Projekt przyjęty w tym tygodniu przez rząd sankcjonuje to, co działa od dawna. Formalnie osoby jeżdżące na popularnych zwłaszcza w dużych miastach hulajnogach elektrycznych powinny – z powodu braku konkretnych przepisów – poruszać się nimi po chodniku. W praktyce wybierają przede wszystkim drogi dla rowerów, kierując się zdrowym rozsądkiem. Na razie nielegalnie, ale gdy nowelizacja wejdzie w życie, będzie to zachowanie prawidłowe. Co jednak zrobić, gdy drogi dla rowerów nie ma? To przecież wciąż częsta sytuacja w miastach na wielu ruchliwych ulicach.
Gdzie można jeździć hulajnogą
Wówczas hulajnogą można jechać po jezdni tylko wtedy, gdy maksymalna dopuszczalna prędkość na ulicy nie przekracza 30 km/godz. Takich „Stref 30” jest w Polsce niewiele. W innych przypadkach hulajnogiści dostaną przywilej jazdy po chodniku, chociaż z niewielką prędkością, porównywalną z taką, jaką poruszają się piesi (ok. 5 km/godz.). To przywilej, którego będą im na pewno zazdrościć rowerzyści, skazani dzisiaj – przy braku dróg dla rowerów – na jezdnie, gdy dopuszczalna prędkość samochodów na niej wynosi maksymalnie nawet 50 km/godz. Rowerzyście nie wolno jechać wówczas po chodniku nawet powoli i gdyby trotuar był odpowiednio szeroki.
Czytaj także: Szybka jazda hulajnogą po chodniku? Zagrożenia są niemałe
Jak szybko można jeździć hulajnogą?
Także osoby na hulajnogach powinny przyzwyczaić się do pewnych ograniczeń. Najważniejsze z nich to maksymalna prędkość wynosząca 20 km/godz. W praktyce ten przepis może okazać się martwy, bo większość hulajnóg, zwłaszcza tych z wypożyczalni, nie ma prędkościomierzy. Natomiast rząd nie zdecydował się wprowadzić innych wymagań – np. jazdy w kasku czy posiadania ubezpieczenia OC. Gdyby takie dodatkowe przepisy miały wejść w życie, na pewno rozpoczęłaby się debata, czy podobne zmiany wprowadzić dla rowerzystów. Z drugiej strony jazda hulajnogą elektryczną z racji jej konstrukcji jest na pewno bardziej niebezpieczna niż rowerem. Zwłaszcza że dużo łatwiej i szybciej osiągnąć na niej wysoką prędkość.
Kary za źle zaparkowane pojazdy
Nowe przepisy dają nadzieję na uporządkowanie hulajnogowego chaosu na chodnikach, bo dziś te urządzenia są często porzucane bez zwracania uwagi na innych, zwłaszcza osoby mające problemy z poruszaniem się czy niewidome. Wkrótce miasta będą mogły nakładać kary na właścicieli hulajnóg (czyli przede wszystkim wypożyczalnie) za źle zaparkowane pojazdy. Samorządy mają również wyznaczać parkingi dla hulajnóg, co zresztą część miast już robi, bo nie mogła doczekać się na rządowe regulacje.
Czytaj także: Kłopotliwe publiczne hulajnogi elektryczne
Młodzież na hulajnodze tylko z uprawnieniami
O ile większość społeczeństwa na unormowanie tej nowej metody przemieszczania się czekała z niecierpliwością, o tyle z obawą przepisów wypatrywały z pewnością wielkie koncerny, które prowadzą w polskich miastach wypożyczalnie. Niepokoić je może – z biznesowego punktu widzenia – tak naprawdę tylko jeden element. Młodzież do 18. roku życia ma prawo jeździć elektrycznymi hulajnogami tylko wtedy, gdy posiada prawo jazdy lub kartę rowerową, bardzo mało dziś popularną. Tymczasem to właśnie nastolatkowie stanowią sporą grupę klientów żądnych wrażeń szybkiej jazdy tymi urządzeniami. Pytanie, czy ten przepis – podobnie jak ograniczenie prędkości do 20 km/godz. – nie okaże się martwy.
Przepisy także dla deskorolek, rolek i segwayów
W ramach nowelizacji usankcjonowane zostanie poruszanie się po drogach dla rowerów nie tylko elektrycznymi hulajnogami, ale także elektrycznymi i zwykłymi deskorolkami, rolkami i zupełnie normalnymi hulajnogami (tzw. urządzenia transportu osobistego, UTO). A to oznacza, że zrobi się jeszcze tłoczniej, bo przecież ruch rowerowy też rośnie z roku na rok, co pokazują pomiary prowadzone przez nasze miasta. Tymczasem infrastruktury, z której korzystać ma dodatkowo wiele innych pojazdów, wciąż brakuje, zwłaszcza w centrach dużych miast.
Czytaj także: Hulaj noga, póki można
Brakuje nam ścieżek rowerowych
O ile np. Kraków w czasie pandemii poczynił pod tym względem spore postępy, a Gdańsk i Wrocław tradycyjnie należą do rowerowych liderów w Polsce, o tyle w Warszawie, Łodzi czy miastach Górnego Śląska sytuacja pozostawia już wiele do życzenia. Im mniej dróg dla rowerów, tym więcej hulajnogistów czy rowerzystów na chodnikach, co stanowi duże zagrożenie dla pieszych, tradycyjnie traktowanych po macoszemu, bo nie mają swojego lobby. Jedynym rozwiązaniem jest zabieranie części dotychczasowej przestrzeni samochodom – tam, gdzie nie da się dróg dla rowerów stworzyć w inny sposób. Taka polityka wzbudza oczywiście duże kontrowersje, ale w centralnych dzielnicach nie ma dla niej alternatywy, jeśli na pierwszym miejscu stawiamy bezpieczeństwo, a nie przepustowość ulic.