Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Jaśminowo-internetowa

Tunezją wstrząsa krwawa rewolucja

Tunis, już bez Ben Alego Tunis, już bez Ben Alego MARTIN BUREAU / AFP
Uznawaną dotąd za oazę spokoju i stabilności Tunezją wstrząsnęła krwawa rewolucja. Od popularnej w tym kraju rośliny nazwano ją już rewolucją jaśminową, a ze względu na rolę Internetu – pierwszą Wikirewolucją.

Poza światem arabskim przegapiono preludium do rewolty. Zaczęło się od tragicznego przypadku Mohameda Bouaziziego, absolwenta wyższej uczelni, który nie mogąc znaleźć zatrudnienia prowadził stragan z warzywami w mieście Sidi Bouzid. Gdy Zachód szykował się do nadchodzących świąt, tunezyjska policja prowadziła walkę z czarnorynkowym handlem, jej ofiarą padł także kram Bouaziziego. Upokorzony wyszedł na miejski plac, oblał się benzyną i podpalił. Był 17 grudnia. Ta desperacja sprowokowała kilkutygodniowe zamieszki, które 14 stycznia doprowadziły do ustąpienia, po 23 latach władzy, znienawidzonego dyktatora, prezydenta Zin Al-Abidin Ben Alego.

Los nieszczęsnego absolwenta skupił większość bolączek współczesnej Tunezji i uruchomił złość bezsilnej, ale licznej grupy dobrze wykształconych (pęd do wiedzy jest tunezyjską tradycją), którzy podobnie jak Bouazizi nie mają szans na etat. O kłopoty gospodarcze obwiniono prezydenta, mimo że nie ponosi on całej winy. Ceny żywności rosną wszędzie na świecie, a bezrobocie, bardziej niż błędy Ben Alego, spowodował wywołany kryzysem w Europie spadek dochodów z turystyki i produkcji przemysłowej, bo Tunezja to wielka europejska szwalnia. Tymczasem narastający gniew podsycały kolejne ofiary starć z policją – według niektórych szacunków zginęło blisko 70 osób – oraz doniesienia portalu Wikileaks o skorumpowanym do cna otoczeniu prezydenta.

Z raportów amerykańskich dyplomatów akredytowanych w Tunisie, określających klan Ben Alich wręcz jako quasi-mafię, wyłania się obraz zachłanności i wystawnego trybu życia samego prezydenta i jego żony, skądinąd marnie wykształconej byłej fryzjerki, wreszcie prezydenckich szwagrów i pociotków, którzy żądali udziałów w każdym większym interesie w kraju, włącznie z bankami i wyższymi uczelniami. Rozsierdzeni Tunezyjczycy plądrowali później nieruchomości, które mogły należeć do familii dyktatora, i niespecjalnie zdziwili się rewelacjom wywiadu francuskiego, który podejrzewa, że rodzina prezydenta, uciekając do Arabii Saudyjskiej, zabrała w bagażu aż 1,5 tony złota. Amerykański miesięcznik „Foreign Affairs”, ze względu na rolę internetowych informacji o rozpasaniu Ben Alich, określił rewolucję mianem pierwszej Wikirewolucji.

Przewrót był tym większym zaskoczeniem, że Tunezja Ben Alego miała oblicze mało znane przebywającym w nadmorskich kurortach polskim turystom: owszem stabilnego, ale represyjnego państwa policyjnego, pozbawionego tradycji demokratycznych i ze słabą, koncesjonowaną opozycją. Kraju, gdzie administracja i wymiar sprawiedliwości ściśle kontrolowały media, częściowo zakneblowały Internet, wpływały na treść nauk w meczetach i z sukcesem blokowały przejawy nieprawomyślności. Za takie uznawano m.in. związki z islamistami. Właśnie obawa przed rosnącymi wpływami muzułmańskich radykałów, rekrutujących się m.in. z Al-Kaidy, do ostatniej chwili gwarantowała Ben Alemu przychylność Europy i USA, zwłaszcza Francji – jeszcze w dniu prezydenckiej rejterady z Tunisu Paryż oferował pomoc francuskich sił porządkowych w opanowaniu kryzysu.

Istnieje obawa, że islamiści wykorzystają próżnię, która powstała po obaleniu Ben Alego, ich liderzy już spieszą z powrotem z emigracji w Wielkiej Brytanii. Jednak islamiści są słabi, rozpolitykowani i skłóceni, a tunezyjskie elity ostro sprzeciwią się władzy radykałów. Także armia będzie bronić świeckości państwa zapoczątkowanej przez poprzednika Ben Alego, tunezyjskiego Atatürka, prezydenta Habiba Bourgibę (którego Ben Ali zmarginalizował w bezkrwawym zamachu stanu po powrocie z ambasadorstwa w Warszawie). Ale do ulicznych rozruchów na tle ekonomicznym doszło w styczniu także w Algierii, burzy się Egipt, w obu krajach już kilkanaście osób poszło w ślady Bouaziziego i dokonało publicznego samospalenia.

Jeśli gdzieś miałoby dojść do powtórki scenariusza tunezyjskiego, to najprędzej w Egipcie, też rozczarowanym trzema dekadami rządów Hosniego Mubaraka. Nad Nilem również gwałtownie rosną ceny, listę nierozwiązanych problemów też otwierają bezrobocie i ostentacyjna korupcja władzy, a Egipcjanie – alarmuje ONZ – przekonani o braku perspektyw, coraz częściej odbierają sobie życie. Jednocześnie nie ma widoków na zmianę polityczną: pod koniec zeszłego roku większość w parlamencie ponownie zapewniła sobie partia prezydenta, z kolei w tym roku, także jesienią, schorowany 82-letni Mubarak albo ustąpi na rzecz syna, albo sięgnie po następną kadencję. Stąd nie brakuje w Egipcie głosów wzywających do poparcia antyrządowego protestu zwoływanego do Kairu na 25 stycznia, m.in. za pośrednictwem niecenzurowanego Facebooka. Specjaliści ostrzegają, że ewentualna rewolucja pod piramidami z pewnością wzmocni islamskich radykałów. Tyle że dotąd Egipcjanie co prawda narzekali, ale do protestów raczej się nie garnęli i demonstracje gromadziły więcej funkcjonariuszy służb porządkowych niż manifestantów.

Polityka 04.2011 (2791) z dnia 21.01.2011; Flesz. Świat; s. 8
Oryginalny tytuł tekstu: "Jaśminowo-internetowa"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną