Recenzja filmu: „Mój najszczęśliwszy dzień”, reż. Michał Bukojemski
To niezwykłe uczucie: oglądać film o człowieku, który wygrał z okrutną historią i który zarazem jest bliskim kolegą z redakcji, niezmiennie imponującym wigorem i radością życia.
To niezwykłe uczucie: oglądać film o człowieku, który wygrał z okrutną historią i który zarazem jest bliskim kolegą z redakcji, niezmiennie imponującym wigorem i radością życia.
Mimo nagromadzenia przemocy i okrucieństwa w tym dramacie zemsty dominuje zgoła odmienna, wyciszona, wręcz metafizyczna refleksja, kierująca uwagę na sprawy natury ogólniejszej.
Dominują długie, powolne ujęcia w szarości. Trudno mówić o przyjemności oglądania filmu. Usunąć z pamięci też się go nie da.
Dla świetnych zdjęć i gry aktorskiej warto film zobaczyć.
Na podwójnym albumie wydanym przez Narodowy Instytut Audiowizualny znalazło się 9 tytułów, w tym głośne „Istnienie”.
Tym, którzy w okresie okołowielkanocnym mają potrzebę przeżyć eschatologicznych, radzę, by wybrali Jamesa Franco zamiast okupujący właśnie nasze ekrany amerykański kicz biblijny.
Amerykański debiut znakomitego południowokoreańskiego reżysera.
Karkołomny pomysł zaowocował pasjonującym, mądrze rozegranym widowiskiem.
Dość ciekawa forma i niespodziewanie poważna tonacja – próba przypisania pokoleniu dzisiejszych młodych gniewnych frustracji i niezadowolenia ich rodziców.
Kicz? Niech będzie, że ambitna porażka.
Największą przyjemność z oglądania tej surrealistycznej komedii odczują kinofile dobrze zaznajomieni z klimatem złotej epoki Hollywoodu.
Czerstwe dowcipy, psychologia dla ubogich, drętwe dialogi.
Na próżno szukać w tym zimnym, manierycznym dramacie cudów i dziwów czy uwodzicielskiego, zmitologizowanego piękna.
Film rozczarowuje, pozostawiając niedosyt przede wszystkim w sferze dramaturgicznej.
W tej autentycznej historii, jak w dobrze napisanym scenariuszu, następuje nieoczekiwany zwrot akcji.
Przykro patrzeć, jak wielkie ambicje przekuwane są w pretensjonalność i nabzdyczenie.
Liczba nieoczekiwanych zwrotów akcji w tym klaustrofobicznym, mrocznym filmie da się jedynie porównać z wyrafinowanym mistrzostwem Hitchcocka i Polańskiego razem wziętych.
Warto zobaczyć, czego boją się Holendrzy.
Przygodówka pełna drętwych skeczy i niezgrabnie powiązanych ze sobą scen.
Surrealistyczna psychodrama rozegrana w orwellowskim świecie.