Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Zaszczuta w trakcie poronienia?! Służbom włączył się tryb „nadgorliwość”

Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, że w przypadku pani Joanny z Krakowa to policjanci ingerowali w czynności prowadzone przez personel medyczny, a nie na odwrót. Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, że w przypadku pani Joanny z Krakowa to policjanci ingerowali w czynności prowadzone przez personel medyczny, a nie na odwrót. Michał Ryniak / Agencja Wyborcza.pl
Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, że w przypadku pani Joanny z Krakowa to policjanci ingerowali w czynności prowadzone przez personel medyczny, a nie na odwrót.

Od czasu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie przerywania ciąży słowo „aborcja” włącza u służb tryb „nadgorliwość”, a wyłącza rozum, empatię czy nawet zwykłą ludzką przyzwoitość. Tak było w przypadku, gdy policja pacyfikowała pokojowe demonstracje Strajku Kobiet przy użyciu pałek teleskopowych i gazu pieprzowego. Tak się stało w przypadku pani Joanny, nagłośnionym przez „Fakty” TVN. Tych obrazów nie da się odzobaczyć, budzą dreszcze zgrozy – przerażona, płacząca kobieta na oddziale szpitalnym, zaszczuta przez grupę mundurowych.

Złamana tajemnica lekarska

Przypomnijmy – pani Joanna zażyła tabletkę poronną i gdy poczuła się źle, skontaktowała się ze swoją psychiatrą. Lekarka zatelefonowała pod numer alarmowy 112, twierdząc, że jej pacjentka dokonała aborcji i chce odebrać sobie życie. To właśnie deklarowanie myśli samobójczych (pani Joanna stanowczo temu zaprzecza) miało stanowić podstawę interwencji policji. Informacja o aborcji była złamaniem tajemnicy lekarskiej, ale to właśnie ona sprawiła, że policjantom włączył się tryb „nadgorliwość”. Uznali, że ich asysta na czas przejazdu do szpitala jest niezbędna. Wparowali też na oddział i zaczęli kobietę wypytywać, skąd miała tabletki, kto pomagał jej w ich kupnie. Wielokrotnie zapewniała, że nikt jej nie pomagał, wszystko zrobiła sama.

Według polskiego prawa kobieta, która przerywa ciążę, nie podlega karze. Mimo to co chwila padało słowo „przestępstwo”. Pani Joannie, wbrew jej oporom, zarekwirowano laptop i telefon komórkowy. Lekarzom, którzy próbowali jej bronić, policjanci grozili odpowiedzialnością karną. Mimo że jasno komunikowali funkcjonariuszom, że pacjentka nie stwarza żadnego zagrożenia i nie trzeba jej pilnować, policjanci nie odstępowali jej na krok.

Komenda Miejska Policji w Krakowie po nagłośnieniu sprawy wydała oświadczenie – pisze w nim, że policjanci „z niewiadomych przyczyn spotkali się z dużymi utrudnieniami za strony personelu medycznego”, który „ingerował w prowadzone czynności i rozmowy z kobietą”. Dlatego oficer dyżurny Komendy Miejskiej zadysponował dodatkowy patrol. Do kobiety w trakcie poronienia, która nadal krwawi! Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, że to policjanci ingerowali w czynności prowadzone przez personel medyczny, a nie na odwrót.

„Kultura” wykonywania rozkazów

Wzmocniona grupa mundurowych towarzyszyła pani Joannie także w drugim szpitalu, do którego została przewieziona. Tam do akcji wkroczyły policjantki, które kazały jej rozebrać się do naga, kucać i kaszleć. Tłumaczono potem, że chodziło o sprawdzenie, czy nie posiada środków z nielegalnego źródła. Telefon i laptop zabrano jej, bo nie chciała współpracować i wydać ich dobrowolnie, a „czynności należało przeprowadzić niezwłocznie”.

Otóż nie. Jak mówi Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, jeśli policjanci byli tak ciekawi treści należących do pani Joanny nośników, mogli wezwać ją na przesłuchanie później. W tym przypadku – jak w wielu innych – zadziałała według niego „kultura” wykonywania rozkazów za wszelką cenę.

Krakowski sąd ocenił już, że zarekwirowanie telefonu i laptopa było niezgodne z prawem. Sprawą pani Joanny zajął się także Rzecznik Praw Pacjenta, bo postępowanie funkcjonariuszy nie tylko odebrało jej prawo do godności i intymności, ale – według Rzecznika – mogło zagrażać jej zdrowiu i życiu. I wydaje się, że nie są to jedyne przepisy, które zostały w tym przypadku złamane. Nawet do krakowskiej policji to już chyba dotarło, bo pierwotna, kuriozalna wersja oświadczenia, w której była mowa m.in. o tym, że od kobiety „czuć było woń alkoholu”, zniknęła ze strony Komendy Miejskiej i została zastąpiona wersją bardzo oszczędną.

Ani granatnik, ani sprawa pani Joanny

Rzecznik rządu Piotr Müller, pytany o postępowanie krakowskich funkcjonariuszy, odpowiedział rozbrajającą frazą, że „każdy człowiek może popełnić błąd”, i dodał, że o ewentualnych konsekwencjach będą decydować właściwe organy, m.in. prokuratura.

Na razie wiadomo tyle, że prokuratura, owszem, zajmuje się sprawą pani Joanny, ale w kontekście nielegalnego obrotu produktami medycznymi. Czy zajmie się także kwestią odpowiedzialności policjantów za to, co się stało? Przypuszczam, że wątpię. Wołaniem na puszczy pozostaną raczej także wezwania opozycji, by komendant główny policji Jarosław Szymczyk podał się do dymisji. Skoro nie zmiótł go ze stanowiska wybuch granatnika we własnym gabinecie, trudno sobie wyobrazić, co mogłoby to być.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną