Groszek to dziewięcioosobowy zielony van, do którego – jak się człowiek uprze – może się zmieścić nawet 12 osób. Do tego walizki, wózki dziecięce, plecaki, reklamówki i wszystko, w co można upchnąć życie uciekającego przed wojną uchodźcy.
Jest 18 września, godz. 22. To dzięki Groszkowi 49 osób z Ukrainy (rodzin z dziećmi, staruszków, ludzi o kulach), które dotarły właśnie na dworzec Warszawa Wschodnia, mogło po kilkunastu godzinach drogi trafić do pokoi w jednym z hosteli i odpocząć. Następnego dnia ten sam Groszek odwiezie 74-letnią panią Ludmiłę, która już trzecią noc śpi na rozkładanym, ogrodowym leżaku w namiocie koło dworca, do pokoju w ośrodku przyjmującym uchodźców pod Warszawą.
No i jeszcze trzeba będzie kilka osób dowieźć na lot do USA, a w kolejne dni następnych na loty do Oslo, Kopenhagi czy Helsinek.
Groszek jeździ codziennie
Groszek jeździ codziennie. Wozi po Warszawie i całym kraju uchodźców z Ukrainy, którzy organizowanymi w zupełnie magiczny i nadludzki sposób transportami uciekają wciąż z terenów okupowanych, trafiają do Polski i są relokowani do innych krajów Europy.
O tych relokacjach już mało się mówi, mało kto o nich wie. W poniedziałek w kilku miastach w Ukrainie znów spadły rakiety. Kolejne osoby być może właśnie teraz decydują się na wyjazd i trafią tu, na Dworzec Wschodni w Warszawie. Trafią do Groszka.
Na Groszka 20 września, czyli jutro, kończy się umowa najmu. Jeśli wolontariusze z Fundacji Asymetryści, którzy od początku wojny w Ukrainie pomagają uchodźcom na Dworcu Wschodnim, nie zapłacą 4800 zł za kolejny miesiąc najmu, nie będzie czym wozić kilkudziesięciu uchodźców, którzy każdego dnia trafiają na ten warszawski dworzec i potrzebują pomocy. Miesięcznie – według szacunków Asymetrystów – to nawet do 3 tys. osób.
Wszystko na barkach wolontariuszy
To nie jest samochód dużej organizacji humanitarnej, nie sponsoruje go żadna firma, nie podarował go żaden bogaty biznesmen. To samochód wynajęty przez ludzi, którzy cały czas pomagają uchodźcom uciekającym przed wojną, bo pomoc ciągle jest potrzebna.
Trzeba ich przyjąć w punkcie recepcyjnym, porozmawiać, zapytać o potrzeby, o ewentualne plany, doradzić, zaproponować rozwiązania. Zarejestrować, znaleźć miejsce do zamieszkania na czas oczekiwania na wyjazd w dalszą drogę. Pomóc w załatwieniu spraw formalnych, wyrobieniu dokumentów. Dać herbatę, miskę zupy albo kanapkę.
Państwo, samorząd, duże organizacje humanitarne – oni monitorują. Ich realna, wymierna pomoc dla uchodźców w drodze coraz bardziej się kurczy.
Wszystko jest teraz na barkach zwykłych ludzi, wolontariuszy. Pomóżmy im. Chociażby tą zrzutką.
A więcej na ten temat już niedługo w reportażu w „Polityce”.