„Nie żałujcie, drodzy państwo, że was tu nie ma, bo i tak nie ma miejsc” – witał Marcin Wójcik z Kabaretu Ani Mru-Mru telewidzów Dwójki podczas niedawnej transmisji XVI Mazurskiej Nocy Kabaretowej z amfiteatru w Mrągowie. I dorzucał czerstwy żart prezenterów: „Mamy nadzieję, że będą się państwo dobrze bawić. To jest w końcu w waszym interesie, skoro zapłaciliście za bilet”. Tylko kabaretony, czyli zloty kabaretów, obok gal disco polo i występów uzdrawiaczy, są w stanie wypełnić kilkutysięczne widownie zbudowanych lub odnowionych za unijne środki hal i amfiteatrów w całej Polsce. Kolejna edycja Polskiej Nocy Kabaretowej, imprezy objazdowej grupującej kilka najbardziej znanych polskich kabaretów, od sierpnia do października objedzie hale i amfiteatry w: Kołobrzegu, Koninie, Płocku, Kaliszu, Toruniu, Włocławku, Lublinie, Zabrzu i Częstochowie.
Telewizyjne transmisje (a potem wielokrotne powtórki) Płockiej Nocy Kabaretowej, Festiwalu Kabaretu Koszalin, Świętokrzyskiej Gali Kabaretowej oraz kabaretonów będących gwoździem programów festiwali w Opolu i Sopocie mają zwykle co najmniej ponaddwumilionowe widownie. Dwudziestkę najpopularniejszych programów rozrywkowych tego roku otwiera kabareton z organizowanego przez Polsat sopockiego festiwalu TopTrendy (4,3 mln widzów), a w zestawieniu znajduje się kolejne jedenaście show tego gatunku. Potentat kabaretowy – telewizyjna Dwójka – w tym roku nadała 160 godz. kabaretowych audycji, wiele z nich w najlepszym czasie antenowym.
– Na Zachodzie narodziły się stand-up comedy i one man show. U nas powstały grupy kabaretowe, które jeżdżą po kraju z własnymi repertuarami, a ich występy cieszą się dużym zainteresowaniem – tłumaczy Jacek Rakowiecki, rzecznik prasowy TVP. – Obok seriali i największych show rozrywkowych to właśnie kabarety przyciągają przed telewizory największą widownię. Wszystkie tegoroczne letnie festiwale kabaretowe były liderami swoich pasm, pokonując programy nadawane w tym czasie przez konkurencję.
Zasada 2W
Kabarety na dobre zagościły w telewizji w połowie lat 90. dzięki Ninie Terentiew, która wymyśliła transmisje z krakowskiej PaKI, najważniejszego – zwłaszcza dla kabaretowych debiutantów – przeglądu twórczości kabaretowej. Telewizja produkowała także autorskie programy laureatów PaKI, dzięki temu na szerokie wody wypłynęły najważniejsze grupy – od nieistniejącego już zielonogórskiego Potem (część jego członków tworzy dziś Kabaret Hrabi) czy śląskiego Mumio po największe dzisiejsze gwiazdy: warszawski Kabaret Moralnego Niepokoju i lubelskie Ani Mru-Mru. Gdy kilka lat później ta sama Terentiew jako szefowa Dwójki zmieniła koncepcję telewizyjnej rozrywki na biesiadną, kabareciarze stali się jej częścią, podczas niekończących się telebiesiad stanowili dodatek do „gwiazd”, czyli głównie popularnych piosenkarzy, serialowych aktorów i nestorów estrady.
Dekadę temu model biesiadny ustąpił miejsca festynowo-weselnemu, czyli mieszance niezbyt wyszukanych skeczy, przaśnej konferansjerki, kabaretowych improwizacji oraz występów zaproszonych gwiazd. Model trwa do dziś.
Głównym bohaterem VIII Płockiej Nocy Kabaretowej (odbywała się w długi weekend majowy – „My Słowianie lubimy świętowanie” śpiewał Kabaret Rak) był Kryspin, fikcyjny, rzekomo zapomniany przez historię młodszy syn Juliusza Cezara – miłośnik ziemniaków, orgii oraz frazy „Ja pierdzielę”. Stał się gwiazdą internetu („Kryspin, cesarz internetu”), był gościem w programie Kuby Wojewódzkiego. Tegoroczna Mazurska Noc Kabaretowa w Mrągowie odbywała się pod hasłem „Seks. Sport. Relaks”, motywem przewodnim sopockiego kabaretonu był Dzień Dziecka, Kabaret Neo-Nówka swój program transmitowany przez Polsat nazwał „Seks, alkohol i książki”, przy czym artyści na wstępie wyjaśnili, że temat książek wyczerpali w tytule.
Festynowa konwencja zakłada zwracanie się do widza per „ty” i wciąganie go w interakcje. Świętokrzyska Gala Kabaretowa odbywała się akurat w imieniny Pauliny, więc kabareciarze wyciągnęli z widowni Paulinę i posadzili ją na scenie na tronie, pytając dla porządku: „Pasi ci to?”. Następnie wspólnie z zachwyconymi widzami odśpiewali „Ona tańczy dla mnie”, parodiując Nergala, Cugowskiego i Michaela Jacksona. Dobrze widziane są wszelkie akcenty lokalne, minimum to powitanie. Marcin Daniec zwykle zdrabnia: „Witajcie kielczaniuniunie, kielczaniuniusie!”. Artur Andrus pisze i recytuje wierszyki, jak „Płocka miłość”: „Miała matka syna, a syn miał dziewczynę, która przypomina płocki stary rynek. Ciągle by leżała, nigdzie się nie ruszy, matka ją restaurowała z unijnych funduszy”. „Czy pan jest jakiś niedorobiony?” – pyta klientka sprzedawcę w skeczu Kabaretu Weźrzesz. „Niedorobione to jest molo w Płocku” – rezolutnie odpowiada sprzedawca. W Kielcach można złośliwie rzucić, że wyginające się na scenie modelki przyjechały z Szydłowca, w Mrągowie przebrać się za ratowników i pożartować z urody urlopowiczek („To nie jest puchówka...” Kabaretu Ani Mru-Mru). Artur Andrus w Płocku tłumaczył zasady takich występów: żeby było miło, artysta na scenie musi zastosować zasadę 2W albo 2K, czyli: wazelina i wygłup albo kadzenie i kompromitacja.
Bez polityki proszę
W zamówionych przez TVP2 badaniach jakościowych nad programem „Dzięki Bogu już weekend” ankietowani tłumaczyli, że „szukają w kabaretach odskoczni od codzienności, oderwania się od niej w przyjemny sposób”. Podobnie postrzega kabaretową widownię Grzegorz Halama, twórca postaci hodowcy drobiu pana Józka: „Schematy myślenia, sytuacje życiowe, oczekiwania itp. są rodzajem energii, która tworzy w ludziach napięcie. To napięcie można rozładować śmiechem”. Śmiech na widowni rozbrzmiewa często bez wyraźnego powodu, jakby osoby zapełniające plenerowe amfiteatry i kryte hale, kupując bilet na kabaret, bawiły się niejako z definicji, bez względu na poziom i śmieszność żartów. Ważniejsze jest poczucie swojskości i bycia zauważonym – na kabaretach, inaczej niż w teatrze, kinie czy na koncertach, rządzi nie artysta, tylko widz. Oświetlony, pokazywany przez telewizyjne kamery, wywoływany ze sceny ma poczucie swojej wagi i znaczenia. I chętnie je demonstruje. Z widowni często słychać komentarze, a kabareciarze na nie odpowiadają. Do historii przeszła riposta Marcina Dańca na ponawiające się krzyki pijanego widza: „Ja panu w pracy na budowie nie przeszkadzam!”.
Z badań nad poczuciem humoru Polaków, przeprowadzonych dekadę temu przez TNS OBOP, wynika, że rodacy najbardziej lubią dowcipy sytuacyjne (56 proc.). Podobne deklaracje składaliśmy w poprzednich badaniach: w 1973 r. (58 proc.) i w 1996 r. (53 proc.). Tylko nieliczni badani okazali się zwolennikami dowcipów absurdalnych (8 proc.) i nieprzyzwoitych (7 proc.). Te same badania pokazują, że nie jesteśmy też fanami dowcipów politycznych – podobają się one tylko 15 proc. pytanych. To pewnie jedna z przyczyn nikłej obecności w programach kabaretowych satyry politycznej, w PRL głównej formy kabaretowej rozrywki. Powróciła wraz z dojściem do władzy PiS, by niemal zniknąć wraz z jego przejściem do opozycji.
Kabaret Moralnego Niepokoju wciąż tworzy kolejne odcinki z cyklu „Obrady rządu”, w których premier Tusk i jego drużyna niestrudzenie kombinują, jak wykiwać lud i media, i pójść „haratnąć w gałę”. Jednak czasy świetności seria ma zdecydowanie za sobą. Część polityków się opatrzyła, reszta to ludzie bez właściwości, zaś Janusz Korwin-Mikke zachowuje się jak 24-godzinna parodia samego siebie, co skutecznie zniechęca kabareciarzy. Do tego jeszcze można zostać przez polityków wykorzystanym – jak krakowski Kabaret Pod Wydrwigroszem, którego parodia hitu „Jożin z Bażin” z refrenem „Donald marzy” została podchwycona przez PiS.
Ale żarty polityczne się kabaretom także zwyczajnie nie opłacają. Nie tylko dlatego, że mogą podzielić widownię, zniechęcić do kabaretu tę jej część, która ma odmienne poglądy od prezentowanych w skeczu. Także dlatego, że szybko się dezaktualizują, co oznacza, że nie tylko trzeba je zastępować kolejnymi, ale też źle wyglądają na telewizyjnych powtórkach nagranych programów. Dlatego jeśli polityka, to bardzo ogólnie. Jak w skeczu Kabaretu Limo, w którym poseł przez telefon pyta kolegę: „Heniu, mógłbyś mi przypomnieć, w jakiej my jesteśmy teraz partii?”, „Nie, no, program czytałem, ale wiesz, ciężko się zorientować...”.
Ostrzej poszedł Kabaret Smile, który przeforsowanie przez rząd przerzucenia składek z OFE do ZUS skomentował skeczem, w którym król ZUS urządza imprezę, „Bo cudownych płatników mam, oni płacą, ja na nich...”. Pojawia się też nagranie premiera Tuska mówiącego o pieniądzach na kontach emerytalnych: „Jeśli sądzicie państwo, że nimi dysponujecie, to spróbujcie nimi zadysponować”. Z wizytą wpadają Sowa i Przyjaciele, utrzymują, że mają nagranie, w którym król ZUS mówi, że za kasę z OFE „zrobi Tuskowi laskę”. „Łaskę! Mówiłem bez polskich znaków” – prostuje ZUS. Doradza premierowi legalizację eutanazji, „żeby, jak ZUS pieprznie, ludzie mieli jakąś alternatywę”.
Nieco mniej dosłowny jest skecz Kabaretu Limo, w którym premiera odwiedza godło Polski. Orzeł od sowy dowiedział się o aferze taśmowej i wzburzony tłumaczy premierowi: „Jakby politycy walili wprost, to »Wprost« nie waliłoby w polityków”. Na odchodnym mówi widzom: „Jesteście dziwny naród: macie w dupie orła, a klękacie przed kaczorem”, czym wywołuje euforię na widowni, która jeszcze narasta po kolejnej kwestii: „Wy sobie nami, symbolami, mordy wycieracie, a sami dupy dajecie!”. Odchodzi, a wraz z nim krzyż, który ma dość tego, że gdziekolwiek się pojawi, wybuchają kłótnie, i flaga, która z tego samego powodu „czuje się jak zwykła szmata”. Z Polski emigrują także znaki drogowe i interpunkcja („I tak jej nie używacie”).
Z baniaka Putinowi
Z żartami o księżach, a zwłaszcza o ich zwierzchniku – papieżu – trzeba uważać. Telewizja puszcza je w programie po 23.00, w suplemencie „Dzięki Bogu już weekend” pod tytułem „Tylko dla dorosłych”, a i tak wywołują kontrowersje. Przekonał się o tym Abelard Giza z Kabaretu Limo, którego żart wzburzył posła PiS i afera skończyła się powiadomieniem KRRiT i karą 5 tys. zł dla TVP. Poszło o to, że Giza przyjrzał się ludzkiej naturze papieża (wtedy Benedykta XVI): „To jest zwykły człowiek. Na przykład puści bąka... Nie! Papież?! No tak. Normalnie. Zjada, przełyka, trawi... To nie zabierają tego anioły?! Nie, to jest zwykły facet”. Zastanawiał się też, jaką papież nosi bieliznę („może kalesony w Jezusy?”) i jak wyglądałyby ataki terrorystyczne polskich fundamentalistów religijnych, czyli babć ciągnących wypełnione trotylem wózki na zakupy i wysadzające się w warzywniakach. Po tym dyrektorka Miejskiego Ośrodka Kultury w Rabce-Zdroju odwołała występ kabaretu.
W wywiadzie w „Logo24” Giza tłumaczył: „U nas, w Polsce, do wszystkiego podchodzi się zbyt emocjonalnie. Jest parę sztandarowych haseł, które wywołują przerażenie: Oświęcim, Katyń, papież, Kościół. Tak było ze skeczem o polityku i dresiarzu. Puścił go Artur Andrus w swojej audycji. Dresiarz Blacha pojechał do Putina i tak mu dał z baniaka, że Putin zaczął przepraszać za jakiś Katyń. Ktoś zadzwonił do radia oburzony, że jak można żartować z Katynia. Ale ten człowiek nie zrozumiał, że my nie żartujemy z Katynia, tylko z tego, że trzeba sprać Putina, żeby on przeprosił nas kiedyś za Katyń”.
W innych występach stand-upowych Giza zastanawiał się, czym wiernych mógłby przyciągnąć wyludniający się Kościół. Może komunia w czterech smakach (paprykowe, bekonowe, fromage i tradycyjne – fitness)? Może MC, czyli ksiądz powinien być bardziej ludzki, celibat powinien być opcjonalny, dla chętnych – „plus 15 do świętości i jakiś fajny długopis”? W skeczu Neo-Nówki frekwencję w kościele poprawia kościelny, dosypując marihuany do kadzidła. Hosanna trwa godzinę, fala jest jak na stadionie. Na następną niedzielę wszystkie bilety są wyprzedane.
Skecz pt. „Mojżesz – kozak w sandałach” o ucieczce Żydów z Egiptu Kabaret Limo zaczynał zdaniem: „To druga po najeździe Polaków na Irlandię tak liczna migracja w dziejach ludzkości”, a kończył frazą Mojżesza: „Finalnie udało mi się wyprowadzić z Egiptu wszystkich Żydów. Ostatnio zadzwonił do mnie ojciec Tadeusz i zapytał, czy nie mógłbym tego powtórzyć w Polsce”.
Z sąsiada i teściowej
Z jednej strony autorzy skeczy uważają, że wiedzą, co Polaków śmieszy. „Najbardziej śmiejemy się z tego, co znamy, czyli z siebie: z sąsiada, żony, męża, szwagra. Z głupoty, która oczywiście dotyczy innych, ale nie nas” – ujął to Mikołaj Cieślak z popularnego Kabaretu Moralnego Niepokoju. Z drugiej jednak – kariera niektórych skeczów bywa dla nich zaskoczeniem. Grupa Ani Mru-Mru od lat zastanawia się, co czyni z „Tofika” – skeczu sytuacyjnego, opartego na przebraniu i makijażu, w którym wampiry ojciec i syn oglądają celebrytów w gazecie – ukochaną scenkę widzów. Drugi w kolejce hitów Ani Mru-Mru jest „Chińczyk”, którego odświeżoną wersję właśnie grają. Chińska knajpka przeszła „kuchenne rekolekcje” (szał na widowni!), „blondyna – godzilla” kazała przerobić ją na polską kuchnię (nazwa „Wo-ło-min”), z dań z Dalekiego Wschodu jest tylko kiełbasa podlaska. A w karcie rządzi golonka pięć smaków.
Nieodmiennie bawią różnice między kobietami i mężczyznami (Katarzyna Pakosińska: „Dlaczego mężczyzna został stworzony przed kobietą? Żeby zdążył kilka słów powiedzieć”). Dostaje się tradycyjnie teściowej. „Najpierw żona, potem teściowa – dzięki!” – odmawia w skeczu Neo-Nówki Mieszko I doradcy próbującemu go przekonać do małżeństwa z Dobrawą. Zaś chrzest mu się kojarzy z chrzczeniem spirytusu wodą.
Bawi też sfera seksu. Neo-Nówka wykreowała postać Szymka Ciupciaka – prezesa Stowarzyszenia Prostytutek i Alfonsów, protestującego przeciw budowie w kraju autostrad. Panie będą paliły gumy przed Kancelarią Premiera, a on będzie kandydował na prezydenta Polski, „bo kto, jak nie ja, ogarnie ten burdel?”. Hasło wyborcze: „Szymon Ciupciak: wchodzę w to”. 87-letni Józef, bohater skeczów Formacji Chatelet (autor powiedzenia „Parkinson też może być widowiskowy”), zamierza się rozwieść z o 60 lat młodszą żoną, bo przez sklerozę zapomina, że już uprawiali seks i dopomina się o więcej: „Mi się chce orać, a Sabina leży odłogiem”... Neo-Nówce z seksem kojarzy się wszystko, np. piosenki: „Taki mały, taki duży”, „Ściskając w ręku”. I historia: „Mieszko I, jednak ci, którzy znali Dobrawę, wiedzieli, że wcale nie pierwszy”.
No i królowie dowcipów: Polacy. I tu też bez zmian, katalog naszych obśmiewanych wad pozostaje niezmienny. Potrafią wymodlić u Boga, żeby im trawa rosła tylko na 3 mm, ale i tak najbardziej im zależy, żeby sąsiad przypadkiem nie miał lepiej. Jednym z polskich superbohaterów jest Pan Mietek – „w pracy opierdzielacz, po pracy superopierdzielacz”. A Polak wkurzający wszystkich grillowaniem na zagranicznych wakacjach all inclusive okazuje się być europosłem na pięcioletniej kadencji w Brukseli.
Kabarety w Polsce przestały być polityczne, aluzyjne, ale pozbyły się zarazem dawnej finezji, literackiego sznytu, metafory. Stały się w większości trywialną rozrywką, częścią ludowego (i tewizyjnego) festynu. Część z nich zaczyna jednak znikać z ekranu, objeżdża kraj z samodzielnymi występami. Może na tym zyskają.