Wojna jest zbyt poważną rzeczą, aby powierzać ją wojskowym! – zauważył swego czasu Georges Clemenceau (1841–1929), pisarz, polityk, premier Francji. Przenosząc tę mądrość na czarny grunt górnictwa, można powiedzieć, że to ciągle zbyt poważna branża, żeby oddawać ją w ręce górników. I tak na czele Polskiej Grupy Górniczej, największej firmy węglowej w Europie, 18 marca stanął Leszek Pietraszek, były funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, z wykształcenia politolog. Przed odejściem w 2016 r. ze służby, już pod rządami PiS, był szefem delegatury ABW w Katowicach i Opolu. Pozostaje majorem rezerwy.
„Nie znamy go, ale pewnie on nas zna, rynek węgla również!” – skomentował Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki, ekspert górniczy.
Czytaj też: KGHM. Kolos na glinianych nogach. Tu się bogacą ludzie PiS
Kolesiostwo nie wchodzi w grę
W ABW, a wcześniej w UOP, mjr Pietraszek jako szeregowy agent zajmował się przestępczością gospodarczą, bezpieczeństwem biznesu i infrastruktury krytycznej – wojna w Ukrainie definiuje ją jako systemy, obiekty i instalacje konieczne do minimalnego funkcjonowania państwa. Nie znam majora, bo nie powinno się znać funkcjonariuszy służb specjalnych, ale znam górnictwo i jego przestępcze, przeważnie korupcyjne powikłania. Jeżeli był na pierwszej linii tego frontu, to górnictwo musiał poznać od podszewki. I przez lata miał się czym zajmować.
Po odejściu z ABW otarł się jeszcze o górnictwo, zasiadając w radzie nadzorczej spółki Haldex, zajmującej się m.in. odzyskiwaniem węgla z hałd i materiału (kamienia) pochodzącego z bieżącego wydobycia.
Czy ten specyficzny wgląd w sferę górnictwa może pomóc w kierowaniu PGG, czyli siedmioma kopalniami zatrudniającymi 36 tys. osób, które w tym roku mają wydobyć 20 mln ton węgla? I w sprostaniu finansowym oczekiwaniom z państwowej kasy w wysokości 5,5 mld zł, bo bez kolejnego zastrzyku grupa nie ma prawa istnieć? To banał, ale wszystko zależeć będzie od współpracowników, których dobierze sobie były agent, i od relacji z Marzeną Czarnecką, ministrą przemysłu, która nadzoruje górnictwo. Choć prezesa PGG namaścił Borys Budka, minister aktywów państwowych.
Może w sprawie mjr. Pietraszka udało im się po prostu dogadać. Póki co wśród górniczych przymiotów nowego prezesa wymienia się fakt, że jest człowiekiem z zewnątrz i nie ma oczywistych związków z węglowymi układami, z górniczym menedżmentem, a przede wszystkim nie jest „we władzy” potężnych związków zawodowych rządzących górnictwem. Więc kolesiostwo nie wchodzi w grę, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Eksperyment z nie-górnikiem na czele wielkiej węglowej firmy nie jest nowy. W 1990 r. na gruzach resortu górnictwa wyrosła Wspólnota Węgla Kamiennego, z której „wyszła” Państwowa Agencja Węgla Kamiennego, która z kolei przepoczwarzyła się w Państwową Agencję Restrukturyzacji Górnictwa. A ta w 2002 r. została Kompanią Węglową. Na jej czele stanął Jarosław Klima, jeden z dyrektorów Górnośląskiego Banku Gospodarczego, wcześniej działacz młodzieżowy.
To miała być w zarządzaniu górnictwem nowa jakość. Tym bardziej że za sprawy finansowe miała odpowiadać wiceprezes Henryka Pieronkiewicz, była prezes PKO BP.
Czytaj też: Awarie, zaręczyny i ofiary. Jak Bogdanka wpadła w sidła PiS
Agent rzucony na węgiel
Z rządów bankowców niewiele wyszło. Zresztą inni – górnicy, prawnicy, ekonomiści, nawet absolwent akademii rolniczej – też niewiele wskórali. W czasie 13 lat istnienia KW miała 11 prezesów. Większość poległa w konfrontacji z węglową rzeczywistością i z bardzo silnymi i licznymi w tej branży związkami zawodowymi.
W 2016 r. KW przekształcono w Polską Grupę Górniczą. Prezesem został Tomasz Rogala, prawnik. W ostatnich miesiącach tego roku jednym z najważniejszych jego zadań było przygotowanie i przekazanie części gmachu PGG nowemu Ministerstwu Przemysłu.
Jeśli największą zaletą Pietraszka jest fakt, że jest osobą z zewnątrz, to zobaczmy, z czym musi się zmierzyć były agent rzucony na węgiel. Otóż na przykopalnianych składach leży 2 mln ton węgla. Prawdopodobnie trzeba będzie podjąć decyzję o ograniczeniu wydobycia, bo urobku nie ma już gdzie sypać. Państwowa energetyka nie chce odbierać węgla od państwowych kopalń, choć jest zakontraktowany, bo w kraju jest od cholery tańszego węgla z importu. Szacuje się (według różnych źródeł), że na składach i w portach leży od 16 do 20 mln ton węgla sprowadzonego zza oceanów w latach 2022–23.
Kiedy w roku agresji Rosji na Ukrainę wprowadziliśmy embargo na wschodni surowiec (wtedy kupiliśmy 20 mln ton), zachodziły obawy, że węgla może zabraknąć. Stąd niekontrolowany import (17 mln ton w ubiegłym roku), przeważnie z Kolumbii, RPA, USA, Australii, Indonezji i Mozambiku. Te 20 mln ton czarnego kruszcu zalegającego na zwałach powinno nam wszystkim dać do myślenia, bo to wielkość zbliżona do planowanego wydobycia w kopalniach PGG na cały bieżący rok!
W tej sytuacji minister Czarnecka i prezes Pietraszek powinni stanąć na głowie, żeby import węgla zablokować. Wyliczono, że sprowadzając taką ilość węgla, utrzymujemy ponad 30 tys. miejsc pracy w zagranicznych kopalniach.
Zakaz importu nie będzie łatwy, nie będzie też bezbolesny.
Czytaj też: Jak PiS chciał odwołać marszałka ze Śląska
Takiego bałaganu nie mieliśmy nigdy
Janusz Steinhoff, doskonały ekspert od węgla, były wicepremier i minister gospodarki, powiedział na Money.pl, że Polska tonie w węglu. Często gorszej jakości niż nasz, za to sporo tańszym. Koszt importowanej tony węgla to 120 euro. Koszt wydobycia w naszych kopalniach to... 215 euro. Z czym do gości...
W 2023 r wydobycie węgla spadło o ok. 5 mln ton – najwięcej w PGG. Za to zarobki górników wzrosły średnio z 11 do 13 tys. zł brutto miesięcznie. Udział płac w cenie polskiego węgla sięga 60 proc.! Wydajność w kopalniach PGG to 504 tony – do 744 ton rocznie na pracownika. W minionym roku to średnio nieco ponad 600 ton. Tymczasem w kopalniach głębiowych USA wydajność jest 10-krotnie wyższa, a w kopalniach odkrywkowych nawet 50-krotnie większa od naszej.
Janusz Steinhoff, który górnictwem zajmuje się już od kilkudziesięciu lat, mówi: „Takiego bałaganu, z jakim mamy do czynienia od prawie dekady, nie mieliśmy w Polsce nigdy!”.
Nie jest to pocieszający prognostyk dla nowego szefa PGG i samych górników. Niestety, również dla nas. Według ubiegłorocznych badań zleconych przez Polską Izbę Gospodarczą Sprzedawców Węgla 28 proc. Polaków do ogrzewania domów, mieszkań i gotowania używa właśnie węgla. To wprawdzie 4 proc. mniej niż w poprzednim sezonie grzewczym, ale wynik wciąż olbrzymi – najwyższy w Europie.