Jeśli ktoś chce zabłysnąć wiedzą o polityce światowej w internecie, prasie albo telewizji, to cytuje Henry’ego Kissingera i odmienia słowo „geopolityka” przez wszystkie przypadki. A jeśli naprawdę lubi udawać zwolennika „Realpolitik”, czyli specyficznej teorii o pragmatyce stosunków międzynarodowych, to mówi o „odwróconym Kissingerze”. To na dowód wiedzy o roli amerykańskiego dyplomaty w kształtowaniu relacji chińsko-amerykańsko-rosyjskich w latach 70. i jej aplikacji do stanu obecnego. Za to Kissinger w wersji mniej lub bardziej lewicowej to oczywiście „krwawy zbrodniarz wojenny”, któremu lewica światowa zapamiętała bombardowania Kambodży podczas wojny wietnamskiej. Dla wyznawców wiary w spiski to Wielki Manipulator spoza lewicy i prawicy, który wykorzystał swoją pozycję do osadzania w Białym Domu i sterowania prezydentami Nixonem i Fordem. To on prawdziwie rządził Ameryką – globalnym imperium.
29 listopada, w wieku ponad stu lat, zmarł Henry Kissinger. Amerykański profesor, sekretarz stanu, doradca prezydentów, laureat Nobla, amerykański Żyd, uciekinier z Niemiec, XX-wieczne wcielenie Nicoli Machiavellego: przypisywano mu moc sprawczą wojen wywoływania i kończenia. Autor, którego książki o historii dyplomacji, Chinach albo biografiach światowych przywódców po prostu trzeba mieć na domowej półce. Do końca długiego życia dyplomata: podróżujący po świecie na konferencje i wystąpienia, zgaszonym w ostatnich latach głosem wypowiadający krótkie już zdania i opinie, słuchany z najwyższą rewerencją. Albo nienawiścią.