Wirus zapalenia wątroby typu C (HCV) to wyjątkowo podstępny patogen. U większości zakażonych prowadzi do przewlekłej postaci choroby, która stopniowo niszczy wątrobę i znacząco zwiększa ryzyko marskości oraz raka wątrobowokomórkowego – jednego z najgorzej rokujących nowotworów. Szacuje się, że w Polsce żyje nawet 200 tys. osób z niezdiagnozowanym zakażeniem. Wczesne wykrycie to szansa na pełne wyleczenie i uniknięcie nieodwracalnych zmian w organizmie. Tym bardziej że dostępne dziś terapie są skuteczne niemal w 100 proc., bezpieczne, krótkotrwałe i dobrze tolerowane. To również realne oszczędności dla systemu – mniej wydatków na leczenie powikłań, nowotworów, przeszczepy i dłuższe życie podatnika.
Czytaj także: Z HCV można wyleczyć prawie każdego. I to się państwu opłaca. Na co jeszcze czekacie, politycy?
Narodowy program przesiewowy – potrzebny na już
Właśnie dlatego od wielu lat środowiska hepatologów i specjalistów chorób zakaźnych apelują o wprowadzenie narodowego programu przesiewowego w kierunku HCV. I choć decydentom od dawna przedstawiane były wszystkie możliwe racjonalne argumenty za takim programem, to ci – niezależnie od politycznej opcji – wydawali się niewzruszeni. I to pomimo, że to właśnie na nich spoczywa obowiązek wywiązywania się z podpisanej w 2016 r. dyrektywy Światowej Organizacji Zdrowia dotyczącej zwalczenia do 2030 r. wirusowego zapalenia wątroby jako zagrożenia dla zdrowia publicznego. Podstawą realizacji tego celu jest wykrywanie zakażonych osób i leczenie. Osiągnął go już Egipt, a w Europie zrobią to na pewno Niemcy, Francja, Hiszpania, Islandia, Litwa, Włochy, Szwajcaria, Szwecja i Wielka Brytania. Natomiast w Polsce, przy dotychczasowym tempie badań, realizacji planu moglibyśmy się spodziewać… z 30-letnim opóźnieniem.
„Moje Zdrowie” – co oferuje?
W nowym programie profilaktycznym „Moje Zdrowie”, który wystartował w maju br., mogą wziąć udział wszyscy obywatele powyżej 20. roku życia – osoby w wieku 20–49 lat co pięć lat, a starsze – co trzy lata. W ramach programu wykonuje się badania takie jak morfologia, glukoza, kreatynina, lipidogram, TSH i lipoproteina A – co pozwala ocenić ogólny stan zdrowia oraz wykryć zaburzenia metaboliczne, kardiologiczne i tarczycowe. To zdecydowanie krok w dobrym kierunku.
Diabeł tkwi w szczegółach
Możliwość wykonania testu na obecność przeciwciał anty-HCV istnieje, ale jest uzależniona od wypełnienia ankiety w Internetowym Koncie Pacjenta lub w przychodni POZ. Dotyczy przebytych operacji, badań endoskopowych, przetoczeń krwi przed 1992 r., tatuaży, piercingu, hospitalizacji (co najmniej trzykrotnie) oraz chorób wątroby. Pominięto jednak istotne czynniki ryzyka, takie jak stosowanie narkotyków dożylnych, dializoterapia, zabiegi kosmetyczne i stomatologiczne. Trudno też zrozumieć próg przynajmniej trzech hospitalizacji w życiu, skoro do potencjalnego zakażenia, zwłaszcza w przeszłości, mogło dojść podczas nawet jednokrotnego pobytu w szpitalu. Do zakażenia może dojść również w ciąży z matki na dziecko i rzadko podczas stosunku seksualnego. Eksperci podkreślają więc, że ryzyko zakażenia HCV dotyczy w zasadzie każdego. Znacznie lepszy byłby więc prosty, uniwersalny dostęp do testu dla wszystkich uczestników programu, bez filtrów ankietowych.
Czytaj także: Keith Richards dla „Polityki”: Historia zatacza koło
Półśrodek zamiast działania z prawdziwego zdarzenia
Czy zaproponowane rozwiązania były konsultowane ze środowiskiem specjalistów zajmujących się wirusowymi zapaleniami wątroby? Zapytaliśmy prof. Roberta Flisiaka, hepatologa, specjalistę chorób zakaźnych i członka Polskiej Grupy Ekspertów HCV. – Niestety, nikt nie konsultował z nami ani programu, ani nawet pytań zadawanych w ankiecie. Być może z obawy, że uznamy preselekcję za zbędną i będziemy rekomendować, by wszyscy uczestnicy programu byli testowani w kierunku anty-HCV – odpowiada profesor.
Flisiak nie ma wątpliwości, że obecna forma programu to jedynie półśrodek. – To, niestety, przejaw gry na zwłokę. A może… na zwłoki? I liczenie, że populacja zakażonych po prostu wymrze i problem zniknie? Pomijając względy humanitarne, takie postępowanie należy uznać wręcz za marnotrawstwo finansów publicznych. Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji wielokrotnie wykazywała efektywność kosztową badań przesiewowych anty-HCV. Ostatnia taka ocena z 2024 r. ujawniła, że w historii tej agencji było naprawdę niewiele procedur medycznych, których wprowadzenie przynosiłoby już po kilku latach tyle oszczędności dla budżetu państwa – wyjaśnia prof. Flisiak.
Czytaj także: Dawka nadziei dla chorych po dekadach walki z HIV i HCV
Jak w takim razie taki program z prawdziwego zdarzenia – de facto profilaktyka marskości i raka wątroby – powinien wyglądać? – Powinien zaczynać się w poczekalni każdej placówki podstawowej opieki zdrowotnej i szpitalnego oddziału ratunkowego. Pacjent, oczekując na spotkanie z lekarzem, mógłby mieć wykonany bezpłatnie szybki test kasetkowy wykrywający przeciwciała anty-HCV. Wcześniej, albo czekając już na wynik, który pojawi się w ciągu 10 min, może zapoznać się z treścią ulotki lub plakatu informującego, czym grozi zakażenie HCV i jak można się go pozbyć. Test kupowany w ilościach hurtowych przez NFZ kosztowałby kilka złotych. Szacunkowo u dwóch na 100 pacjentów, czyli zapewne raz na dwa miesiące, zdarzyłby się wynik dodatni. I tylko u tych pacjentów lekarz musiałby się zaangażować i wystawić skierowanie do opieki specjalistycznej albo na oznaczenie HCV RNA, po którego stwierdzeniu pacjent otrzymałby 2–3 miesięczną terapię doustną, pozbawioną działań niepożądanych i o blisko 100-procentowej skuteczności – przekonuje prof. Flisiak.
Nie jest za późno, bierzmy przykład z Litwy
Wzorem może być Litwa, gdzie w ciągu 2–3 lat przebadano 80 proc. populacji w wieku 30–65 lat. Osobom z wykrytym zakażeniem zapewniono leczenie, a lekarze POZ otrzymali wynagrodzenie za wykonane testy. Choć Litwa to mniejszy kraj, skala działań jest porównywalna – polski odpowiednik takiego programu oznaczałby wykonanie ok. 3 mln testów rocznie, co przekłada się na zaledwie 1–2 testy dziennie w jednej placówce POZ. Jest to wiec jak najbardziej wykonalne.
Czytaj także: Gdyby decydenci tylko chcieli, moglibyśmy pokonać w Polsce WZW C
Program „Moje Zdrowie” to nowe przedsięwzięcie i niewątpliwie krok w dobrą stronę. Trudno jednak wyobrazić sobie, że jego założeń, w tym kryteriów ankietowych, nie da się zmodyfikować. A może jednak najlepiej byłoby po prostu wdrożyć ogólnopolski program przesiewowy z prawdziwego zdarzenia i raz na zawsze rozwiązać problem wirusowego zapalenia wątroby typu C w Polsce? Krytyka, która się pojawia, ma charakter konstruktywny i wynika z troski o zdrowie publiczne. Pozostaje więc mieć nadzieję, że decydenci wezmą ją sobie wreszcie do serca.