Co uderza Polaka w zetknięciu z międzynarodowymi prestiżowymi systemami kształcenia? Pozornie staroświeckie metody nauki i sprawdzania wiedzy: rozmowa i pisanie wypracowań, w zglobalizowanych czasach uniwersalnie nazwanych esejami.
– Rok akademicki jest u mnie podzielony na trzy trymestry, każdy trymestr to osiem tygodni. Co tydzień piszę esej, a potem mam spotkanie z profesorem. Rozmawiamy – czasem na temat eseju, czasem luźniej, o tym, co robię, czego się uczę. Mojej wiedzy nikt nie testuje – skoro na jakiś temat piszę, to widać, czy ją mam – opowiada Łukasz Gwóźdź, który zaczyna właśnie drugi rok prawa w Oxfordzie. – Ciągłe ćwiczenie w pisaniu, konfrontacja z analizą i krytyką tego, co piszę, konieczność obrony własnych tez, to coś, na co polski model studiów często kładzie zbyt mały nacisk.
Międzynarodową maturę, w skrócie IB, od International Baccalaureate, zrobił w warszawskim liceum Batorego. W ubiegłym roku ajbików, jak o sobie mówią, było w całym kraju około tysiąca. W tym – podobnie. Systematycznie przybywa ich od pierwszego egzaminu, zorganizowanego w 1995 r. w warszawskim XXXIII LO im. Kopernika i w III LO im. Marynarki Wojennej w Gdyni. Przygotowanie uczniów do programu matury międzynarodowej ruszyło w obu szkołach w 1993 r., dlatego w tym roku świętuje się jego 25-lecie w Polsce (m.in. z tej właśnie okazji gdyńskie liceum odwiedził 1 września prezydent Andrzej Duda). Przez ten czas Polska doczekała się 44 szkół, w których można zdawać maturę IB – 20 z nich to licea publiczne. W porównaniu z innymi krajami to dużo.
Po maturze międzynarodowej można też studiować w Polsce – ale to rzadsze wybory. Na większość uczelni zagranicznych można też aplikować i z krajową maturą, ale to ścieżka dłuższa i bardziej zawiła.