Nie żyje Liza, Białorusinka zgwałcona w centrum Warszawy. Będzie naszym wyrzutem sumienia
Nie żyje Liza, ofiara brutalnego gwałtu w centrum Warszawy. Zmarła od ran zadanych przez Doriana S., chłopaka z Mokotowa, i z powodu obojętności przechodniów, którzy mijali ją, walczącą o życie, odwracając głowy.
Założył kominiarkę, wyjął nóż
Tamtej nocy poszła na karaoke. Bawiła się z koleżankami, uprzedziła go, że wróci później. Koło trzeciej pożegnała się. Chciała pójść do domu pieszo, trochę się przewietrzyć. Miała dwa kroki przez samo centrum Warszawy.
Gdy godzinę później on dzwonił pod jej numer, już nie mógł się połączyć. O piątej jej telefon był poza zasięgiem. W południe zadzwonili do niego z pobliskiego komisariatu. Zapytał, czy jest źle, i usłyszał, że jeszcze nie wiadomo. Gdy przyjechał na miejsce, pokazali mu zapisy z nagrań kamer z pytaniem, czy rozpoznaje mężczyznę, który szedł za Lizawietą, a potem założył kominiarkę i wyjął nóż. Tego, co było dalej, nie chcieli mu pokazać. Mówili, że i tak nie chciałby tego widzieć.
Lizawieta. Nasz wyrzut sumienia
Przez chwilę wydawało się, że winy obojętnych uda się odkupić. W sensie dosłownym, pieniędzmi. W kilka godzin 10 tys. nieobojętnych ludzi wsparło ogłoszoną w internecie zbiórkę na dalsze leczenie Lizy. Nie zdążyli. Pomocy należało udzielić wiele godzin wcześniej, w innym miejscu. Innymi rękami.
Na Facebooku migają teraz pośmiertne zdjęcia Lizy. Zamyślona, piękna dziewczyna z ciemnymi włosami, rozwianymi przez wiatr, patrzy spokojnie i milcząco prosto w obiektyw. To twarz, która zapadnie w pamięć. Twarz – wyrzut sumienia. Oby. Jest jeszcze zdjęcie dłoni z wpiętą kroplówką i zabawnym tatuażem. Wygląda jak motyl. W wielu kulturach to symbol śmierci i ponownych narodzin. Niestety nie tym razem.