Witold Gombrowicz został wprowadzony do szkoły w latach 80. XX w., czyli u schyłku PRL. Zabiegała o to grupa pedagogów z NSZZ Solidarność, tzw. komisja solidarnościowa, która negocjowała z Ministerstwem Edukacji Narodowej zmiany w kanonie lektur. Komunistyczne władze zgodziły się na „Ferdydurke”.
Poloniści nie byli przygotowani do omawiania tej powieści, ponieważ jej nie rozumieli. Wcześniej w szkołach w ogóle nie zajmowano się literaturą groteskową. Witkacy, Schulz i Mrożek weszli na lekcje języka polskiego razem z Gombrowiczem. Z literatury powszechnej wprowadzono wtedy Kafkę i Bułhakowa, choć nieobowiązkowo. Była to rewolucja pedagogiczna. Ze szkół płynęły prośby do ośrodków metodycznych, aby w trybie pilnym uruchomić szkolenia dla nauczycieli, jak mają omawiać to dzieło. Niestety tam też nikt się nie znał na Gombrowiczu.
„Ferdydurke” to nie „Bagnet na broń”
W czasie wprowadzania „Ferdydurke” do lektur edukacja była stopiona z polityką. Taką mieliśmy tradycję od lat powojennych. Zadaniem nauczycieli było przy pomocy dzieł literackich wpoić uczniom ważne treści polityczne, np. powieść „Chłopi” Reymonta służyła do potępienia kułaków, czyli chłopów, którzy nie chcieli budować socjalizmu w Polsce. „Medaliony” Nałkowskiej wykorzystywano, by kształtować wśród młodzieży pamięć o germańskim zagrożeniu. Natomiast po „Ludzi bezdomnych” Żeromskiego sięgano, aby propagować postawy społecznikowskie. Każda lektura służyła celom wychowawczym. Jak powiedział Tadeusz Kotarbiński, literatury uczymy, „by uchronić młodych od moralnej degrengolady”.
Nauczyciele nie mieli pojęcia, jakie treści wychowawcze mają propagować przy pomocy „Ferdydurke”.