Społeczeństwo

Edukacja klimatyczna. Przedmiot rozbity. Takiego podzielonego tortu nikt nie przełknie

Edukacja klimatyczna – przedmiot na niby Edukacja klimatyczna – przedmiot na niby Robert Robaszewski / Agencja Wyborcza.pl
Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Nauka o klimacie została odgórnie pomyślana jako dyscyplina ponadprzedmiotowa, jednak nauczyciele muszą usiąść i wspólnie ustalić, jak i czego każdy będzie uczył.

Barbara Nowacka przekonała się na własnej skórze, że wprowadzenie nowego przedmiotu do szkół to droga przez mękę. Nie udało się z edukacją zdrowotną, która miała być obowiązkowa, wręcz współdecydująca o przejściu do następnej klasy. Jednak decyzją premiera będzie nieobowiązkowa, bez znaczenia dla promocji ucznia i uczennicy.

Aby uniknąć podobnego blamażu przy wprowadzaniu edukacji klimatycznej, przedmiotu bardzo potrzebnego w nowoczesnej szkole, MEN zastrzegł, że będzie to dyscyplina ponadprzedmiotowa, nauczana przez wszystkich nauczycieli, każdego na swoim przedmiocie, głównie przez fizyków, biologów, chemików, geografów, ale przez historyków i polonistów też. W końcu bitwy i wojny wpływały na klimat, a twórcy literatury także nie byli obojętni na te problemy. Troska o klimat to zagadnienie interdyscyplinarne.

Jestem pewien, że katecheta również znajdzie okazję, aby nauczać o klimacie, choćby na podstawie Pisma Świętego. Przecież w Apokalipsie św. Jana można przeczytać ostrzeżenie, że „Bóg doprowadzi do ruiny tych, którzy rujnują ziemię” (Objawienie św. Jana 11:18b). W staropolskim przekładzie Jakuba Wujka brzmi to znacznie mocniej: „Przyszedł gniew Twój i zgładził tych, co zepsuli ziemię”. Gdyby katecheta się wzbraniał, to na lekcji języka polskiego, gdy nadejdzie czas omawiania Biblii, chętnie podejmę się interpretacji powyższych słów. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że apostoł pisze o problemach klimatycznych.

Prace nad edukacją klimatyczną

W grudniu poprzedniego roku został powołany zespół ekspertów, którego zadaniem było opracowanie podstaw programowych edukacji klimatycznej i wpasowanie ich w treści programowe istniejących przedmiotów. Dowiadujemy się o tym dopiero teraz. Okazuje się, że zespół pracował już od lata, czyli prawdopodobnie na słodki uśmiech ministry, w końcu eksperci oficjalne powołania otrzymali dopiero pół roku później. Również opinia publiczna o niczym nie słyszała, jakby reforma lubiła ciszę. Działania tajemniczego zespołu, złożonego aż z 36 ekspertów, ale tylko trzech nauczycieli, odbywały się po cichu, za zasłoną odchudzania podstaw programowych i szukania pomysłów na nowy przedmiot. Warzono więc w tajemnicy piwo, które niebawem będziemy musieli wypić.

Okazało się, że podstawy programowe wszystkich przedmiotów zostały odchudzone nie po to, aby dzieciom było lżej, ale by dało się w puste miejsca wepchnąć treści nowych dyscyplin, choćby edukacji klimatycznej. Szkoda, że o edukacji zdrowotnej nie pomyślano w podobny sposób, czyli jako o dodatku do innych przedmiotów, a nie jako odrębnej dyscyplinie. Być może nowa ekipa w MEN musiała się nauczyć na własnych błędach i teraz będzie już wprowadzała nowe treści ad hoc, przy okazji grzebania w podstawach programowych istniejących przedmiotów. Takie zmiany łatwiej wprowadzić, gdyż nie rzucają się w oczy. Natomiast nowy przedmiot jest nie do ukrycia, no i budzi żywe zainteresowanie, najczęściej negatywne.

W przemyślny i skryty sposób reformował edukację PiS. Potocznie nazywa się tę metodę ściemą. Choć Przemysławowi Czarnkowi marzyła się biblistyka nauczana już od podstawówki, to nie odważył się wprowadzić takiego przedmiotu. Zamiast jawnej zmiany zastosował ściemę. Ograniczył się bowiem do nasycenia treściami biblijnymi języka polskiego, a biblistyki nawet nie zaproponował. Polszczyzna szkolna zrobiła się religijna. Podobnie pisowscy ministrowie edukacji traktowali nauki Jana Pawła II. Zamiast wymyślać specjalny przedmiot poświęcony Papieżowi Polakowi, co prawdopodobnie spotkałoby się z oporem znacznej części społeczeństwa, ograniczyli się do „zjaniepawlenia” istniejących przedmiotów, głównie języka polskiego i historii. Taką zmianę ludzie zaakceptowali, gdyż wydawała się mniej groźna.

Gdzie kucharek sześć, tam...

Barbara Nowacka musiała o tym nie wiedzieć, skoro porwała się z motyką na słońce i wymyśliła edukację zdrowotną jako nowy przedmiot. Teraz ministra już wie, że należało zacząć od rozczłonkowania treści zdrowotnych i wepchnięcia ich w podstawy programowe istniejących przedmiotów. Wychowanie seksualne w ramach biologii też byłoby rodzicom łatwiej zaakceptować niż jako oddzielną dyscyplinę. Gdyby każdy przedmiotowiec przyjrzał się z uwagą podstawom programowym swojego przedmiotu, odkryłby ze zdumieniem, jak dużo jest w nich obcych treści, wręcz innych przedmiotów, których oficjalnie w szkole nie ma. Na lekcjach polskiego treści stricte polonistycznych jest tyle, co kot napłakał, pełno za to dodatków, które wtrącili do tego przedmiotu politycy wszystkich rządów.

Nikt by się nie zdziwił, gdyby ministra edukacji kazała dopisać do podstaw programowych różnych przedmiotów treści, które sama najbardziej ceni. Wczoraj na ministerialnym topie była biblistyka, dzisiaj jest nią nauka o zdrowiu oraz o klimacie, a niebawem może to być komunikacja ze sztuczną inteligencją lub sztuka przetrwania w warunkach wojny. Jako polonista uczę kilkunastu dyscyplin, łudzę się jednak, że to wciąż nauka języka polskiego. Jak się Nowackiej uda, niedługo będę prowadził lekcje o klimacie podczas mówienia o szklanych domach według Żeromskiego czy przy okazji snucia się wraz z Wokulskim po Powiślu. Żeby to jednak miało sens, trzeba podstawy programowe jeszcze bardziej odchudzić, w przeciwnym razie klimat już się nie zmieści.

Trzeba by też pedagogów fachowo przeszkolić. Nowacka jednak nawet nie udaje, że chemicy, fizycy, biolodzy i inni przedmiotowcy zostaną przygotowani do nowej roli nauczycieli klimatu. Ministrze wydaje się, że jeśli podstawę programową edukacji klimatycznej podzieli na odpowiednio małe części i rozrzuci je po różnych przedmiotach, to nauczyciele sobie poradzą. Ciekawe, co by się stało, gdyby Nowacka rozczłonkowała w podobny sposób przepis na tort i dała każdemu pracownikowi MEN drobną część do wykonania. Jestem pewien, że z pieczenia metodą każdy po trochu powstałby tort, którego nikt by nie przełknął. Prawdę bowiem mówi przysłowie, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Podobnie będzie z edukacją klimatyczną, gdy zacznie uczyć cała rada pedagogiczna. Może wyjść z tego potworek edukacyjny, gdyż nauczyciele uczą często przeciwko sobie, np. polonista odwrotnie niż fizyk, a historyk przeciwnie do matematyka, choć nie zawsze robią to świadomie.

Przedmiot jak chorągiewka na wietrze

Istnieje ryzyko, że przedmiot oddany w ręce wielu nauczycieli będzie realizowany bez ładu i składu. Młodzież nauczy się czegoś u pierwszego nauczyciela, a potem oduczy u drugiego. Edukacja klimatyczna będzie chorągiewką na wietrze, zbiorem widzimisię różnych ludzi, a nie poważną nauką. Aby eksperyment z oddaniem przedmiotu w ręce grupy miał szansę powodzenia, najpierw należałoby samych nauczycieli wdrożyć do współpracy, a przede wszystkim nauczyć, że to, co mówi kolega czy koleżanka uczniom, to święte słowa, których nie wolno podważać. Z tym w szkołach bywa różnie, rzadko jednak dobrze.

Choć edukacja klimatyczna jako dyscyplina ponadprzedmiotowa jest doskonałym pomysłem, to w warunkach polskiej szkoły bardzo trudnym do zrealizowania. Nie ma bowiem zwyczaju, aby nauczyciele, nie licząc kilku zapaleńców, robili coś zespołowo. Większość to trudni we współpracy indywidualiści. Ministerstwo może umieścić oddzielne wytyczne do edukacji klimatycznej w podstawie programowej każdego przedmiotu, a nauczyciele mogą o klimacie uczyć bez świadomości, że koledzy i koleżanki uczą tego samego, jednak w ten sposób zrobią uczniom wodę z mózgu. Nie ma bowiem czegoś takiego jak chemiczna, matematyczna, fizyczna, biologiczna, polonistyczna, historyczna czy religijna edukacja klimatyczna, lecz wszystko jest ze sobą połączone i powiązane.

Nauka o klimacie została odgórnie pomyślana jako dyscyplina ponadprzedmiotowa, jednak nauczyciele muszą usiąść i wspólnie ustalić, jak i czego każdy będzie uczył. Rozbitego przedmiotu nie da się narzucić, on musi się zrodzić w ramach współpracy grona pedagogicznego. MEN może dać podstawę programową, ale konkretne treści powinni zespołowo, a nie oddzielnie opracować sami nauczyciele. A do tego trzeba pasji i zapału w pokojach nauczycielskich, a nie tylko w ministerialnych gabinetach. Obawiam się, że takiego klimatu w polskich szkołach nie ma.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ranking najlepszych galerii według „Polityki”. Są spadki i wzloty. Korona zostaje w stolicy

W naszym publikowanym co dwa lata rankingu najlepszych muzeów i galerii sporo zmian. Są wzloty, ale jeszcze częściej gwałtowne pikowania.

Piotr Sarzyński
11.03.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną