Tak, piszę ten komentarz w klimatyzowanym pokoju mojej redakcji. Nie ukrywam – to na pewno dużo przyjemniejsze niż praca w rozgrzanym mieszkaniu. Jednak nasza sieć energetyczna nie radzi sobie z falą upałów, której końca nie widać. Nie jest to przecież wina zwykłych ludzi, bo klimatyzacja w naszych domach wciąż należy do rzadkości. Inaczej niż na południu Europy – klimatyzatory to w polskich mieszkaniach raczej wyjątek instalowany głównie na nowych osiedlach, niemających żadnej ochrony przed palącym słońcem.
A mimo to politycy i energetycy biją na alarm, przyznając, że są coraz większe problemy z zapewnieniem stabilnych dostaw energii. W międzyczasie nie staliśmy się jednak wcale nową potęgą przemysłową Europy, więc trudno firmy produkcyjne obarczać winą za kłopoty. Za to pod jednym względem gonimy Zachód rzeczywiście w imponującym tempie.
Rzut oka na zmiany ostatnich lat w naszych miastach pokazuje, gdzie tkwi problem. W Warszawie jest już 4,5 mln metrów kw. powierzchni biurowej, a rynek nie zwalnia tempa. W całej Polsce powstaje właśnie kolejne 1,4 mln metrów kw. biur. A to wszystko latem się schładza, nierzadko nawet do temperatur zdecydowanie zbyt niskich.
Kilkanaście lat temu takich nowoczesnych, ale niezwykle prądożernych biurowców w Polsce prawie nie było. Dziś dumnie wyrastają w kolejnych dzielnicach, najczęściej całe przeszklone, co latem zamienia je w piekarniki, gdzie bez klimatyzacji nie dałoby się wytrzymać.
Może zatem, przynajmniej na ten tydzień, część z nich po prostu zamknąć? Tym bardziej, że i tak wielu pracowników jest na wakacjach, a klimatyzatory działają często na pełnych obrotach, zużywając ogromne ilości tak cennego teraz prądu. Gospodarka się od tego raczej nie zawali, a prąd dostaną ci, którzy go naprawdę potrzebują.
To propozycja pewnie trochę żartobliwa, ale warto się zastanowić, co dla nas jest w tej chwili najmniej ważne. Szpitale, zakłady produkcyjne czy może setki metrów kwadratowych powierzchni biurowej, zaprojektowanej bez uwzględniania wydajności naszych sieci energetycznych?