Osławiony „syndrom” nie istnieje – tak wynika z wielu badań, w tym najnowszych badań Uniwersytetu Kalifornijskiego. A jednak przez ponad dekadę w Polsce nie sposób było głośno o tym powiedzieć. „Syndrom” jako argument nienegocjowalny trafiał nawet do wyroków sądowych, gdy np. w Lublinie skazano matkę 15-latki za ułatwianie jej aborcji – i tak legalnej, tyle że nieosiągalnej. Sędzia napisał w uzasadnieniu, że „naraziła córkę na syndrom poaborcyjny”, traktując jako oczywistość, że matka zmarnowała dziewczynce życie, a ona nigdy już nie podźwignie się z traumy itd.
Kobiety nie żałują aborcji
„Syndromowi” poświęcono niejeden elaborat – za każdym razem opisując psychiczne męki piekielne, jakich doświadczają kobiety. A w auli Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego jeszcze niedawno działaczka, która wiele godzin przestała przed klinikami aborcyjnymi, opowiadała, jak straszną dewastacją jej zdrowia psychicznego była aborcja – po gwałcie. I na jak straszliwe cierpienia narażają zgwałcone kobiety ci, którzy umożliwiają im aborcję.
Nowe badania amerykańskie omówiła „Rzeczpospolita”, donosząc za magazynem naukowym „Social Science & Medicine on Sunday”. I zaraz popłynęła na redakcję fala oburzenia. Że gazeta manipuluje albo szantażuje, ośmielając się omawiać, zamiast straszyć. Krytycy piętnowali, że „Rzeczpospolita” naruszyła etykę. A jednak ów rzeczowy głos złamał niepisaną umowę.
Poza Polską badania te to nic nowego. Z wielu wynika, że kobiety w większości przypadków nie żałują aborcji.