier Mazowiecki wprowadził do Ministerstwa Obrony Narodowej dwóch wiceministrów wywodzących się z obozu solidarnościowego – Janusza Onyszkiewicza i Bronisława Komorowskiego. Mazowiecki planował to już od lutego. Rozmawiał wówczas na ten temat z Onyszkiewiczem. Prezydent Jaruzelski zaakceptował te zmiany. Komorowski odpowiadał za reformę pionu wychowawczego w wojsku, a Onyszkiewicz za kontakty międzynarodowe, w tym kontakty z NATO i sprawę reformy (w praktyce likwidacji) Układu Warszawskiego. Rozpoczął się proces przywracania narodowej tradycji wojskowej i szybkiej likwidacji dotychczasowej ideologiczno‑propagandowej indoktrynacji w wojsku. Rozpoczęto prace nad przywróceniem Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego, co nastąpiło formalnie w styczniu 1990 roku. W kwietniu minister Florian Siwicki wydał rozkaz o rozwiązaniu Wojskowej Służby Wewnętrznej (kontrwywiadu). Z jej części utworzono Żandarmerię Wojskową, a resztę podporządkowano nowo utworzonemu Zarządowi II Wywiadu i Kontrwywiadu. Zarówno Komorowski, jak i Onyszkiewicz z okresu krótkiej współpracy z ministrem Florianem Siwickim – przez wiele lat człowiekiem zaufania generała Jaruzelskiego i jednym z głównych wykonawców stanu wojennego – odnieśli dobre wrażenia, uznając, że zaakceptował zmiany, jakie dokonały się w Polsce. Komorowski sądzi, że suwerenność Polski była dla Siwickiego ważną wartością.

 *  *  *

Wkrótce po wprowadzeniu do MON dwóch solidarnościowych wiceministrów, premier Mazowiecki zaczął rozważać przeprowadzenie znacznie głębszych zmian w rządzie, a przede wszystkim wycofanie z niego ludzi związanych choćby w symboliczny sposób z poprzednią epoką. Dotyczyło to Czesława Kiszczaka i Floriana Siwickiego. Premier uznał, że zarówno zewnętrzne, jak wewnętrzne okoliczności dojrzały do dokonania tej bardzo głębokiej pod względem politycznym i symbolicznym zmiany. Bez wątpienia czynnikiem, który miał wpływ na jego decyzję, była też dynamika konfliktu w obozie solidarnościowym. W rywalizacji z obozem Wałęsy, zarzucającym Mazowieckiemu powolność przemian politycznych i konserwowanie układu okrągłostołowego, obecność w rządzie tych ministrów – obok generała Jaruzelskiego najbardziej reprezentatywnych postaci polityki stanu wojennego – była okolicznością obciążającą. Mazowiecki dobrze o tym wiedział, ale podjęcie decyzji o odejściu obu generałów wcale nie było dla niego czymś łatwym. Nie ze względu na kunktatorstwo, ale ze względu na lojalność wobec prezydenta Jaruzelskiego i obu ministrów, którzy w jego ocenie pomogli mu w demontażu struktur starego systemu, a co najmniej w nim nie przeszkadzali. Bez wątpienia na jego stosunku do Kiszczaka negatywnie odbiło się niszczenie akt SB. Doszła także sprawa śledztwa w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka. 8 maja podczas narady Mazowieckiego z jego najbliższymi doradcami w pałacyku w Natolinie (brałem w niej udział), Krzysztof Kozłowski powiedział, że Aleksander Herzog, „solidarnościowy” zastępca prokuratora generalnego powiadomił go o dokładnym miejscu przechowywania akt sprawy zabójstwa Grzegorza Przemyka. Kozłowski pojechał osobiście do Komendy Głównej Policji przy ulicy Puławskiej i przejął dwadzieścia osiem tomów akt.

Natychmiast przekazał je Herzogowi. Kilka dni po tej relacji Kozłowskiego premier otrzymał informację, że w aktach znajdują się odręczne adnotacje Kiszczaka, ukazujące w złym świetle rolę generała w tej sprawie. Dotyczyło to skierowania śledztwa, mającego doprowadzić do wykrycia sprawców śmiertelnego pobicia Przemyka, na fałszywe tory. Mazowiecki po zapoznaniu się z aktami uznał, że sprawa jest poważna. Tak o tym pisze Kuczyński, który wraz z Mazowieckim przeglądał te dokumenty: „Same w sobie notatki nie pogrążały Kiszczaka, były jednak materialnym dowodem, że sprawę znał i że tolerował działania o niezwykłej obrzydliwości moralnej, jak sądzę przestępcze, chociaż tutaj ocena nie należy do mnie”. Stało się jasne, że Kiszczak musi odejść. Bieg wydarzeń spowodował, że zmiany w rządzie miały szerszy zasięg.

Po wejściu w życie planu Balcerowicza zaczęły się pogarszać stosunki rządu Mazowieckiego ze środowiskami polityczno‑związkowymi, aspirującymi do reprezentowania interesów wsi i rolnictwa. Zwłaszcza wtedy, gdy w grudniu 1989 roku na czele NSZZ RI stanął demagogiczny Gabriel Janowski, pokonując wyważonego i cenionego przez Mazowieckiego Józefa Ślisza. PSL nie chciało dać się przelicytować Janowskiemu. W licytacji wzięły też udział Kółka Rolnicze, gdzie wybijał się poseł Władysław Serafin – wówczas wiceprzewodniczący Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Powodem niezadowolenia na wsi był spadek dochodów producentów rolnych po poprawie, jaka nastąpiła w wyniku urynkowienia cen żywności latem 1989 roku. Jednak uwolnienie cen rolniczych środków produkcji i podniesienie stopy oprocentowania kredytów przyniosły spadek rentowności gospodarstw chłopskich. Jeszcze na początku listopada 1989 roku doszło do konfliktu wicepremiera Janickiego z Balcerowiczem. Pierwszy zapowiedział wprowadzenie minimalnych cen skupu płodów rolnych i powtórzył to w grudniu. Balcerowicz zdecydowanie zaprotestował i zyskał poparcie premiera Mazowieckiego. Pozycja profesora Janickiego, który znalazł się w rządzie na skutek decyzji Mazowieckiego, a nie poparcia własnej partii, uległa w PSL osłabieniu.

Wiosną 1990 roku wzrosło napięcie na wsi. W połowie czerwca premier zadecydował o usunięciu przez policję blokady międzynarodowej drogi w okolicach Mławy. Powodem blokady było zaleganie przez spółdzielnię w Mławie z wypłatami dla rolników za dostarczone mleko. Do odblokowania szosy zachęcał premiera Jacek Kuroń i my, najbliżsi doradcy Mazowieckiego. W akcji odblokowania drogi przez policję, która zjawiła się pod Mławą z opancerzonymi transporterami, nikt nie ucierpiał. Pomimo to Gabriel Janowski i część posłów PSL – wśród nich szczególną demagogią wyróżniał się Jacek Soska – zarzucili rządowi dążenie do zmasakrowania rolników. Ciąg dalszy nastąpił 27 czerwca, kiedy to kilkudziesięciu działaczy chłopskich wtargnęło do gmachu Ministerstwa Rolnictwa i zaczęło jego okupację. Wicepremier Janicki, pomimo zaleceń premiera, nie zabezpieczył budynku. Później wstrzymał na własną rękę operację policyjną mającą położyć kres okupacji budynku. Mazowiecki gotów był przystąpić bez zwłoki do rozmów z działaczami rolniczymi, ale dopiero po opuszczeniu przez nich gmachu ministerstwa. Gdy to nie nastąpiło, polecił przerwać okupację poprzez akcję policyjną. Przeprowadzono ją skutecznie w godzinach wieczornych. Kilku posłów skarżyło się, że zostali poturbowani.

Premier Mazowiecki zdecydowanie wolał dialog od odwoływania się do siły. Nie miał jednak wątpliwości, że bywają sytuacje, w których powaga państwa wymaga demonstracji siły. Tak było w przypadku okupacji budynków publicznych, zwłaszcza rządowych. My – jego doradcy – myśleliśmy tak samo.

Zachowanie wicepremiera Janickiego w kryzysowej sytuacji przesądziło o tym, że Mazowiecki postanowił odwołać go z rządu mimo sympatii, jaką go darzył (z wzajemnością). Coraz bardziej opozycyjna postawa PSL wobec polityki rządu i bardzo dwuznaczna rola odegrana przez prezesa Romana Bartoszcze w trakcie okupacji gmachu ministerstwa (Bartoszcze nie mógł się zdecydować, czy jest mediatorem, czy jednym z okupujących), skłoniły Mazowieckiego do decyzji, by w miejsce Janickiego nie powoływać polityka PSL, i do wykonania gestu w kierunku najbardziej prorządowego środowiska wiejskiego, jakim było PSL „Solidarność”. Na stanowisko ministra rolnictwa postanowił powołać Artura Balazsa, najbliższego współpracownika Ślisza.

Ostatecznie, 6 lipca 1990 roku premier Mazowiecki zwrócił się do Sejmu o odwołanie dwóch wicepremierów: Czesława Janickiego i Czesława Kiszczaka, a także ministra obrony narodowej Floriana Siwickiego i Franciszka Adama Wielądka – ministra transportu, żeglugi i łączności.

Na miejsce Kiszczaka wnosił o powołanie Krzysztofa Kozłowskiego, jednak on miał być „tylko” ministrem spraw wewnętrznych, a nie jak Kiszczak – równocześnie wicepremierem. Siwickiego zastąpić miał wiceadmirał Piotr Kołodziejczyk, który w czasie stanu wojennego nie wchodził w skład WRON. Wielądka zastąpić miał Ewaryst Waligórski, z ładną kartą szef kolejowej „Solidarności”, działacz „Solidarności” i Klubu Inteligencji Katolickiej ze Szczecina. Zmiany, o które wnosił premier Mazowiecki, zostały przez Sejm zaakceptowane, z wyjątkiem kandydatury Balazsa, co świadczyło, że zmieniły się relacje rząd – Sejm. Nie tylko jesienią 1989 roku, ale i w pierwszych miesiącach 1990 roku byłoby niewyobrażalne, aby Sejm odmówił poparcia programowych czy personalnych planów Mazowieckiego. W rezultacie do 14 września resortem rolnictwa kierował Andrzej Stelmach, dotychczasowy podsekretarz stanu w tym ministerstwie. Wówczas, wraz powołaniem Kuczyńskiego na ministra przekształceń własnościowych, ministrem rolnictwa został Janusz Byliński, poseł OKP ze środowiska Solidarności RI, a Marka Kucharskiego na stanowisku ministra łączności zastąpił Jerzy Slezak, podobnie jak jego poprzednik wywodzący się z SD.

 Ministrowie odchodzili z rządu z godnością. Byli świadomi, że dobiega końca niepowtarzalny okres przejściowy otwarty Okrągłym Stołem i wyborami z 4 czerwca. Nadchodziły czasy, gdy pełną odpowiedzialność za państwo miał wziąć obóz solidarnościowy. Ministra Wielądka spotkałem po dwudziestu latach na obchodach 20. rocznicy powstania rządu Mazowieckiego. Serdecznie uścisnąłem jego dłoń. Wieczorem spotkaliśmy się na mszy w kościele św. Marcina. Przeżywaliśmy tam poczucie wspólnoty. Wynikało ono ze świadomości, że przed dwudziestu laty dane nam było uczestniczyć w niezwykłym przedsięwzięciu.

Wracam do zmian w rządzie przeprowadzonych przez Mazowieckiego w lipcu 1990 roku. Co oznaczały? Faktycznie koniec formuły rządu koalicyjnego, zwłaszcza w odniesieniu do ludzi wywodzących się z PZPR. Z tej grupy w rządzie pozostał tylko Marcin Święcicki, jednak już wtedy zdecydowanie lgnął do środowiska, które niebawem założy Unię Demokratyczną. Rząd stawał się niemal autorskim gabinetem Mazowieckiego, lecz bez stałej i pewnej większości w Sejmie, co przede wszystkim było konsekwencją toczącej się „wojny na górze”.

Bardzo naciskałem na jeszcze jedną zmianę. Chodziło o Aleksandra Kwaśniewskiego, który nie był członkiem Rady Ministrów, ale stał na czele Komitetu do Spraw Kultury Fizycznej i Sportu. Potocznie nazywano go ministrem sportu. Miałem pewną sympatię dla Kwaśniewskiego, jednakże był przewodniczącym SdRP, zajmującej coraz bardziej krytyczną postawę wobec rządu Mazowieckiego. Uważałem ponadto, że jego obecność w rządzie będzie szkodzić Mazowieckiemu w kampanii prezydenckiej. Odnosiłem wrażenie, że Kwaśniewski chce oddalić moment swego odejścia z rządu, a Mazowiecki poczuwa się wobec niego do lojalności ze względu na postawę, jaką prezentował przy Okrągłym Stole i w Magdalence. W końcu, 16 czerwca 1990 roku Kwaśniewski pod pewną presją złożył dymisję. Zastąpił go rekomendowany przeze mnie dziennikarz i działacz piłkarski Zygmunt Lenkiewicz, przyjaciel Tomasza Wołka. Zygmunt udzielał mi schronienia przez kilka tygodni w 1984 roku, kiedy się ukrywałem. Ponieważ następowały wówczas zmiany dotyczące zakresu obowiązków ministra sportu, pełnił obowiązki przewodniczącego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki.

 *  *  *

Po wyborach samorządowych zmiany personalne w administracji państwowej następowały szybciej. Jak głęboko sięgały, świadczy wymiana wszystkich 49 wojewodów. Większość ze zmian dokonana została po wyborach samorządowych. Dwie nominacje wojewodów nastąpiły za moją radą. Na wojewodę w województwie bielsko‑bialskim zaproponowałem Mirosława Stycznia, działacza podziemnej Solidarności, który poprzez „Dziekanię” zbliżył się do mojego środowiska pod koniec lat osiemdziesiątych. Wojewodą gdańskim został natomiast Maciej Płażyński, działacz NZS, zbliżony do środowiska RMP, prezes Spółdzielni „Świetlik” (później „Gdańsk”) w latach osiemdziesiątych dającej pracę gdańskim opozycjonistom. Płażyński zyskał duże uznanie pomorskich samorządowców, a decyzja o jego odwołaniu podjęta latem 1996 roku przez premiera Cimoszewicza uczyniła go sztandarową postacią pomorskiej prawicy, otwierając mu drogę do ogólnopolskiej kariery.

 *  *  *

Dwadzieścia lat temu, gdy rząd Mazowieckiego kończył swą misję, uważałem, że jego szef mistrzowsko wykonał zadanie przejścia z systemu ograniczonej demokracji – z zastrzeżonymi potężnymi domenami dla ludzi i struktur starego systemu – do wolnej Polski. Dziś mam identyczne zdanie. Mniej więcej w ciągu roku przejął niemal całkowicie aparat państwowy i otworzył go w pełni dla ludzi Polski solidarnościowej. Postępował roztropnie, szanując ludzi, minimalizując prawdopodobieństwo prowokacji. Być może niekiedy trochę się spóźniał. Jeśli nawet tak było, to najwyżej o tygodnie. Kierował się przede wszystkim poczuciem odpowiedzialności za Polskę i przekonaniem, że cel nie uświęca środków. Gdy kończył swą misję jako premier, polska nawa państwowa znajdowała się na wodach bez porównania bezpieczniejszych i lepiej znanych niż wtedy, gdy obejmował jej stery.

 

Aleksander Hall, Osobista historia III Rzeczypospolitej, Rosner i Wspólnicy, Warszawa 2011

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną