Kult słońca
Wyznawcy kultu słońca filtrom mówią „nie”. Lepiej im nie ufać
W jednym ze środowisk aspirujących do miana poważnej medycyny narodził się kult słońca na miarę naszych czasów. Niesie przesłanie, że należy karmić się bezwzględnie naturalnym światłem: z korzyścią dla ducha, ale i dla ciała.
To prawda, że trudno mówić o życiu i zdrowiu bez wody, tlenu czy światła słonecznego. Czy coś tak dobrego i życiodajnego w ogóle może być szkodliwe? Otóż może. Medycyna zna chociażby zjawisko „zatrucia wodą”. I bynajmniej nie dotyczy ono bakterii czy zanieczyszczeń, ale wstrząsu wywołanego wypiciem zbyt dużej ilości płynów w bardzo krótkim czasie. Przedawkować można także tlen – „przetlenienie” krwi zdarza się u nurków, ale i u osób wdychających czysty tlen przez zbyt długi czas. Światło nie jest tu wyjątkiem – potrzebujemy go do życia i do syntezy witaminy D, ale jeśli się postaramy, to i nad Bałtykiem mocno skórę podpieczemy. A zaczerwienienie czy łuszczący się naskórek to tylko najdrobniejsze skutki ekstremalnego „prześwietlenia”.
Od dekad doskonale znane i głośne są badania np. na pracownikach linii lotniczych. W skrócie: im wyżej i dłużej lata się bez ochrony, tym większe ryzyko chorób skóry, z nowotworami włącznie. Na ziemi efekt jest podobny, grillowanie ciała nigdy nie jest zdrowe, bez względu na dystans dzielący nas od słońca. Oczywiście o ile naświetlamy się naprawdę intensywnie, czyli długimi godzinami – dzień w dzień przez wiele lat. Nie chodzi wszak o to, żeby zrobić z nas naród piwniczaków przemykających między budynkami wyłącznie w kapturach lub pod osłoną nocy, ale by korzystać ze słońca bez szkody dla własnego zdrowia.
Skuteczne zabezpieczenie skóry też znamy już od wielu dekad: to przeciwsłoneczne kremy z filtrem SPF. Najlepsze są takie, które chronią zarówno przed promieniowaniem UVA, jak i UVB – wówczas zapobiegają nie tylko oparzeniom, ale i fotostarzeniu.