Już tylko 150 km dzieli rebeliantów od Bangui, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej. Jeszcze do września cztery partyzanckie ugrupowania z północy kraju walczyły równie zacięcie z siłami rządowymi, co z sobą nawzajem. Ale od kiedy zjednoczyły się pod wspólnym szyldem, w ciągu miesiąca podbiły kilkanaście miasteczek i przejęły kontrolę nad regionem, gdzie wydobywa się diamenty. Przed dalszym marszem na południe powstrzymały je dopiero sylwestrowe groźby z zagranicy: drogę zagrodziło im kilkadziesiąt ciężarówek wypełnionych żołnierzami przybyłymi z Czadu, Francja wysłała na miejsce stu elitarnych komandosów, a ewentualną pomoc zbrojną dla rządu obiecały też Uganda, Demokratyczna Republika Konga, Kamerun i Gabon.
Tymczasem wojna domowa spowodowała kryzys w rodzinie prezydenta. François Bozizé odwołał za niekompetencję ministra obrony, czyli własnego syna Jeana François. Swojego losu jest teraz niepewny drugi potomek głowy państwa i zarazem szef tajnej policji Aimé Vincent. Tym bardziej że zaledwie w listopadzie przywódca dla przykładu wtrącił do więzienia najmłodszego z braci, Kevina, za narobienie wielotysięcznych długów w nowo otwartym w Bangui luksusowym hotelu. Tata ma jednak wyraźnie miękkie serce: wypuścił go po tygodniu.