Czy nieopatrzna publikacja internetowa niezamazanych zdjęć dziesięciu ofiar katastrofy smoleńskiej, zrobionych na miejscu 10 kwietnia 2010 r., oznaczać będzie koniec kariery Antoniego Macierewicza? Jego kolejna konferencja prasowa i niby-raport z działalności Podkomisji MON ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego miały tchnąć nowego ducha w tzw. religię smoleńską. Sam Jarosław Kaczyński powiedział sobie: „teraz albo nigdy”, ogłaszając po raz pierwszy wprost i jednoznacznie, iż doszło do zamachu. I zanim wysechł atrament, którym specjaliści i dziennikarze w trybie smutnego obowiązku po raz nie wiadomo który dezawuowali kłamstwa i konfabulacje w rewelacjach Macierewicza, życie dopisało inny epilog tej sprawie.
Macierewicz narusza prawo i dobre obyczaje
Z powodu amatorszczyzny i niekompetencji słynnej Macierowiczowej podkomisji wyciekły te potworne zdjęcia, których nikt nie powinien – poza prokuratorami i medykami sądowymi – widzieć. Ba, wyciekły, mimo że tak wiele już musiały polskie służby poczynić wysiłków w poprzednich latach, aby podobne zdjęcia zniknęły z rosyjskich serwerów bądź stały się niewidoczne w polskim internecie. Jest to sytuacja tak szokująca i skandaliczna, że nawet sam Macierewicz nie próbuje się wymigać od odpowiedzialności i natychmiast opublikował przeprosimy. Miejmy nadzieję, że jeśli sądzi, iż takie przeprosiny załatwią sprawę, to bardzo się myli.
Posłowie opozycji już podjęli interwencję w MON (sprawę ma zbadać Służba Kontrwywiadu Wojskowego), a pewnie złożą też zawiadomienia w prokuraturze. Bo publikacja takich zdjęć nie tylko drastycznie narusza obyczaje, lecz również łamie prawo, które chroni intymność i cześć ludzkich zwłok. Najpewniej nastąpiła przypadkowo, przez nieuwagę, lecz nieumyślność czynu, zwłaszcza wynikająca z braku staranności i niedopełnienia obowiązków, nie wyklucza ani jego bezprawności, ani odpowiedzialności karnej i cywilnej sprawców.
Przyczyny katastrofy smoleńskiej są dobrze znane. W zasadzie od momentu opublikowania porażających zapisów rozmów w kokpicie pilotów tragiczna i zawstydzająca prawda stała się oczywista. Raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, pracującej pod kierownictwem Jerzego Millera, opublikowany w 2011 r., szczegółowo wyjaśnił przebieg zdarzeń. Żadnego wybuchu ani zamachu, który nadałby bezsensownej śmierci 96 osób wymiar martyrologiczny, a z prezydenta Lecha Kaczyńskiego uczynił „męczennika polskiej sprawy”, nie było. I czym gorliwiej PiS i Macierewicz starali się „upragniony” zamach udowodnić, tym bardziej stawało się jasne, że to oni, brnąc już to w iluzje, już to w cyniczną grę polityczną, obliczoną na wykorzystanie ofiar tragedii smoleńskiej do konsolidowania elektoratu wokół politycznego mitu, dokonują zamachu – zamachu na przyzwoitość, na zmarłych i ich rodziny, a wreszcie na życie publiczne w Polsce.
Wielu znowu może uwierzyć w zamach
Z czasem docierały do nas wiadomości, że ten czy ów polityk PiS „puszcza farbę”, ujawniając, że on sam czy też ktoś inny ważny w tym środowisku wcale już w zamach nie wierzy, lecz – jak to się mówi w cynicznym żargonie partyjno-medialnym – „grzeje się temat” na użytek wyborców. Wykorzystywano do tego celu groteskową postać Macierewicza, który jest osobą na tyle szaloną i ekscentryczną, że w każdej chwili w razie potrzeby można było „temat Smoleńska” zamknąć, kwitując go wzruszeniem ramion, na jakie zasługuje wszak „wariat”.
Wszelako żadne absurdy i haniebne oszczerstwa rzucane przez otoczenie Macierewicza i sprzyjające mu media, zwłaszcza pod adresem Donalda Tuska (jako rzekomego spiskowca, który co najmniej pozwolił Putinowi zabić Kaczyńskiego), nie powstrzymały decydentów PiS przed dalszym poniewieraniem ofiarami katastrofy. Bo tak było im wygodnie, a i sam Kaczyński – czy to powodowany poczuciem winy, czy to uwiedziony marzeniem o wielkiej martyrologii narodowej z Lechem w roli głównej – zdawał się okresowo ulegać iluzji, że „może coś jest na rzeczy”. I nawet fakt, że samemu Macierewiczowi „puszczenie farby” się przydarzyło (bo również on przyznał kiedyś, że w zamach nie wierzy), nie wystarczył, aby zatrzymać te dzikie harce na grobach, urągające pamięci zmarłych i torturujące psychicznie ich rodziny.
I już wydawało się, że Kaczyński nakazał Macierewiczowi milczeć, a pandemia skutecznie ułatwiła „wygaszenie tematu” raz na zawsze, gdy tymczasem napaść Rosji na Ukrainę wytworzyła nową, nieodpartą pokusę, aby do haniebnej mitologii smoleńskiej powrócić. Objawienie się wyborcom PiS Putina jako zbrodniarza wojennego bardzo zwiększyło popyt na legendę o mordercy polskiego prezydenta. Wielu ludzi, którzy zwątpili już w zamach, teraz może uwierzyć na nowo. Kaczyński, który żyje awanturą i dla którego cyniczne wykorzystywanie wszelkich możliwych środków, aby zbijać kapitał polityczny na warcholeniu, sianiu nienawiści i oszczerstw, stanowi odruch bodajże bezwarunkowy, nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał tej okazji. Tym bardziej że drugiej takiej już nie będzie.
Smoleńsk i Rosja. To nie może być temat tabu
Dziś Jarosław Kaczyński znów musi być wściekły na Macierewicza. I musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy brnąć dalej w to horrendum, udając, że nic wielkiego się nie stało, czy też wreszcie zamilknąć. Zanim się dowiemy, jaka będzie ta odpowiedź, powinniśmy jasno i jednoznacznie ocenić to, co się wydarzyło. Otóż w raporcie Macierewicza znalazły się materiały wykorzystane bez wiedzy i zgody ich autora Marka Dąbrowskiego, wśród których znajduje się dziesięć zdjęć zmasakrowanych zwłok ofiar katastrofy, w tym okaleczonego ciała Lecha Kaczyńskiego. Wraz z całym raportem zdjęcia te opublikowano w internecie, a następnie publikację tę – po ujawnieniu skandalu – zablokowano. Czyn ten – niezależnie od tego, jak bardzo był nieumyślny i przypadkowy – doprowadził do naruszenia czci osób zmarłych, znieważenia ich zwłok, naruszenia spokoju rodzin zmarłych oraz publicznego zgorszenia, jakim jest w naszej kulturze pokazywanie nieosłoniętych zwłok, a zwłaszcza twarzy i ran zmarłych.
Jest jeszcze jeden aspekt tej ponurej sprawy, o którym warto pamiętać. Nowe rewelacje Macierewicza to zeznania rosyjskich świadków, którzy rzekomo widzieli wybuch. Ciekawe. W interesie Rosji jest jątrzenie przez lata sprawy Smoleńska, tworzenie „sekty smoleńskiej” w łonie elektoratu PiS i cała działalność tej partii zmierzająca do osłabienia Unii Europejskiej oraz przekształcenia polskiej demokracji w populistyczną pseudodemokratyczną dyktaturę na wzór rosyjski. Po raz kolejny za zasłoną dymną pryncypialnego „antyputinizmu” dzieje się coś, co na Kremlu wywołuje satysfakcję i radość. Kiedy wreszcie nadejdzie czas, gdy media i politycy zaczną głośno i wyraźnie mówić o licznych powiązaniach ludzi PiS z rosyjską agenturą i rosyjskim biznesem, o czym od dawna przecież wiadomo dzięki ogromnej pracy dziennikarzy śledczych? To nie może być temat tabu!