Recenzja spektaklu: „Serce”, reż. Wiktor Bagiński
Przedstawienie nie tylko ważne i odważne, ale też do głębi poruszające.
Przedstawienie nie tylko ważne i odważne, ale też do głębi poruszające.
Jan Englert świętuje tym spektaklem 60-lecie pracy artystycznej.
Skryta w tytule za inicjałami telewizyjna persona Magdy Gessler, gwiazdy TVN-owskiego cyklu „Kuchenne rewolucje”, posłużyła Pawłowi Demirskiemu i Monice Strzępce do zebrania w jednym trzyipółgodzinnym spektaklu wszystkich chyba tematów, którymi się zajmowali od początku wspólnej pracy w teatrze, czyli od 2007 r.
Czterogodzinny spektakl jest rozgrywany w estetyce oazowej i niemiłosiernie wręcz rozwleczony.
Małgorzata Wdowik, tak jak Anna Smolar i Katarzyna Kalwat przed nią, zainteresowała się książkami Didiera Eribona i Eduardo Louisa – wiwisekcjami wstydu społecznego związanego z pochodzeniem klasowym.
Całość bywa przytłaczająca i nużąca, co wzmacnia często stosowana przez bohaterów literacka, trzecioosobowa narracja.
Agnieszka Przepiórska jest w roli Ginczanki żywiołowa i bardzo przekonująca, znakomicie też interpretuje jej wiersze.
Talk-show zmienia się w obóz przetrwania, w którym prowadzący są strażnikami.
„Jeńczyna” ma wyrażać ból z powodu braku języka do rozmowy o seksie. I ten ból z widzem zostaje na długo.
Autorskie podsumowanie 2020 roku w teatrze.
Sztuka Szekspira zostaje streszczona w pierwszej części spektaklu, druga zaś wygląda, jakby bazowała na aktorskich improwizacjach.
Adaptacja głośnej, autobiograficznej książki, wydanej przed sześcioma laty we Francji.
Miało to być wydarzenie tegorocznej wiosny, a stało się wydarzeniem jesieni.
Nurt ekologiczny, coraz częściej pojawiający się w literaturze, powoli wpływa też do teatru.
Internetowe zapowiedzi obiecywały dzieło epokowe i generacyjne.
Monika Pęcikiewicz oraz odpowiedzialna za adaptację i dramaturgię Wiktoria Czeladka przeniosły bohaterów XIX-wiecznej powieści Zoli, w której portretował upadek moralny francuskich elit II Cesarstwa w czasy dzisiejszego końca świata.
Całość jest perfekcyjnie zrealizowanym popowym show, melancholijnym, egzystencjalnym i podszytym biblijną historią o zbawieniu.
Zespół jest w świetnej formie – lepszej nawet niż przed pandemią.
Twórcom udało się stworzyć spektakl trzymający się rygorów formalnych – niczym bohaterka bardzo samoświadomy i pozbawiony sentymentalizmu, a jednocześnie niezwykle przejmujący.
Mimo że niedługi – niecałe dwie godziny – sprawia wrażenie przeładowanego i przegranego.