Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

(Nie)oczekiwana zmiana miejsc, czyli propagandowa powtórka z rozrywki

„Solidarność” „Solidarność” Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Obserwacja ewolucji „Solidarności” od czasów Krzaklewskiego do Dudy nasuwała przypuszczenie, że prędzej czy później ten Niezależny Samorządny Związek Zawodowy zostanie użyty dla wypełnienia roli łamistrajka.

Amerykański film „Nieoczekiwana zmiana miejsc” jest jedną z wersji legendy, jak to z pucybuta można stać się milionerem lub na odwrót. Historyjka ta nasunęła pomysł niniejszego felietonu, w szczególności osobliwej przemiany „Solidarności” (dalej „S”) udokumentowanej postawą jej sekcji nauczycielskiej. Z grubsza można powiedzieć, że obecna „S” zajęła miejsce socjalistycznych związków zawodowych z okresu PRL, natomiast Związek Nauczycielstwa Polskiego (ZNP) należący do Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (OPZZ) znalazł się zupełnie gdzie indziej niż dawniej.

Jak się zmieniała „Solidarność”

Napisałem „(nie)oczekiwana”, a nie „nieoczekiwana” całkiem rozmyślnie. Obserwacja ewolucji „S” od czasów p. Krzaklewskiego poprzez p. Śniadka do p. Dudy (Piotra) nasuwała przypuszczenie, że prędzej czy później ten Niezależny Samorządny Związek Zawodowy zostanie użyty dla wypełnienia roli łamistrajka. Tak zresztą napisałem jakieś dwa tygodnie temu – i sprawdziło się. Pan Proksa, szef oświatowej „S”, podpisał porozumienie z rządem na warunkach tego drugiego, przystając na warunki zaproponowane przez p. Szydło, a ZNP i FZZ (Forum Związków Zawodowych) odmówiły swej zgody – stanowisko ZNP aktywowało zapowiedziany strajk, do którego przystąpili także niektórzy nauczyciele z „S”.

Zrozumienie wspomnianej (nie)oczekiwanej zmiany wymaga wycieczki historycznej. Do 1980 r. działało w PRL Zrzeszenie Związków Zawodowych (ZZZ) kierowane przez Centralną Radę Związków Zawodowych. Powstanie „Solidarności” spowodowało naturalną śmierć ZZZ i CRZZ, gdyż zdecydowana większość związkowców wybrała „S”. Pomiędzy grudniem 1980 r. a grudniem 1981 powstawały rozmaite lokalne (w poszczególnych instytucjach) związki zawodowe – jako alternatywa dla „S”. Po wprowadzeniu stanu wojennego zawieszono wszystkie instytucje związkowe – „S” została oficjalnie rozwiązana w 1982 r. W 1984 r. powstało OPZZ, ale nie spełniło oczekiwań władz. „S” została reaktywowana w wyniku ustaleń przy Okrągłym Stole. Wygrała wybory w 1989 r. i tak rozpoczął się nowy etap w historii Polski.

Czytaj także: Broniarz kontra Proksa – komu bliżej do polityki?

PRL, czyli „Solidarność” jak Targowica

ZZZ, CRZZ i OPZZ były całkowicie podporządkowane PZPR, a ich działalność przed 1980 r. ograniczała się do administrowania sprawami socjalnymi. Prawa pracownicze, np. prawo do strajku, nie wchodziły w rachubę, ponieważ „wyrobiona politycznie” klasa robotnicza strajkować nie mogła. W latach 1980–81 związki, nie tyle prorządowe, ile „podrządowe”, były aktywniejsze i starały się przeciwstawiać postulatom wysuwanym przez „S” także w sferze praw pracowniczych. Linię tę kontynuowało OPZZ, aktywnie pomagając kierowniczej sile państwa i narodu w antysolidarnościowych kampaniach propagandowych. Stosowano przy tym kilka standardowych argumentów.

Pierwszy był taki, że „S” nie jest związkiem zawodowym, tylko stawia sobie cele polityczne, i wcale nie dba o interesy ludzi pracy, bo jej celem jest obalenie socjalizmu w Polsce. Dalej: „S”, podobnie jak Targowica, zwraca się do wrogich nam mocarstw i prosi (czasem „skamle”) o poparcie. Nadto „S” ignoruje to, co rząd i partia już uczyniły dla poprawy bytu robotników, chłopów i inteligencji pracującej, i nie bierze pod uwagę tego, że ciągle musimy nadrabiać braki powstałe w czasie, gdy krajem rządzili kapitaliści i obszarnicy.

Rząd ciągle proponuje „S” rozsądny kompromis i znaczącą poprawę w przyszłości, co spotyka się ze zrozumieniem prosocjalistycznych związkowców, ale jest torpedowane przez politycznych graczy z „S”, zastraszających uczciwych związkowców, jak w przypadku wywiezienia górnika (przewodniczącego lokalnego związku) Mateńki na taczkach z terenu kopalni „Szczygłowice”. Otóż rzeczony Mateńka chwalił projekt przekupienia górniczej braci nowymi dniami wolnymi od pracy. To się niezbyt spodobało jego kolegom (nie tylko z „S”) i zrobili jak wyżej. Sam gen. Jaruzelski pozdrowił Mateńkę i przedstawił go jako ofiarę „S” i wzór do naśladowała. „S” była okropna, by nie powiedzieć: złowieszcza, gdyż nie tylko tumaniła robotników, chłopów i inteligencję pracującą, ale uciekała się do przemocy fizycznej. Groziła strajkami w szkołach i szpitalach, a to znaczyło, że traktowała dzieci i obłożnie chorych jako zakładników.

Wszystko to można było zobaczyć w „Dzienniku Telewizyjnym” i przeczytać o tym w prasie codziennej i tygodniowej, aczkolwiek niektóre tytuły prasowe, np. „Gazeta Krakowska” czy „Polityka”, starały się o obiektywność. Gdy nastał stan wojenny, ludzie masowo wychodzili na spacer w godzinach 19:30–20:00, aby zademonstrować swój stosunek do propagandy sączonej przez prezenterów przebranych w wojskowe uniformy. Na początku milicja chodziła po ulicach i notowała adresy domów z telewizorami w oknach, ale potem zrezygnowała – było tego za dużo. Powstawały także stosowne filmy. Za jeden z najważniejszych uchodzi „Godność” p. Wionczka (wszedł na ekrany w 1984 r.), przedstawiający zaszczutego (w końcu wywiezionego na taczkach), bezpartyjnego przewodniczącego niezależnego związku zawodowego (ale nie „S”) w pewnej fabryce. Szczuła oczywiście „S”. Szczególne wrażenie robił doradca „S”, elegancko ubrany człowiek z zewnątrz, cyniczny inteligent, instruujący, jak walczyć z rządem.

Czytaj także: Czy nauczyciele staną się inspiracją dla kolejnych grup?

MEN wobec strajku nauczycieli

A jak jest teraz? Wicekuratorka z Olsztyna wysłała do wielu swoich koleżanek i kolegów SMS o treści: „Jeśli chcesz, aby Polska była odpowiedzialna za drugą wojnę światową, aby szeroką ławą napływali do nas uchodźcy, aby polska szkoła wychowywała dewiantów, to musisz strajkować. Bożena”. Podobno MEN zalecił dyrektorom szkół zbieranie danych o strajkujących (pardon, nieobecnych w pracy) nauczycielach. Pan Kopeć, zastępca p. Zalewskiej, zapytany, czy jego resort będzie miał dane personalne o uczestnikach strajku, wyjaśnił: „MEN nie chce mieć takich informacji, po prostu System Informacji Oświatowej zbiera dane dotyczące nieobecności nauczycieli i powodów tej nieobecności. Tak jak powiedziałem, one po prostu wynikają z tego, że tak samo jak się zbiera dane o urlopach macierzyńskich, urlopach wychowawczych, to po prostu one są odnotowywane i tutaj nie ma złej intencji w tym wszystkim”.

Nie chce, ale musi – by użyć słów klasyka. Pani Zalewska dodaje: „Absolutnie nie zdarzają się sytuacje [zastraszania – red.], które byłyby inspirowane przez MEN, kuratoria czy policję. Nie ma żadnych list imiennych z PESEL-ami nauczycieli. To jest nieprawda, jeśli chodzi o sytuacje opisywane przez pana Broniarza, one nie są poparte konkretnymi faktami. Pan Broniarz ma do nas telefon, zapraszamy do informowania o konkretnych przykładach”. Dalej mamy stanowisko Państwowej Inspekcji Pracy, że strajk jest nielegalny, czy zapowiedzi, że żadne wynagrodzenia za strajk nie przysługują (niektóre samorządy decydują się na wypłatę pieniędzy). Co ci przypomina, co ci przypomina żargon znajomy ten?

Kierownicza rola partii PiS

Pan Karczewski, nadspecjalista od wszelakiej refleksji, rzekł: „Ja mam dobre wspomnienia ze swojej szkoły, cenię sobie zawód nauczycieli. Ale działania ZNP są zbieżne z działaniami aktywistów partyjnych. Szkoda i źle, że politycznie są rozgrywane nasze dzieci. Moje wnuki też są niestety rozgrywane w sposób polityczny. Szkoda, źle”. To jedna z najbardziej charakterystycznych wypowiedzi eksponentów dobrej zmiany w sprawie strajku nauczycieli. Pan Broniarz jest wręcz przedstawiany jako agent opozycji.

Panowie Sasin i Bielan szczególnie zasłużyli się w tym względzie. Pierwszy, znany chyżo-mówca (szybciej mówi, niż myśli), pokazał całą galerię zdjęć dokumentujących związki p. Broniarza z p. Schetyną, drugi uznał, że szef PO jest niemal szefem pierwszego, ale pominął to, kto jest szefem (w pełni, nie niemal) p. Proksy, skądinąd radnego z listy PiS. Pytanie o to, kto jest nadszefem pp. Sasina i Bielana, jest czysto retoryczne.

Warto przytoczyć takie oto zdarzenie. Pan Święczkowski, pierwszy zastępca prokuratora generalnego, został sfilmowany przed siedzibą PiS. Zapytany, co tam porabiał, odparł: „Prokurator krajowy też musi się spotykać z najważniejszymi politykami w kraju, żeby rozmawiać o budżecie prokuratury, o inwestycjach i ustawie o modernizacji polskiej prokuratury”. Wydawałoby się, że od tego są odpowiednie resorty, ale widocznie kierownicza rola partii politycznej odżyła. Pan Święczkowski zgodnie z prawem o prokuraturze ma stać na straży praworządności. Chyba jednak udaje się na Nowogrodzką po instrukcje przechowywane w teczce „Budżet, inwestycje i modernizacja polskiej prokuratury”.

Jan Hartman: Ideowa bezczelność Karczewskiego

My im damy energię, oni zabiorą nam węgiel

Nie będę opisywał szczegółów negocjacji rządu z nauczycielami, ale na kilka okoliczności warto zwrócić uwagę. Pani Szydło uznała podpisanie porozumienia z p. Proksą za poważny sukces. Rząd uważa, że jedyne, co ZNP może uczynić, to przyłączenie się do tego sukcesu. Nie można jednak uznać, że rząd nie oferuje czegoś jeszcze, ponieważ (w tym p. Zalewska jest nad wyraz aktywna) jeśli porozumienie zostanie podpisane przez wszystkie strony, powstaną warunki dla dialogu na temat przyszłości polskiego systemu oświatowego – p. Morawiecki proponuje nawet okrągły stół w tej sprawie. Rząd, przedstawiając wykresy z podwyżkami, operuje kwotami brutto i procentami, a nie kwotami netto lub pieniężnymi ekwiwalentami procentów.

Gdy mowa o tym, co się działo w latach poprzedzających 2015 r., wskazuje się na lata 2013–15, w których nie było podwyżek, natomiast przemilcza lata wcześniejsze, w których były. Pomija się też udział samorządów w nauczycielskich płacach, co ma sugerować, że jeśli zarobki w niektórych wypadkach są wyższe niż przeciętne, to zasługa rządu, przy czym nieraz można usłyszeć, że protestujący są bezczelni, bo reprezentują tych, którzy zarabiają po 5 tys. zł. To są dobrze znane manipulacje, podobne do tych, jakie stosowano w latach 1980–­81. A propozycja, że jeśli zgodzicie się na podwyższenie pensum, to wzrosną wasze zarobki, przypomina znany kawał o handlu z ZSRR: „My im dajemy energię elektryczną, a oni nam za to zabierają węgiel”.

Czytaj także: Czy MEN przestraszy nauczycieli, obcinając wynagrodzenia za strajk?

Nauczycielu – pracuj dla idei?

Pani Bożena z Olsztyna (patrz wyżej) nie zademonstrowała całej propagandowej otoczki. Pan Karczewski apelował, aby nauczyciele pracowali dla idei – tak jak on. Wszelako tenże wielce refleksyjny osobnik za swój idealizm pobiera 13 tys. plus „cuś” więcej, a nie sześć razy mniej. Następcy (z TVP Info) niegdysiejszych umundurowanych prezenterów pojechali zobaczyć strajk, ale rozmówili się tylko z tymi, którzy pracują. Zdecydowana większość nauczycieli strajkuje, ale środowisko jest dzielone po równi na tych odpowiedzialnych (niestrajkujących) i tych nieodpowiedzialnych lub zmanipulowanych przez p. Broniarza i jego niemal szefa.

Oczywiście, p. Broniarz i jego agenci zastraszają innych i działają na szkodę „dzieciaków” (pieszczotliwy język jest często używany). Szczególnie nękani są katecheci, z których wielu apeluje do nauczycieli o opamiętanie się. Prasa prorządowa pełna jest listów pisanych przez „zrozpaczonych” rodziców, uczniów, nauczycieli czy innych obywateli, aby strajkujący zrozumieli, że chociaż ich postulaty są słuszne, to (a) budżet nie jest z gumy; (b) interes uczniów ponad wszystko. Prawicowi blogerzy, np. p. Bukowski z Krakowa, filozof i kombatant z nowego zaciągu (urodzonego w połowie lat 50. i później), rozpowszechniają te prasówki, dodając jakże słuszne komentarze o tym, że wprawdzie nauczyciele są różni, ale powinni dać zdecydowany odpór politycznym graczom w rodzaju p. Broniarza. Propagandowa powtórka z rozrywki z lat 1980–81 idzie pełną parą, a (nie)oczekiwana zmiana miejsc stała się faktem.

Czytaj także: List kombatantów do nauczycieli, czyli jak prawicowy elektorat gra na emocjach

A może pora zlustrować administrację państwową

Nie twierdzę, że naprawa (bo jest konieczna) polskiego systemu oświatowego może dokonać się w wyniku jednej podwyżki płac. To, co zepsuła p. Zalewska, wymaga długiej i kosztownej sanacji. Wszelako gdy uchwalono już budżet, a po kilku tygodniach nagle znajduje się (raczej in spe) 40 mld na wyborczy socjal, trudno dziwić się frustracji tych środowisk, jakie odsyłano z kwitkiem jeszcze w grudniu 2018 r., że nie ma dla nich „kasy”. A teraz hojni socjaldawcy, pracujący dla idei, bo jakże by inaczej, pytają: „Komu chcecie zabrać, emerytom, dzieciom, niepełnosprawnym? Jak możecie?”.

Odpowiedź nie jest łatwa, ale może trzeba zlustrować administrację państwową (postulat trafiający w próżnię w każdym okresie po 1989 r. – p. Tusk otwarcie powiedział, że chciał, ale się nie udało). Sprawdzić, ile jest tzw. glapianek, misiewiczów, spółek à la Srebrna itd. czy pomysłów w rodzaju Centralnego Portu Komunikacyjnego i przekopu Mierzei Wiślanej (zgadnij, koteczku, czyjego imienia będą te monumenty?), a może wtedy znajdą się pieniądze dla nauczycieli, na reformę służby zdrowia czy ochronę przed smogiem. Kradzież części OFE przez p. Morawieckiego, znanego wielbiciela priorytetu (prawdziwej) sprawiedliwości, jest rozwiązaniem w tzw. krótkich majteczkach, i to tylko dla sfinansowania kiełbasy wyborczej. Trzeba o tym wszystkim pamiętać w kampanii wyborczej. A p. Schetyna miast zapowiadać kryminał dla protagonistów dobrej zmiany, lepiej zatroszczyłby się o realny program ekonomiczny. W gruncie rzeczy warto zafundować „dobrozmieńcom” specjalną rentę, byleby tylko odeszli od rządzenia w siną dal, np. na San Escobar, aczkolwiek inne miejsca też się znajdą.

PS W niedzielę miała miejsce w TVN24 dyskusja na temat szkolnictwa z udziałem p. Starzyńskiego, doradcy p. Dudy w sprawach edukacji, i p. Brdulaka, dr. hab. i eksperta od organizacji szkolnictwa. Przykro było ich słuchać, zwłaszcza pierwszego, skądinąd bardzo zasłużonego działacza oświatowego i represjonowanego działacza opozycji po wprowadzeniu stanu wojennego. Pan Starzyński epatował moralistycznym żargonem i ciągle pouczał innych, w szczególności ostrzegał, że społeczeństwo odwróci się od strajkujących, co napełni go żalem. Dwaj nauczyciele starali się wyjaśnić p. Starzyńskiemu bzdury, jakie opowiadał o korporacji nauczycielskiej, ale chyba bezskutecznie. Na widowni byli uczniowie, dwaj z nich wyrazili poparcie na strajku, inni bili brawo – wszystkim poza pp. Brdulakiem i Starzyńskim.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną