Za nami Wielki Finał Konkursu Piosenki Eurowizji 2019. W hali Centrum Kongresowego w Tel Awiwie panował, jak można się było spodziewać, nastrój beztroskiej zabawy, podgrzewany przez konferansjerów, a popisy wokalno-baletowe wzmacniała wymyślna scenografia. Wygrała piosenka reprezentatywna dla imprezy, co pokazuje, że jednak istnieje takie zjawisko jak „przebój Eurowizji”.
Czytaj także: Krótki przepis na eurowizyjny przebój
Co się nadaje na Eurowizję
Do finału trafili wykonawcy, którzy niekoniecznie wyróżniali się oryginalnością, ale reprezentowali profesjonalny warsztat i po prostu dobrze wpisali się w oczekiwania publiczności i organizatorów. Sam miałbym wątpliwości, czy powinna tam się znaleźć Macedonka z piosenką dość nudną, za to utrzymaną w typowym dla postjugosłowiańskich wykonawców patetycznym tonie. Tymczasem w głosowaniu tzw. profesjonalnego jury Tamara Todevska prowadziła i dopiero głosy telewidzów zmieniły ten werdykt.
Niewykluczone, że to, co w świecie muzycznych mód pozostałoby kompletnie niezauważone, na Eurowizję się nadaje. Na pewno nadają się pieśniarze, którzy znaleźli się w konkursie nie po raz pierwszy. Na przykład reprezentujący San Marino Turek Serhat czy Rosjanin Siergiej Łazariew. Obaj mają odpowiednie warunki wokalne (Turek – „aksamitny” niby-baryton, Rosjanin – „romantyczny”, silny tenor). Turek przepadł w głosowaniu, ale Rosjanin długo utrzymywał się w czołówce, aczkolwiek ani jeden, ani drugi nie wzbudziłby zapewne niczyjej uwagi na festiwalach w Roskilde czy Glastonbury, podobnie zresztą jak znakomita większość tegorocznych finalistów.