Są ofiary śmiertelne. Wśród telewidzów, bo Imedi zapomniała powiedzieć, że emituje opowieść nie o tym, co się stało, lecz o tym, co mogło się stać.
Takiego dziennikarstwa jeszcze nie było. Wprawdzie Orson Wellles nastraszył pod koniec lat 20. Amerykanów relacją z lądowania Marsjan na Ziemi, ale zapowiadano wcześniej wielokrotnie, że będzie to słuchowisko. W Gruzji nie powiedziano, że będzie to widowisko, a „reportaż” informował dodatkowo, że prezydent Saakaszwili został uprowadzony i zamordowany. Na domiar złego rzeczywisty prezydent z krwi i kości powiedział przed kamerami, że prowokację przygotowała Moskwa. Imedi traciła wcześniej dwukrotnie licencję na działalność, cofał ją sam Szaakaszwili, ale to jeszcze nie znaczy, że tym razem też tak będzie. Powiedział w telewizji, że nie jest ważne, że „to się nie stało”. Ważne jest, że „mogło się stać”.
W dzisiejszym stanie obyczajów, które zdziczały do najwyższego stopnia, trzeba przypomnieć, jak wyglądają „podziały kastowe” w mediach: mamy dziennikarstwo opiniotwórcze, niżej fotelowe (felietony i eseje), jeszcze niżej rozrywkowe („Playboy”), na samym dole dworskie, a pod kreską łajdackie. W Gruzji – jak widać – też.