Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kontrakt na celę

Prywatne więzienia w USA

San Diego Correctional Facility ma wśród osadzonych ksywę „szkoła gladiatorów”. Panująca tam przemoc jest zmorą. San Diego Correctional Facility ma wśród osadzonych ksywę „szkoła gladiatorów”. Panująca tam przemoc jest zmorą. Mike Blake/Reuters / Forum
Więzienia prowadzone przez prywatne firmy miały przynieść oszczędności. Na razie wywołują głównie niepokój organizacji walczących o prawa człowieka.
Rocznie przez amerykański system penitencjarny przewija się co najmniej 13 mln ludzi. Na fot. więzienie stanowe w Nevadzie.tossmeanote/Flickr CC by 2.0 Rocznie przez amerykański system penitencjarny przewija się co najmniej 13 mln ludzi. Na fot. więzienie stanowe w Nevadzie.
Utrzymanie jednego więźnia w USA kosztuje prawie 25 tys. dolarów. Na for. nieczynne już więzienie w Boise w stanie Idaho.Mr.Thomas/Flickr CC by SA Utrzymanie jednego więźnia w USA kosztuje prawie 25 tys. dolarów. Na for. nieczynne już więzienie w Boise w stanie Idaho.

Republikańska gubernator Arizony Jan Brewer, która zasłynęła z planów budowy drutu kolczastego na granicy z Meksykiem i organizowania patroli obywatelskich do tropienia nielegalnych imigrantów, szykuje się do kolejnej osobliwej batalii. Planuje w znacznym stopniu sprywatyzować stanowy system więziennictwa. Na razie rozpisała przetarg na budowę zakładów karnych, które pomieszczą pięć tysięcy skazanych. Do konkursu stanęły cztery firmy. Mieszkańcy Arizony są w sprawie cedowania odpowiedzialności za więźniów na prywatne przedsiębiorstwa mocno podzieleni. - To znakomity pomysł. W czasach, kiedy bezrobocie przekracza 10 proc., firmy z zewnątrz na pewno dadzą nam pracę – stwierdza Norma Ortiz z biura burmistrza Coolidge, małego miasteczka w samym środku stanu. To tam według planu ma powstać nowe wielkie więzienie. Co innego mówią opozycyjni demokraci. - Gubernator Brewer powinna się wstrzymać z planami dopóki niezależna komisja nie oceni ryzyka wiążącego się z tą inwestycją – mówi Chad Campbell, członek lokalnej legislatywy. Chodzi o bezpieczeństwo. Rok temu ze źle strzeżonego prywatnego zakładu karnego w sąsiednim Nowym Meksyku uciekło dwóch więźniów, którzy potem w ramach alkoholowo-rabunkowego rodeo zabili parę turystów.

Ani sam pomysł, ani towarzyszące mu dylematy nie są w Stanach Zjednoczonych nowe. W kraju, na który przypada jedna czwarta wszystkich więźniów świata, problem pomieszczenia ich wszystkich szybko rozwiązany nie będzie. Rocznie przez amerykański system penitencjarny przewija się co najmniej 13 mln ludzi. Utrzymanie jednej osoby kosztuje prawie 25 tys. dolarów. Stąd się bierze pokusa redukowania tej astronomicznej pozycji w budżecie poprzez zlecanie opieki nad skazanymi korporacjom.

Więzienny biznes

Idea ta narodziła się z innej ekonomicznej potrzeby kilka epok temu. Po wojnie secesyjnej i wyzwoleniu niewolników na Południu z dnia na dzień zabrakło rąk do pracy w rolnictwie, wówczas fundamencie lokalnej gospodarki. Farmerzy zaczęli „wynajmować” skazańców od władz stanowych i federalnych i w zamian za pracę utrzymywać ich na bardzo skromnym poziomie. W praktyce warunki ich życia bywały gorsze od tego, czego przed wojną doświadczali zniewoleni Afroamerykanie. Ten system przetrwał do początku XX wieku. Renesans prywatnego więziennictwa rozpoczął się w erze Ronalda Reagana. Konserwatywna rewolucja wydała wojnę narkotykom: za posiadanie drobnych ilości marihuany można było trafić za kraty. Tysiące nowych więźniów trzeba było gdzieś pomieścić.

Pierwsze w pełni nowoczesne prywatne więzienie powstało w Tennessee w 1984 r. Dzisiaj jest ich 264, głównie na Południu i stanach dawnego Dzikiego Zachodu, czyli tam gdzie warunki życia tradycyjnie były surowsze, a kultura bardziej zachowawcza niż w Nowym Jorku czy Bostonie. Nietrudno znaleźć skazanych odsiadujących wyroki w takich placówkach, którzy sobie je chwalą. - Tutaj mogę liczyć na trzy ciepłe posiłki dziennie, czuję się bezpiecznie i mam możliwość robienia wielu ciekawych rzeczy, więc się nie nudzę – opowiedział niedawno reporterowi Bloomberga Erik Townsend, więzień prywatnego zakładu La Palma w Arizonie należącego do korporacji Ackman's, który odsiaduje karę 15 lat za napad rabunkowy. Dodał, że w państwowej instytucji karmiono go dużo gorzej a i zajęć było o wiele mniej. W La Palma można uczęszczać na kursy dla stolarzy, hydraulików a nawet informatyków. Ci, którzy się fachu nauczą, mogą zarobić... od 15 do 37 centów za godzinę. W publicznych zakładach karnych dostaliby więcej, nawet 90 centów za godzinę, chociaż w Ameryce płaca minimalna wynosi 7,25 dolarów za godzinę. Pieniądze się im przydają, bo mogą robić zakupy w więziennej kantynie, ale przede wszystkim placówka pobiera opłaty – jeżeli więzień tego potrzebuje – za specjalistyczne leczenie. Koszty są zazwyczaj na tyle duże, że sama praca nie wystarcza i za rachunek płaci rodzina skazanego.

Szkoła gladiatorów

Tymczasem ze wspomnianego reportażu Bloomberga dowiadujemy się, że inny ośrodek firmy Ackman's, kalifornijski San Diego Correctional Facility, ma wśród osadzonych ksywę „szkoła gladiatorów”. Panująca tam przemoc jest zmorą; przejście przez podwórko czasami przypomina krwawy spektakl w rzymskim amfiteatrze. To z pewnością odbiega od standardów w publicznym więzieniu, gdzie lepiej wyszkoleni strażnicy panują nad chaosem. Osadzeni dość często pozywają placówki za niezapewnienie im minimalnego poziomu bezpieczeństwa, ale tendencja w sądownictwie nie wskazuje na to, by pandemonium przemocy ustało.

Większość kontraktów na prowadzenie prywatnych więzień należy do gigantów tego specyficznego rynku: Corrections Corporation of America, GEO Group Inc. i Community Education Centers. I jak na biznes przystało wszystkie dążą do zwiększenia zysków, co przychodzi im z coraz większym trudem ukryć. - Chociaż nie wiem jak bardzo owe firmy starałby się przedstawić jako dobroczyńcy Ameryki, którzy przychodzą w sukurs sprawie powszechnego bezpieczeństwa, to prawda jest taka, że od wielu lat robią wszystko, by branża się rozrastała. Zatrudniają w tym celu lobbystów, którzy w kręgach lokalnej i waszyngtońskiej polityki walczą o surowsze prawodawstwo by w konsekwencji stworzyć podaż dla ich specyficznych usług – komentuje Paul Ashton z Justice Policy Institute, autor opublikowanego przed trzema miesiącami raportu o stanie więziennictwa w USA. Statystyki zdają się potwierdzać skuteczność takiego lobbingu. W ciągu ostatnich 10 lat liczba osadzonych w prywatnych zakładach karnych w ramach kontraktów przyznanych przez władze federalne wzrosła o 120 proc., podczas gdy w ogóle więźniów przybyło ledwie o 16 proc.

Korporacje pod wodzą Corrections Corporation of America są głównym fundatorem think-tanku American Legislative Exchange Council (ALEC), który pracuje nad projektami drakońskiej polityki karnej i przekonuje do nich polityków. ALEC walczy m.in. o tzw. prawo trzeciego podejścia (three strike law), czyli obowiązkowego skazywania na więzienie osób które dopuszczają się trzeciego w życiu przestępstwa, choćby było ono błahe jak kradzież batonika z kiosku. Odkąd rząd zaczął przyznawać im kontrakty także na prowadzenie ośrodków dla nielegalnych przybyszów, lobbyści Corrections Corporation of America zabiegają też o zaostrzenie przepisów antyimigracyjnych.

Koszt więźnia

Podstawowym argumentem zwolenników oddawania więźniów w ręce prywatnych firm jest to, że w ten sposób oszczędza się pieniądze podatnika. Tymczasem tak naprawdę trudno do końca oszacować, czy ten system jest rzeczywiście tańszy. - Kosztorys prowadzenia komercyjnego zakładu karnego wygląda zupełnie inaczej, toteż trudno jest porównywać wydatki na oba warianty. W ramach kontraktów powstają placówki o mniejszym rygorze, nastawione na skazanych za lżejsze przestępstwa. A to już zasadniczo zmniejsza koszt i jednocześnie nie likwiduje problemu. Druga, nie wszystkim znana zasada tej branży, to branie „pod opiekę” jedynie zdrowych więźniów, by unikać fundowania im kosztownej opieki lekarskiej. Zdarzały się przypadki, kiedy skazanych w złym stanie zdrowia po prostu „zwracano” władzom. Dotyczyło to zarówno niepełnosprawnych, cierpiących na dolegliwości chroniczne jak i pacjentów psychiatrycznych – stwierdza Russ Van Vleet, były szef Instytutu Kryminalistyki na stanowym Uniwersytecie w Utah.

Ale nawet gdyby pokusić się o porównanie obydwu wariantów, bilans i tak wypada niekorzystnie dla prywatnych instytucji. W wspomnianej Arizonie, która zastanawia się nad jeszcze większą komercjalizacją systemu penitencjarnego, władze zamówiły raport na temat kosztów. Wyszło, że więzień w niepublicznym ośrodku kosztuje średnio o półtora tysiąca dolarów więcej. Jednak natychmiast po ogłoszeniu tego sprawozdania, rzecznik gubernator Brewer zdystansował się do niego i ogłosił, że dane z niego nie będą brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o ogłaszaniu przetargu na nowe kontrakty. Wynik batalii w Arizonie może się stać precedensem, bo do jeszcze większej prywatyzacji szykują się Ohio i Floryda.

Konflikt interesów

Obrońcy praw człowieka uważają, że system niepublicznych zakładów karnych prowadzi też do nadużyć, a w skrajnych przypadkach do naruszenia podstawowych praw konstytucyjnych. Niedawno katolicki episkopat wezwał do ustanowienia moratorium na budowę nowych tego rodzaju ośrodków. Stanowisko biskupów poparli Prezbiterianie i Metodyści. - Niestety jakość tego rodzaju usług pozostawia wiele do życzenia. Chcielibyśmy, by więźniom zapewnić chociażby minimalny ustanowiony prawem poziom godności i bezpieczeństwa, a to nie zawsze się okazuje możliwe – mówi nam ksiądz Richard Olona z Biura ds. Ekumenizmu archidiecezji Santa Fe w Nowym Meksyku. Zagrożenie dla bezpieczeństwa osadzonych często wynika z braku właściwych szkoleń personelu. Strażnicy dużo gorzej radzą sobie z egzekwowaniem dyscypliny. Według Ministerstwa Sprawiedliwości ataki na funkcjonariuszy i współwięźniów zdarzają się w prywatnych placówkach o połowę częściej niż w publicznych.

Penitencjarny biznes zaczyna przeszkadzać też związkom zawodowym zrzeszającym strażników i innych pracowników branży. Organizacja Police Benevolent Association 15 września złożyła pozew przeciwko gubernatorowi Florydy Rickowi Scottowi, który zabierał się właśnie do rozpisania konkursu na budowę nowych więzień. Chodzi o to, że władze słonecznego stanu inwestują pieniądze z lokalnych funduszy emerytalnych w akcje... Corrections Corporation of America i GEO Group Inc. Według związkowców gubernator stoi w obliczu konfliktu interesów. Jako nadzorca stanowego systemu emerytur powinien dążyć do maksymalizacji zysków z inwestycji, z drugiej strony jako strażnik budżetu więziennictwa zmuszony jest oszczędzać na kontraktach dla wspomnianych firm. Tym razem to fortel do zablokowania dalszej prywatyzacji, ale związkowcom generalnie nie podoba się, że prywatne korporacje zatrudniają pracowników o gorszych kwalifikacjach i psują rynek dumpingowymi stawkami.

Niektóre stany wprowadzają mniejsze lub większe ograniczenia w komercjalizacji systemu penitencjarnego. Północna Dakota i Oregon zakazały np. „eksportowania” własnych więźniów do innych stanów, czyli czegoś co się modnie ostatnio nazywa outsourcingiem. Kolejnych kilka chce zabronić „importowania” skazanych przez sądownictwo spoza stanu. Nowy Meksyk i Nebraska powołały specjalne komisje do kontroli jakości działań prywatnego sektora i pilnowania konstytucyjnych standardów. Wreszcie Nowy Jork i Illinois całkowicie zakazały budowania takich ośrodków i kontraktowania jakichkolwiek firm. - To najroztropniejsze decyzje, które można było podjąć. Najbardziej cyniczną stroną tego biznesu jest to, że trzyma się tam skazanych za mało szkodliwe społecznie przestępstwa, za które w innych krajach w ogóle nie można trafić za kraty. To zmora naszego systemu sprawiedliwości i łakomy kąsek dla korporacji – dodaje Russ Van Vleet.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama