ALEKSANDER ŚWIESZEWSKI: – 4,3 mln zł za pastel Stanisława Wyspiańskiego, 3,7 mln zł za obraz Jana Matejki, a ostatnio 2,2 mln zł za pracę Tadeusza Makowskiego. Te kwoty robią wrażenie, a mówimy tylko o sztuce dawnej.
JULIUSZ WINDORBSKI: – Bogacimy się i wciąż powstają nowe kolekcje. Polscy kolekcjonerzy są w stanie płacić coraz więcej, ale to jest i tak kropla w morzu. Jeśli popatrzymy, ile kosztują dzieła w krajach rozwiniętych, jak Francja, Anglia czy Stany Zjednoczone, to milion euro za obraz nie robi na nikim wrażenia. Wystarczy spojrzeć, jakie sumy osiągają prace Marka Rothko czy Roya Lichtensteina. Mówimy o dziesiątkach milionów dolarów. To pokazuje, jaki mamy jeszcze dystans do pokonania.
Czytaj także: Jakie dzieła sztuki kupują Polacy
Czyli stwierdzenie „gonimy Zachód” można uznać za mit?
W żadnym wypadku. To jest fakt. Trzeba spojrzeć, jakie jest tempo wzrostu cen na krajowych aukcjach. Kilkadziesiąt procent w skali roku. Pod tym względem zupełnie przebijamy Zachód. Mamy jeszcze długą drogę, ale to się będzie działo. Polska sztuka jest ekstremalnie niedoszacowana w porównaniu ze sztuką światową.
Procenty procentami – na rynku sztuki liczą się przede wszystkim liczby bezwzględne. Kiedy możemy się spodziewać, że padnie u nas kolejny aukcyjny rekord?
Tego oczywiście nie wiemy. Niektóre rzeczy nas zaskakują i właśnie takim zaskoczeniem był wynik, jaki osiągnęła praca „Macierzyństwo” Wyspiańskiego. Pół roku wcześniej, w przypadku „Zabicia Wapowskiego” Matejki, spodziewaliśmy się rekordowej sumy. Ale nie uważam, żeby bicie rekordu było kluczowe. Ważne jest coś zupełnie innego. Praca „Latawce” Tadeusza Makowskiego osiąga cenę ponad dwóch milionów złotych. Obrazy Wojciecha Fangora przebijają barierę miliona złotych, „Obszary” Ryszarda Winiarskiego dochodzą do cen na poziomie 600–700 tys. zł, a geometryczne abstrakcje Henryka Stażewskiego kosztują powyżej 500 tys. To jest według mnie istotne. Pokazuje, że rynek sztuki idzie równomiernie do góry i nie mamy do czynienia z przypadkowymi rekordami. Na pewno możemy się spodziewać rekordów na ceny danych artystów w drugim półroczu 2018 r. Czy uda się przebić rekord Wyspiańskiego? Nie można tego wykluczyć. Wymaga to jednak sporej śmiałości kolekcjonerów i właśnie na nią liczymy (śmiech).
Czytaj także: Dlaczego warto inwestować w obrazy?
Desa Unicum jest obecnie liderem rynku aukcyjnego w kraju. Wasz udział rynkowy wynosi ponad 40 proc. Zostawiacie w tyle Polswiss Art (ok. 20 proc.) i Agra-Art (ok. 11 proc.). Nie obawia się pan, że sytuacja może się w końcu odwrócić?
Konkurencja od lat próbuje nas gonić. A my? Cały czas uciekamy. Jak widać całkiem skutecznie. Robimy coraz to nowe projekty. Bez dwóch zdań jesteśmy liderem pod względem innowacyjności i kreatywności, jeśli chodzi o krajowe projekty aukcyjne. Skala działania naszej firmy jest bez precedensu. Mamy największą w Polsce strukturę pracowniczą, a także posiadamy rozwiniętą infrastrukturę. Naturalnym prawem konkurencji jest, żeby nas gonić, a naszym – żeby im uciekać. Pytanie brzmi: kto będzie biegł szybciej? Myślę, że jeżeli starczy nam sił, sytuacja w najbliższym czasie się nie zmieni.
Pod koniec czerwca odbyła się w Desie kolejna aukcja z cyklu „Nowe pokolenie po 1989 roku”. Jak wypada polska sztuka najnowsza?
To jest pomysł, który wymyśliliśmy trzy lata temu. Czegoś takiego na polskim rynku aukcyjnym wcześniej nie było. Chcieliśmy zwrócić uwagę szerszego grona kolekcjonerów na pokolenie młodych twórców. Kolekcjonerzy byli skupieni raczej wokół kilku galerii komercyjnych: Fundacji Galerii Foksal, Rastra albo Leto. Po trzech latach z satysfakcją mogę stwierdzić, że nasz projekt ciągle się rozrasta i generuje solidne przychody. Polska sztuka najnowsza to niewątpliwie dobra inwestycja.
Czytaj także: Czy sztuka musi być dosłowna?
Po eksperymentalnej aukcji „École de Paris”, która okazała się sukcesem z obrotami rzędu niemal 7 mln zł, we wrześniu przygotujecie aukcję „Varsaviana”. Zdradzi pan, co jeszcze szykujecie dla kolekcjonerów w najbliższych miesiącach?
Mamy gotowe trzy projekty na drugie półrocze. Myślę, że pozwolą spojrzeć na rynek sztuki z zupełnie innej strony. Nie chcemy zbyt wcześnie ich chwalić. Konkurencja nie śpi.
A więc tajne przez poufne.
Zasadniczo nie ogłaszamy takich rzeczy. Do naszych projektów przygotowujemy się przez naprawdę długi czas. Przygotowania do aukcji oryginalnych plansz komiksowych trwały dwa lata. Innym naszym projektem są aukcje rzeźby. Polska rzeźba jest bardzo uboga. Problem w tym, że byliśmy biednym krajem, a rzeźba jest medium drogim w produkcji, zupełnie inaczej niż w przypadku malarstwa. Polskich artystów nie było stać, żeby płodnie produkować dzieła. Nasz projekt doprowadził do tego, że w Polsce pojawił się wreszcie rynek rzeźby. Mamy spore grono krajowych twórców z Aliną Szapocznikow i Magdaleną Abakanowicz na czele, a kolekcjonerów przybywa.
Skoro wymienił pan nazwiska dwóch gigantek sztuki, to na sam koniec chciałbym zapytać właśnie o kobiety. Coraz częściej polskie artystki przebijają artystów. Zgodzi się pan ze mną, że to dobry sygnał w mocno „męskim” świecie sztuki?
Zamiast „przebijają” powiedziałbym raczej, że polskie artystki są coraz częściej doceniane. W rzeźbie oczywiście palmę pierwszeństwa dzierży Alina Szapocznikow. W malarstwie nie ma jeszcze aż tyle spektakularnych przypadków. Aczkolwiek dobrym przykładem jest Erna Rosenstein, kompletnie niedoceniana wcześniej artystka, która wreszcie weszła na najwyższy poziom. Ceny jej prac na przestrzeni dwóch lat zwiększyły się aż dziesięciokrotnie. Wymieniłbym również Jadwigę Maziarską, której dzieła osiągają coraz lepsze wyniki. Sztuka kobiet, zwłaszcza tych z młodego pokolenia, jest dostrzegana. A i sztuka feministyczna staje się coraz ważniejsza.
ROZMAWIAŁ ALEKSANDER ŚWIESZEWSKI