Takiej drugiej tury jeszcze nie było. Wyniki sondażu exit poll pokazane o godz. 21 pokazały minimalną różnicę między dwoma kandydatami, wynoszącą poniżej 1 pkt proc. W liczbach bezwzględnych to mniej niż 200 tys. wyborców. Co to oznacza? Że dziś się możemy położyć spać z jednym prezydentem, jutro obudzić się z innym, a położyć spać znów z tym pierwszym. I tak do podania oficjalnych wyników wyborów – albo i dłużej.
Trzaskowski: Nie możemy odpuścić!
Przed nami długa noc (i dzień)
Na razie mamy w ręku tylko sondaż. Bardzo dokładny, ale tylko sondaż. Przed nami długa noc, a raczej długie półtorej doby. Dziś w nocy i jutro nad ranem poznamy wyniki late poll, czyli badania opartego w dużym stopniu na prawdziwych wynikach w wytypowanych przez firmę 500 lokalach wyborczych w całym kraju. Jeśli one też będą bardzo bliskie, na zwycięzcę będziemy musieli poczekać aż do zliczenia głosów ze wszystkich okręgów wyborczych.
Co można sądzić o tych rezultatach exit poll? Jeśli dokładnie potwierdzą się przy podawaniu wyników przez Państwową Komisję Wyborczą, to zwycięzcą będzie zapewne… Rafał Trzaskowski. Minimalną stratę powetują mu bowiem głosy oddane przez Polaków, którzy poszli do urn za granicą. Wśród nich, a zarejestrowało się ich ponad pół miliona, zdecydowaną przewagę będzie miał zapewne kandydat opozycji – sądząc po wynikach pierwszej tury.
Czytaj też: Pięć lat pod żyrandolem
Szokująca deklaracja Dudy
Z drugiej strony exit poll to badanie bardzo dokładne, ale nie doskonałe. Prowadząca go firma Ipsos zapowiadała, że błąd może wynosić do 2 pkt proc. W pierwszej turze wynik Dudy był niedoszacowany o ok. 1,5 pkt proc. Jeśli teraz będzie podobnie, wygra kandydat PiS.
Możliwe zresztą, że różnica między kandydatami będzie po zliczeniu wszystkich głosów na tyle niewielka, że o ostatecznym wyniku zdecyduje kilkadziesiąt tysięcy głosów. A wówczas czeka nas jeszcze sądowa batalia na protesty przed Sądem Najwyższym. W 2000 r. w wyborach prezydenckich w USA o zwycięstwie George′a Busha juniora nad Alem Gore′em decydowało przeliczanie głosów w pojedynczych obwodach na Florydzie. W Polsce w skrajnym wariancie może nas czekać podobny scenariusz.
W tym świetle ogłoszenie swojego zwycięstwa przez Andrzeja Dudę, gdy nawet firma badawcza przeprowadzająca exit poll nie zdecydowała się wytypować, kto wygrał, jest szokujące. Według cywilizowanych standardów kandydat PiS powinien się powstrzymać od ogłaszania czegokolwiek, zanim nie stanie się to faktem. W powietrzu zawisło pytanie, co zrobi Duda i jego obóz, gdy ostateczne wyniki nie będą zgodne z deklaracjami dotychczasowego prezydenta.
Czytaj też: Duda, Trzaskowski, Hołownia. Co różni ich wyborców
Polska podzielona na pół
Co w sytuacji, gdy nie znamy wyników, można już powiedzieć? Rezultaty wyborów są na pewno sukcesem opozycji i poważnym sygnałem ostrzegawczym dla obozu władzy. To, że Andrzej Duda – przy poparciu rządu, partii, spółek skarbu państwa, ministrów, telewizji Jacka Kurskiego, fundowaniu wozów strażackich, rozdawaniu czeków gminom – nie wygrał wyraźnie głosowania, pokazuje, że społeczny mandat dla obozu tzw. dobrej zmiany się wyczerpuje. Coraz więcej Polaków ma dość zarówno treści, jak i stylu, w jaki prawica sprawuje od pięciu lat władzę w Polsce.
Cokolwiek poda na koniec PKW albo orzeknie Sąd Najwyższy, wiemy już, że Polska jest podzielona prawie równo na pół. I nowy prezydent, ktokolwiek nim zostanie, będzie musiał uwzględniać, że ok. 10 mln Polaków, którzy wzięli udział w wyborach, go nie poparła. Przy takiej frekwencji nie można (a przynajmniej nie powinno się) rządzić na zasadzie: „zwycięzca bierze wszystko”, tak jak to robił PiS.
W głęboko spolaryzowanym kraju naiwnością byłoby wracać do hasła „prezydent wszystkich Polaków”, ale marzy mi się głowa państwa, która będzie przynajmniej słuchała tych wyborców, którzy nie poparli jej w wyborach. I że zapamięta to, co usłyszała.
Czytaj też: PiS zgubił kompas