Społeczeństwo

Przyroda, czyli kilka przedmiotów w jednym. Będzie potworek. MEN idzie po taniości

Uczniowie sadzą rośliny. Uczniowie sadzą rośliny. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
Katarzyna Lubnauer zapewnia, że utworzenia przyrody domagają się od dawna sami nauczyciele biologii, chemii, geografii oraz fizyki. Wiceministra się myli. Rząd wykonuje tę robotę od końca. Horror!

Zapowiadana przez koalicyjny rząd na 2026 r. wielka reforma podstaw programowych może przynieść znacznie więcej zmian niż tylko likwidację przestarzałych i wprowadzenie nowoczesnych treści nauczania. Rąbka tajemnicy uchyliła Katarzyna Lubnauer, gdy zaczęła mówić o zastąpieniu biologii, chemii, geografii, a być może także fizyki wspólnym przedmiotem przyroda.

Szczegółów tej zmiany wiceministra nie podała, zapewne sama ich nie zna, gdyż pomysł dopiero raczkuje. Absurdalne są jednak wyjaśnienia, że przyczyną połączenia trzech czy czterech przedmiotów w jeden jest nieumiejętność wykorzystywania przez uczniów na lekcjach chemii wiedzy z zakresu biologii (czasem jest potrzebna). Rzekomo też dzieci uczą się wielokrotnie tego samego, np. na geografii i biologii, o czym nie mają nawet pojęcia, gdyż nie łączą tych informacji w całość.

Przyroda zamiast nauczycieli

Tak rozumując, można by stwierdzić, że skoro historyk i polonista poprawiają prace pisemne uczniów, np. korygują kompozycję, styl, ortografię i interpunkcję, to należy zlikwidować nauczanie historii i polskiego jako odrębnych przedmiotów i zastąpić je jednym o nazwie humanistyka. To niegłupi pomysł, jednak przeszkodą w jego wdrożeniu jest brak wystarczającej liczby nauczycieli, którzy byliby znawcami zarówno literatury, jak i dziejów. Są kraje, gdzie geografia i historia danego państwa tworzą jeden przedmiot szkolny, a historia i geografia świata tworzą przedmiot drugi. Historyk i geograf w szkole to jedna osoba.

Wszystko można połączyć lub rozdzielić, tylko błagam, nie zwalajcie winy na uczniów i nauczycieli, że powodem zmian jest brak wiedzy dzieci z jednego przedmiotu koniecznej do zrozumienia drugiego przedmiotu. Dzieci nie są winne, że politykom chce się wywracać oświatę do góry nogami. Gdy PiS likwidował gimnazja, też winą obarczał uczniów oraz nauczycieli i zapewniał, że po zmianach będzie już dobrze (niesławna „dobra zmiana” w oświacie), a poziomu nauczania będzie nam zazdrościć Japonia.

Dzisiaj rozumiemy, że nie mogło się to udać, gdyż zmiana miała bardzo niskie poparcie społeczne, no i nie poszły za nią żadne nakłady finansowe, a jedynie wola polityczna liderów PiS (pieniądze szły na „wille plus”, a nie szkoły). Katarzyna Lubnauer zapewnia, że utworzenia przyrody domagają się od dawna sami nauczyciele biologii, chemii, geografii oraz fizyki, jednak się myli. Nauczyciele ci domagają się wprowadzenia egzaminu po szkole podstawowej z tych czterech przedmiotów (obecnie ósmoklasiści zdają tylko język polski, obcy i matematykę) pod wspólną nazwą przyroda, czyli w jednym arkuszu, natomiast wcale nie chcą likwidacji chemii, biologii, geografii i fizyki jako odrębnych dyscyplin i połączenia ich w jeden interdyscyplinarny twór. Katarzyna Lubnauer źle zrozumiała intencje pedagogów.

MEN idzie po taniości, pudruje problemy

Nie ma sensu spierać się, czego domagają się przyrodnicy: nowego egzaminu czy nowego przedmiotu. Przed wprowadzeniem tak poważnej zmiany uczciwy rząd powinien przeprowadzić rzetelne badania wśród nauczycieli, uczniów i rodziców, a wtedy miałby czarno na białym, czego naprawdę chcą ludzie. Na razie mówienie o rzekomej niewiedzy uczniów i wydumanych żądaniach nauczycieli jako przyczynach reformy wygląda na mydlenie oczu, a nie rzetelne przedstawienie powodów. Wszyscy dobrze wiemy, że nie ma dość chętnych do nauczania przedmiotów przyrodniczych i ścisłych. Jak znajdzie się nawet jakiś skłonny do uprawiania zawodu chemik, fizyk czy biolog, to w szkole jest za mało godzin przedmiotu, aby opłacało się pracować tylko w jednym miejscu. Bieganie zaś od szkoły do szkoły w celu uzupełniania etatu nie zawsze jest możliwe.

Problem rozwiązałoby zmniejszenie liczebności klas, uczenie przedmiotów przyrodniczych w mniejszych grupach, co zwiększyłoby liczbę godzin chemii, biologii oraz fizyki w placówce, jednak na to rząd musiałby mieć pieniądze. Taniej będzie skumulować lekcje w jednym przedmiocie. Wtedy nawet w małej szkole uzbiera się wystarczająco dużo godzin, aby jeden nauczyciel miał etat. Może nawet ze sporym naddatkiem.

Powołanie do życia przedmiotu „trzy w jednym” albo nawet „cztery w jednym” to polityczny ruch, aby rozwiązać problem z wakatami. Dyrekcja nie będzie musiała zatrudniać i biologa, i chemika, i fizyka, i geografa, lecz tylko dowolnego z nich. Oczywiście po drobnym przeszkoleniu, aby nie doszło do sytuacji, że geograf uczy chemii, a nie ma o tym zielonego pojęcia, myli nawet terminologię. Szkolenie daje jednak płytką wiedzę, a nie fachowość. Politycy rozwiązują problem oświatowy po swojemu, czyli tak, aby było tanio. Niestety szykuje nam się edukacyjny potworek: przedmiot bez fachowców, nauczany po łebkach.

W szkołach amatorów nie brakuje

Uczyłem kiedyś w szkole, w której nauczyciel chemii nie był wykształconym chemikiem, tylko przeszkolonym, innego niestety nie było. Nikt poza dyrekcją nie miał o niczym pojęcia. Nikt by też nie odkrył prawdy, gdyby nie fatalny pomysł nauczyciela na przeprowadzenie doświadczenia. Chemii jako teorii w szkole podstawowej może uczyć każdy, wystarczy, że będzie do przodu o dwie czytanki z podręcznika – doświadczenie w pracowni to inna sprawa. Doszło do wypadku, nauczyciel spanikował, poparzył się, uczniowie na szczęście nie. Trzeba było nieszczęścia, aby dyrekcja zrozumiała, iż chemia to sztuka, której nie opanuje geograf na krótkim kursie.

Żeby zastąpić przyrodą trzy albo cztery przedmioty w szkole, należałoby najpierw otworzyć interdyscyplinarny kierunek studiów i wykształcić chętne osoby na specjalistów biologii, chemii, fizyki i geografii jako jednego przedmiotu. Rząd wykonuje tę robotę od końca. Najpierw tworzy przedmiot, wymyśla podstawy, a potem w trybie nakazowym skieruje do nauczania ludzi, którzy znają się na cząstce przedmiotu, geograf na treściach geograficznych, biolog na biologicznych itd. Żaden nie będzie znał się na całości. Dobrze, że minister zdrowia nie wpadł na pomysł, aby w przypadku braku okulistów kazać dentystom leczyć również oczy. No przecież by je borowali, wstawiali plomby, a może nawet wyrywali. Horror!

Nauczyciel chemii, którego zapytałem, co sądzi o planach MEN, odpowiedział, że chemia jest przedmiotem ścisłym, to nauka, nie może więc jej uczyć amator. Niestety tacy amatorzy są coraz częściej wyznaczani do nauczania tego przedmiotu. Mniej szkody wyrządziłby chemik na geografii, po prostu opowiadałby głupoty, natomiast geograf aspirujący do roli nauczyciela chemii może wyrządzić tyle szkód, że ze szkoły zostanie tylko kupa kamieni, a z uczniów plama na gruzach. Jest to bardzo prawdopodobne, gdyż kierownictwo MEN planuje wprowadzić do podstaw jak najwięcej praktycznej nauki, właśnie doświadczeń, natomiast uczenie się teorii ma być sprowadzone do minimum.

Posłuchajcie nauczycieli, zapytajcie uczniów

Katarzyna Lubnauer jest matematyczką, więc może nie rozumieć skali zagrożenia. Do tego jej widzenie zaciemnia ambicja polityczna. Polecam „Breaking Bad”, a wtedy się przekona, że współcześnie królową nauk wcale nie jest matematyka, lecz chemia. Chemii zaś należy się uczyć wyłącznie od profesjonalnego chemika, a nigdy od przemalowanego nauczyciela innego przedmiotu. Nawet fizyk o chemii ma takie pojęcie jak kot o produkcji butów. To, że jakiś kot czasem chodzi w butach, nie świadczy przecież, że jest ekspertem od ich produkcji.

Nie dam się nabrać na fałszywy aplauz urzędników różnych instytucji oświatowych, którzy natychmiast przyklasnęli pomysłowi MEN. Niestety w kuratoriach oświaty, w OKE i CKE, w ośrodkach doskonalenia nauczycieli, wszędzie tam, gdzie sięga ciężka ręka rządu, zapanował taki strach przed kolejnymi zwolnieniami, że ludzie zaczęli prześcigać się w chwaleniu wszystkiego, co wymyślają Barbara Nowacka i Katarzyna Lubnauer. Przerażeni pracownicy ratują się służalczością, co odczułem już na własnej skórze. Mam nadzieję, że obie panie ministry rozumieją, że nawet gdy z powodu swoich pomysłów będą zmierzały w sam środek bagna, usłyszą od współpracowników i podwładnych, że idą w dobrym kierunku. Posłuchajcie nauczycieli. Zapytajcie uczniów. Zadbajcie o niezależne opinie, zanim w tym bagnie utopicie oświatę.

***

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną