Pożegnanie w domu
Gdzie umieramy. Śmierć w domu i w szpitalu to zupełnie różne pożegnania. Nie chodzi o adres
Kiedy Anna Hernik wspomina ostatnie godziny życia swojej mamy, głos jej łagodnieje: – Było cicho, za oknem noc, a w kuchni pachniała herbata. Mama leżała w łóżku, które znała, w pościeli, którą sama wybrała. Ja siedziałam przy niej, słyszałam każdy jej oddech. Anna to znana fotografka. Pół roku temu pożegnała również swojego męża, którego walkę ze śmiertelną chorobą dokumentowała na zdjęciach, za co w 2024 r. otrzymała dwie nagrody Grand Press Photo. Mąż umierał jednak inaczej – w szpitalu, na oddziale intensywnej terapii. – Wokół wszystko było metaliczne: dźwięk kroplówki, zapach środków dezynfekujących, echo kroków. I to przerażające poczucie, że jesteśmy tylko jednym z przypadków – opowiada Anna. Jan chorował na glejaka mózgu. Chciał odejść w domu, pod opieką hospicjum domowego. Jednak kiedy dostał ataku padaczki, lekarka kazała wezwać karetkę. – Zanim się zorientowałam, już go zabrali. Mówiłam: nie, niech on zostanie. Ale nie było odwrotu.
W szpitalu umierał trzy dni. – Na sali leżały jeszcze trzy osoby. Wiedziałam, że to koniec. Chciałam, żeby mógł po prostu oddychać bez podłączenia do aparatury. Ale tam się nie umiera po cichu. Tam się walczy, nawet kiedy nie ma już o co.
Anna długo milczy, dopiero później dodaje: – Jeśli mogłabym wybierać, chciałabym umrzeć w domu. W szpitalu człowiek traci siebie. Umiera hurtowo. Choć samotnie.
Czytaj też: 91-latka zmarła, SOR-y nie chciały jej przyjąć. Dlaczego seniorów tak się lekceważy?
Lekcja ciszy
Śmierć w domu i śmierć w szpitalu to zupełnie różne języki.