Tureckie siły lądowe, które prowadzą operację „Tarcza Eufratu” w północnej Syrii, odbiły w czwartek rano Dżarabulus z rąk tzw. Państwa Islamskiego. Gdyby Turcy tego nie zrobili, słaba obrona miasta poddałaby się zapewne syryjskim Kurdom, a ci w ten sposób połączyliby kontrolowane przez siebie terytoria w północno-wschodniej i północno-zachodniej Syrii, przejmując kontrolę nad niemal całą granicą z Turcją. Mogłoby tam powstać kurdyjskie quasi-państwo.
Taki scenariusz był nie do zaakceptowania dla Ankary, dlatego była ona skłonna przeprosić się nie tylko z Rosją, co musiało Turków honorowo zaboleć, ale prawdopodobnie również z samym Baszarem Asadem.
Na krótko przed inwazją na Syrię turecki premier nieco mimochodem – przy okazji dłuższej wypowiedzi – przyznał, że rola Asada jako tymczasowego przywódcy do zakończenia wojny domowej w Syrii jest dla Turcji do zaakceptowania. Dwa dni później syryjskie lotnictwo pierwszy raz od początku wojny zbombardowało siły kurdyjskie. Wcześniej Damaszek tolerował ich autonomię, mając na głowie większe zagrożenie ze strony islamskich rebeliantów.
Te kilka słów tureckiego premiera sygnalizowało tektoniczny ruch w polityce zagranicznej Ankary. Asad jest dla prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana niespełnioną miłością polityczną. Przed wybuchem wojny domowej obaj panowie byli bardzo blisko, przy czym Erdoğan wcielał się w rolę patrona, który uczy Asada, jak powinien zachowywać się cywilizowany przywódca. Panowie jeździli razem na wakacje, zwoływali wspólne posiedzenia rządów.
Gdy w 2011 r. rosło napięcie w Syrii, Erdoğan próbował doradzać podopiecznemu, ale ten nie chciał już słuchać. Po wybuchu wojny wezwał go do ustąpienia, co Asad zbył słowami, że jego ekspatron powinien się raczej martwić tureckimi problemami. Erdoğan natychmiast „wydziedziczył” swojego politycznego syna i zaczął nazywać go zbrodniarzem. Ale też odnalazł się w nowej roli – zwolennika Arabskiej Wiosny.
Turcja wsparła wtedy ruchy islamistyczne od Tunezji poprzez Egipt i Syrię. Erdoğanowi zamarzyła się międzynarodowa muzułmańska wspólnota z nim samym na czele. Co ważne, ta wspólnota miała obejmować również Kurdów, zarówno tych tureckich, jak i mieszkających w krajach ościennych.
Gdy jednak w zeszłym roku Erdoğan na arenie krajowej wykonał zwrot w kierunku twardego tureckiego nacjonalizmu, aby wygrać powtórzone wybory i utrzymać pełnię władzy w Turcji, idea ponadnarodowej wspólnoty muzułmańskiej trafiła do kosza. Ankara rozkręciła ofensywę przeciwko tureckim Kurdom i zaczęła wspierać wrogów syryjskich Kurdów, z najbardziej radykalnymi islamistami włącznie.
Nie będzie więc wielkiego zaskoczenia, jeśli jeszcze przed końcem roku bijący w Kurdów Baszar Asad znów okaże się dla Turcji „zaufanym państwowcem”, „przyjacielem ludu”, jak go określał kiedyś jego turecki patron. W polityce zagranicznej kręgosłupy tylko przeszkadzają.