Nauka

Islandia. Obudził się wulkan Fagradalsfjall, trwa erupcja

Erupcja wulkanu Fagradalsfjall, Islandia Erupcja wulkanu Fagradalsfjall, Islandia Icelandic Meteorological Office - IMO
Trwająca na Islandii od wielu tygodni seria rekordowo częstych wstrząsów była forpocztą erupcji, która nastąpiła w piątek wieczorem. Lawa wylewa się z długiej na ponad pół kilometra szczeliny w skałach oddalonych o 40 km od Reykjaviku.

Jest nadzieja, że mieszkańcy stolicy kraju będą mogli wreszcie spokojnie zasnąć. Stało się bowiem to, czego islandzcy sejsmolodzy spodziewali się od miesiąca, a dokładnie od 24 lutego 2021 r., kiedy to na półwyspie Reykjanes, u nasadu którego leży Reykjavik, zanotowano silny wstrząs o magnitudzie 5,7, po którym zaczęła się niezwykła seria słabszych, lecz zaskakująco częstych drżeń. Uprzykrzały one życie ludziom przez cztery kolejne tygodnie. W tym czasie skorupa ziemska na półwyspie zadygotała ponad 50 tys. razy. Wielu Islandczyków – a dwie trzecie z nich, czyli ponad 200 tys., mieszka w Reykjaviku i wokół niego – skarżyło się, że z powodu tych nieustannych drżeń nie może spokojnie spać. Takiej aktywności tektonicznej nigdy jeszcze nie zarejestrowały instrumenty pomiarowe, a warto wiedzieć, że od 1991 r. wyspa jest opleciona siecią automatycznych sejsmometrów przesyłających dane do centralnego komputera.

Czytaj także: Czy to dzięki wulkanom ludzie opanowali Ziemię?

Najpierw wstrząsy, teraz lawa

Te same sejsmometry szybko wskazały główne źródło obecnych drżeń. Znajdowało się ono w ciągnącym się przez cały półwysep pęknięciu (ryfcie) tektonicznym zwanym Pasem Wulkanicznym Reykjanes mającym szerokość od kilku do kilkunastu kilometrów. Zapadlisko jest podzielone na kilka segmentów, z których w końcówce ostatniej epoki lodowcowej wylało się mnóstwo lawy, ale potem panował tu względny spokój. Sejsmometry wskazały, że drżenia pochodzą głównie ze strefy wulkanicznej Krýsuvík, gdzie – według źródeł historycznych – ostatnie silne erupcje miały miejsce pod koniec XII w. Nagle skorupa ziemska w tym miejscu postanowiła o sobie przypomnieć po ponad 800 latach. Ziemia rozstąpiła się na wzgórzu Fagradalsfjall, dawnym wulkanie nieczynnym od wielu tysięcy lat.

Bazaltowa lawa wydobywająca się z rozprutego wierzchołka Fagradalsfjall płynie na razie spokojnie i niezbyt obficie, a tym, co w tej chwili najbardziej niepokoi wulkanologów, są trujące gazy, takie jak dwutlenek siarki (SO2), które mogą się wydobywać spod ziemi wraz z lawą. Islandzkie Biuro Meteorologiczne natychmiast wydało komunikat zalecający mieszkańcom zamknięcie okien i pozostanie w domu. Większość pewnie posłucha tego zalecenia, ale czy wszyscy? Erupcje wulkaniczne często ściągają tłumy gapiów, którzy zapominają, że natura bywa nieprzewidywalna. Tak jest również na Islandii, która po pamiętnej erupcji wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 r. stała się rajem turystyki wulkanicznej. Gdyby nie pandemia, już dziś leciałyby na nią tysiące mieszkańców Europy w pogoni za wrażeniami i selfie z płynącą lawą w tle.

Czytaj także: Selfie z lawą w tle. Ludzie masowo wchodzą na wulkany

Islandia, wyspa z lawy

Faktem jest, że na Islandii jest co oglądać. Cała wyspa wyłoniła się z morza dziesiątki milionów lat temu za sprawą procesów wulkanicznych. Pojawiła się w miejscu, gdzie dawniej, zanim powstał Ocean Atlantycki, łączyły się ze sobą Ameryka Północna i Eurazja (a dokładniej Grenlandia i Półwysep Skandynawski). Potem jednak pomiędzy lądami pojawiło się głębokie pęknięcie, z którego zaczęła się wydobywać lawa, stopniowo odsuwając Amerykę od Europy. W obniżenie pomiędzy odseparowanymi lądami wlał się ocean, ale pęknięcie tektoniczne zwane ryftem funkcjonowało dalej, a lawa, która się z niego wydostawała, gromadziła się i zastygała po obu jego stronach. Tak uformował się olbrzymi Grzbiet Śródatlantycki, który dziś ciągnie się na dystansie 20 tys. km. w osi oceanu i przez całą jego długość. Większość tego masywu ciągnie się pod powierzchnią morza, ale niektóre jego najwyższe fragmenty wystają na powierzchnię.

Największym z takich fragmentów jest właśnie Islandia, którą Grzbiet Śródatlantycki rozcina na pół, a wylewająca się z niego lawa stopniowo powiększa wyspę. Dla geologa jest ona dnem oceanicznym, które wynurzyło się na powierzchnię. Co ciekawe, skały powstające po zachodniej stronie ryftu powiększają Amerykę, a precyzyjnie – północnoamerykańską płytę tektonicznej, natomiast te znajdujące się po jego wschodniej stronie należą już do płyty eurazjatyckiej. W ten właśnie sposób, w wyniku powiększania się wyspy, przed około 6–7 mln lat z oceanu wynurzył się półwysep Reykjanes, gdzie wczoraj otworzyła się szczelina Fagradalsfjall. Jest ona położona na zachód od ryftu, a więc w zasadzie po „amerykańskiej” stronie Islandii, podobnie zresztą jak Reykjavik czy też główne lotnisko wyspy Keflavík, oddalone od miejsca erupcji o zaledwie 20 km.

Czytaj także: Hawajski wulkan nie pozwala o sobie zapomnieć

Islandzkie wulkany bywają groźne

Na Keflaviku natychmiast po pojawieniu się pierwszych potoków lawy wstrzymano loty, obawiając się pyłów wulkanicznych, które mogłyby zablokować pracę silników samolotowych. Pamiętamy, co działo się 11 lat temu po erupcji innego islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull, który przez wiele dni wyrzucał wysoko w powietrze olbrzymie ilości pyłów, a wiatry zanosiły je nad Europę, paraliżując na ponad tydzień komunikację lotniczą na naszym kontynencie. Na razie nie wydaje się, aby szczelina Fagradalsfjall zamierzała powtórzyć tamten wyczyn; lawa wylewa się spokojnie, a pyłów i gazów jest niewiele. Ale oczywiście niczego nie można być pewnym, erupcja dopiero się zaczęła i nie wiadomo, jak długo potrawa i czy nadal będzie spokojna. Eyjafjallajökull też zaczął od wylewów lawy, a detonacja pyłów nastąpiła po trzech tygodniach.

Historia uczy, że islandzkie wulkany, a jest ich ponad 30, bywają naprawdę groźne. Wypluwane przez nie popioły i gazy były w przeszłości przyczyną wielu tragicznych zdarzeń. Także nowym szczelinom, nawet niewielkim, takim jak Fagradalsfjall, trzeba się uważnie przyglądać. Mogą się bowiem nagle powiększyć i zalać teren gigantycznymi ilościami lawy. Albo zatruć okolicę trującymi gazami, np. związkami fluoru. Tak było w czerwcu 1783 r., kiedy to w południowej części wyspy ziemia pękła na długości ponad 25 km. Szczelinę nazwano Laki – od góry, którą rozpołowiła. W ciągu ośmiu miesięcy wydostało się z niej 14 km sześc. lawy, a także 120 mln ton dwutlenku siarki i 15 mln ton związków fluoru. Siarka z wiatrami dotarła nad Europę, gdzie opadła pod postacią gęstej mgły, która ustąpiła po wielu tygodniach. Natomiast fluor skaził roślinność na Islandii, powodując masową śmierć zwierząt hodowlanych. Wkrótce zaczęli też umierać ludzie – zabijał ich głód oraz fluor w wodzie i pokarmie. W ciągu kilku miesięcy populacja wyspy zmniejszyła się o jedną piątą. Ale Islandia to także wspaniały, niepowtarzalny krajobraz wulkaniczny – z gejzerami, źródłami hydrotermalnymi, polami lawowymi i bazaltowymi formami skalnymi oraz takimi atrakcjami jak słynna Niebieska Laguna, geotermalne kąpielisko na półwyspie Reykjanes z wodą o temperaturze 36–38°C. Nic dziwnego, że przed pandemią przyjeżdżało tu 2 mln turystów rocznie – po sześciu na jednego mieszkańca.

Czytaj także: Wulkanolodzy ostrzegają przed końcem świata

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną