Historia

Na dzikim wschodzie

Bandytyzm powojenny

Oddział żołnierzy WP w Radomsku przed jedną z akcji w terenie, 1946 r. Nowa władza wykorzystywała dla swej legitymizacji zmęczenie powojennym bandytyzmem. Oddział żołnierzy WP w Radomsku przed jedną z akcji w terenie, 1946 r. Nowa władza wykorzystywała dla swej legitymizacji zmęczenie powojennym bandytyzmem. Ryszard Pelka/Ośrodek Karta
Bandytyzm był plagą czasów wojny i bezpośrednio powojennych. Krzywa przestępczości zaczęła piąć się do góry zaraz po zakończeniu kampanii wrześniowej.
Milicja Obywatelska podczas likwidacji bimbrowni w okolicach Radomska, 1946 r.Ryszard Pelka/Ośrodek Karta Milicja Obywatelska podczas likwidacji bimbrowni w okolicach Radomska, 1946 r.

We wrześniu 1939 r. na wolność wydostały się tysiące recydywistów, a na rynku pojawiła się duża ilość broni. Ze statystyk granatowej policji wynika, że w ciągu jednego miesiąca 1940 r. w powiecie puławskim dokonano 22 napadów rabunkowych. Nasilenie zjawiska nastąpiło po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej w 1941 r. Do lasów napłynęli jeńcy radzieccy, którym udało się zbiec z hitlerowskiej niewoli. By zdobyć żywność, napadali na mieszkańców wsi. Nierzadko – jak twierdził „Biuletyn Informacyjny” AK – gwałcili i mordowali.

Rozpoczęcie Akcji Reinhardt w 1942 r. spowodowało, że także Żydzi szukali ratunku w lasach. Na samej tylko Lubelszczyźnie stworzyli kilkadziesiąt mniejszych i większych oddziałów. Zdarzało się, że wygłodzeni i wyczerpani napadali na chłopów. W efekcie następowała eskalacja nienawiści wobec Żydów, pogłębiająca tragizm ich położenia.

Plaga bandytyzmu

Apogeum strachu wywołanego przestępczością przypadło na 1943 r. W ocenie Delegatury Rządu bandytyzm stał się jedną z „najcięższych i najgroźniejszych plag polskiej prowincji”. W lecie 1943 r. w większości powiatów Generalnego Gubernatorstwa (potocznie zwanego też Generalną Gubernią) odnotowywano po kilkadziesiąt i więcej napadów rabunkowych tygodniowo. Im dalej na wschód, tym większy chaos.

Na niesnaski rodzinne czy wioskowe nakładały się jeszcze konflikty polityczne. Jedne wsie opowiadały się za AK, inne wspierały komunistów bądź BCh. Niekiedy grupy bandyckie podszywały się pod ruch oporu i rabowały pod pozorem opodatkowania na rzecz walki zbrojnej z okupantem, najchętniej zabierając kosztowności i odzież. Pierwsze informacje o tego rodzaju procederze znamy z 1942 r. W odpowiedzi w 1943 r. powstała instrukcja zwalczania bandytyzmu, wydana przez komendanta głównego AK. O wyrokach śmierci na złapanych przestępcach informował „Biuletyn Informacyjny”.

Także po zakończeniu działań wojennych zdarzały się wypadki karania przez oddziały podziemia. Jeden z nich na początku czerwca 1945 r., w okolicach wsi Wyczółki na Lubelszczyźnie, złapał dwóch mężczyzn wiozących skradzione przedmioty. Skrzyknięto mieszkańców wsi i oddano im własność. Obaj mężczyźni zostali rozstrzelani. Podobnych wyroków w tym czasie było więcej, nie zatrzymały jednak fali przestępczości. Nic dziwnego, że w niektórych miejscowościach spontanicznie powstawały milicje wiejskie.

W miastach na początku okupacji obecność Niemców, patrole i rewidowanie przechodniów, godzina policyjna, do pewnego stopnia utrudniały poruszanie się po ulicach z bronią. Dlatego było tu – przynajmniej w pierwszych latach okupacji – relatywnie mniej napadów rabunkowych i morderstw. Więcej kradzieży kieszonkowych i obskubywania w bramach. Źródłem utrzymania dla tysięcy ludzi stały się szmugiel i spekulacje na czarnym rynku. Ale i tak np. w Warszawie podczas całej okupacji liczba napadów rabunkowych wielokrotnie przekroczyła liczbę akcji podziemia.

Inny kierunek łatwego zarobku wytyczało hasło: Na Żydów. Pasożytowanie na nich, zwane szmalcownictwem, zaliczyć można do jednej z form wojennego bandytyzmu. Dla szmalcowników ludzie pozbawieni wsparcia, zaszczuci, wobec których nie trzeba było nawet używać przemocy fizycznej (wystarczyło postraszenie denuncjacją), byli ofiarami wymarzonymi. Ponadto, przy niewielkim ryzyku i wkładzie własnym, udawało się osiągnąć stopę zysku, jaką rzadko dawała inna forma przestępczości. Rozwinęły się całe gangi szmalcowników, w ramach których następowała zawodowa specjalizacja na wywiadowców i informatorów oraz tych od wymuszeń i szantażu. W książce „Ja tego Żyda znam...” Jan Grabowski przywołuje kilka przykładów tego rodzaju band działających na terenie Warszawy. Szmalcownictwa nie należy wiązać genetycznie z antysemityzmem. Rasowi szmalcownicy nachodzili ukrywających się Żydów dla zarobku.

Dziki wschód i ziemie odzyskane

Po przejściu frontu w 1944 i 1945 r. dla wszystkich typów bandytyzmu nastał najlepszy okres. Początkowo brak instytucji porządku publicznego – poza regionami, gdzie silne było podziemie – czynił działalność przestępczą bezkarną. Nawet ulokowanie w najbliższej okolicy posterunku nie poprawiało bezpieczeństwa. Znacząca część milicjantów była nieprzygotowana do pełnionych przez nich funkcji. Jak przyznawano w jednym z milicyjnych raportów: „Brak wyszkolonych kadr, niedostateczna znajomość służby śledczej są powodem wzrostu przestępczości”.

A w chłopskich szajkach często prym wiedli byli żołnierze WP i partyzantki, dezerterzy. „Są to grupki osobników żyjących podczas dnia wśród innych ludzi, a nocą udających się na poszukiwanie »żeru«” – czytamy w raporcie opisującym sytuację na Kielecczyźnie latem 1945 r. Na Lubelszczyźnie były całe wsie, w których mężczyźni trudnili się rozbojem. Najczęściej był to rodzinny interes, w ramach którego działali ojciec z synem, bracia, szwagier. Z okolic Kalisza ktoś donosił we wrześniu 1945 r.: „Znalazła kobieta zabitego w boru, a był on z Grodźca nazywał się Michał Zbanuszek, a zabili go z pieniędzy miał przy sobie 20 tys. szedł kupić krowę. Został zabity przez Wieczorków, zabili go ojciec z synem”.

Zasięg operowania tych wiejskich grup zwykle nie przekraczał 10–15 km. Dlatego bardzo często sprawcy musieli być zamaskowani, a ofiarom nakazywali odwrócenie się, przywarcie do podłogi. Jeden z napadniętych w Kraśniku wspominał: „Rabunek został zorganizowany przez 5-ciu opryszków, zamaskowanych, o godz. 11 w nocy. Rabunek trwał przeszło godzinę. Przy rabunku był obecny stróż Maj i p. Broncia, która mdlała, kiedy sterroryzowali przykładając broń do głowy, żądali 100 000. Kiedy splądrowali parter i kasę przeszliśmy pod bronią do mego mieszkania i tu zaczęła się rewizja wszystkiego w pościeli, komórkach, szafach, strychach itp. Zabrali pledy, bieliznę moją i Stefana koszule, różne rzeczy... Byli tak cudownie ubrani z siatkami czerwonemi na głowie, mocno uzbrojeni, sądziłem, że jestem w Meksyku najmniej”.

Ponieważ nie zawsze udawało się uniknąć rozpoznania, w niektórych regionach dochodziło do wojny między wsiami. Początkowo wyglądało to niewinnie: podebranie ziemniaków, zimą opału, kradzież świni. Jednak z upływem lat następowała eskalacja agresji. Na pobicie odpowiadano pobiciem, na gwałt gwałtem. Gdy winowajca się ukrywał, karano chłostą pozostałych członków rodziny, zabierano dobytek, podpalano zabudowania. Zdarzały się zabójstwa.

W niektórych regionach konflikt zaczął przypominać zjawisko określane przez Erica R. Wolfa mianem wojny chłopskiej. Najsilniej rozpaliła się na Lubelszczyźnie i Rzeszowszczyźnie. Charakteru wojny chłopskiej nabierały animozje między repatriantami pochodzącymi z różnych regionów kraju, np. Kielecczyzny i Kresów, a także autochtonami na Opolszczyźnie, Dolnym Śląsku, Mazurach.

Powojenne statystyki nie ilustrują w pełni skali zjawiska. Powód tkwi w ciemnej liczbie przestępstw, jak określają ją socjologowie, czyli takiej, która nigdy nie została zgłoszona organom ścigania. Z danych liczbowych wynika jedno: stan bezpieczeństwa sięgnął dna w 1945 r. Według danych milicyjnych, zgłoszono wówczas 26 471 rozbojów, w 1946 r. – 23 987, a w 1947 r. już tylko 10 231. Milicja odnotowała także w 1945 r. 121 729 ogółem wszystkich kradzieży (kieszonkowych i z włamaniem do mieszkań), w 1946 r. – 139 594 i w 1947 r. – 128 310.

Badacze powojennego podziemia zjawisko jego bandycenia eufemistycznie określają mianem problemu. Powinniśmy raczej widzieć w nim kataklizm o społecznych, gospodarczych i politycznych konsekwencjach. Napady na pociągi, dworce kolejowe i transport samochodowy niszczyły sieć komunikacyjną kraju, na banki, spółdzielnie, sklepy, hurtownie i fabryki – utrudniały odbudowę gospodarki. Powtarzające się grabieże na wsi przedłużały stan destabilizacji, niewykluczone, że miały wpływ na wysokość cen artykułów spożywczych. Akty bandyckie wobec resztek ludności żydowskiej wzmocniły wśród niej chęć emigracji.

Żołnierze upadli

Proces upadku żołnierzy podziemia przypominał doświadczenia niemieckich żołnierzy po I wojnie. Dla obu grup wspólny mianownik stanowiły: poczucie klęski, brutalizacja zachowań i radykalizacja poglądów politycznych. Rosnący radykalizm dostrzegał u leśnych dowódców, zgrupowanych w okolicach Zamościa w połowie 1945 r., Zygmunt Klukowski, lekarz. W swoich dziennikach ocenił ich jako apodyktycznych, nawykłych do używania siły, niewrażliwych na dokonywane na ich rozkaz akty gwałtu i bezprawia.

Z groźby rozprzestrzeniania się choroby zdawali sobie sprawę niektórzy dowódcy AK. Już w samej naturze działalności konspiracyjnej tkwiły geny, które w sprzyjających okolicznościach łatwo mogły dać bandycki efekt. Organizacje konspiracyjne z definicji były strukturami – jakbyśmy dziś powiedzieli – nietransparentnymi, a działalność poszczególnych żołnierzy jak również większych grup utajona, często nawet niepodlegająca dostatecznej kontroli dowództwa. Powodowało to, że każdy bandycki skok na własne potrzeby stawał się łatwiejszy. Tym bardziej że niektórzy żołnierze dywersji byli do takich akcji specjalnie szkoleni.

Rozbudowującym się strukturom i oddziałom podziemia do prowadzenia walki były potrzebne pieniądze, żywność, ubrania, broń itp. Stąd liczne akcje ekspropriacyjne (tzw. eksy), autoryzowane przez dowództwo, na urzędy, banki, instytucje niemieckie. O ile jednak w czasie okupacji tego typu działalność była uzasadniona i potrzebna, o tyle po wojnie skali napadów na spółdzielnie, kasy kolejowe, banki, nadleśnictwa nie można wytłumaczyć tylko potrzebami walki z komuną.

Choć nie można wykluczyć udziału amatorów, wydaje się, że tylko profesjonaliści potrafiliby zrobić takie skoki jak w Warszawie na kasę Sądu Okręgowego, skąd zrabowano 300 tys. zł (sierpień 1946 r.), czy w Lublinie na biuro firmy Labor, skąd skradziono 400 tys. zł (październik 1946 r.). Rabunki dokonywane w mniejszych miejscowościach w instytucjach państwowych stały się plagą powojnia. Czasami były to rajdy od wsi do wsi, z przystankiem na stacji kolejowej czy w spółdzielni, wzorem amerykańskich przestępców Bonnie i Clyde’a, z tym tylko, że nasi przestępcy jeździli furmankami.

Nie odmawiając heroizmu wielu żołnierzom konspiracji antykomunistycznej, którzy zdecydowali się walczyć o wolną i niepodległą Polskę, nie można nie zauważyć, że powoli w coraz większej liczbie przypadków ich walka przemieniała się w jakąś okrutną karykaturę samej siebie. Zawsze podczas tego typu rajdów, o ile rzecz jasna znajdowały się na trasie przejazdów, robiono popas w gorzelniach. W rankingu najczęściej okradanych miejsc po wojnie znalazły się one na pierwszym miejscu, znacznie dystansując stacje kolejowe i spółdzielnie rolne. Z Krasiczyna ktoś donosił w liście z 29 maja 1945 r.: „Strasznie paskudne czasy. Po nocach rabunki po wsiach i po majątkach. Zwłaszcza gorzelnia boniecka pada ofiarą wciąż i wciąż. Już niezliczoną ilość litrów tego spirytusu wzięli stąd, ostatnio już odchodzą z niczym, bo już się wyczerpało”.

Polityczna zemsta i czysty bandytyzm

W historii upadłych żołnierzy kluczowy okazał się rozpad struktur podziemia, swoistej sieci społecznej, z jej kontaktami i normami. Jak zwraca uwagę historyk Rafał Wnuk, latem i jesienią 1944 r. na wyzwolonych przez Sowietów terenach w wyniku aresztowań i wywózek AK straciła więcej oficerów niż podczas całej okupacji niemieckiej. „Autorytet i znaczenie organizacji maleje wyraźnie z każdym dniem” – notował w swoim dzienniku pod koniec grudnia Zygmunt Klukowski. Równolegle odnotowywał także: „»Bandziorka« stała się zjawiskiem powszechnym i nie widać, żeby starano się to ukrócić”.

Przyznawali to sami dowódcy AK. W maju 1945 r. o jednym z oddziałów – kompanii B3, Warty Okręgu Lwów AK – dowodzonym przez plutonowego podchorążego ps. Groźny, jego przełożeni pisali, że jest „wybitnie bandycki”. Na koncie miał zniszczony browar, gorzelnię, kilka folwarków. Zdobyte tą drogą pieniądze żołnierze wraz z dowódcą wydawali na alkohol. Prawdopodobnie w pijanym widzie spalili dwie wsie, położone między Jarosławiem a Przemyślem.

Polityczna zemsta mieszała się z rabunkiem. Ofiarami napadów padali zarówno Polacy, Białorusini, Niemcy, jak i Żydzi. Widać pewną prawidłowość, a mianowicie tam, gdzie znajdowały się skupiska mniejszości narodowych, łupiono je w pierwszej kolejności. Dlatego na Białostocczyźnie ofiarami napadów rabunkowych najczęściej padały wsie białoruskie. Jeden z dowódców oddziału WiN, działającego w południowej części Puszczy Knyszyńskiej, przyznawał po latach: „Zaopatrywaliśmy się w żywność głównie u Białorusinów, no bo gdzie indziej?”.

Wydaje się także, że Żydzi częściej niż Polacy ponosili śmierć z rąk bandytów. Jak zwraca uwagę Rafał Wnuk, należy to widzieć jako część spontanicznej czystki etnicznej, dokonywanej w różnych miejscach kraju na niedobitkach ludności żydowskiej (w przypadku Ukraińców i Niemców możemy mówić o zorganizowanej czystce).

Zamykając ten wątek, pamiętać też trzeba, że w liczbach bezwzględnych czyny o charakterze kryminalnym (morderstwa, rabunki, pobicia) na osobach narodowości żydowskiej stanowiły nieznaczący ułamek zjawiska, które przybrało rozmiary epidemii. Trzeba je widzieć w szerszym planie ogólnego wzrostu przestępczości. Marek Edelman powiedział: „Mordowanie Żydów to był czysty bandytyzm i ja bym tego antysemityzmem nie tłumaczył”.

Na marginesie. Jan Tomasz Gross zbyt kategorycznie twierdzi, że po wojnie osoby ukrywające podczas okupacji Żydów bały się przyznać do tego publicznie, ponieważ ze strony sąsiadów groziła im infamia, co ma stanowić – zdaniem autora „Strachu” – dowód na rozpowszechnienie się w społeczeństwie polskim postaw antysemickich. Powód nieprzyznawania się był również inny: obawa przed bandyckim napadem. Osoby przechowujące Żydów mogły stać się celem, ponieważ stereotyp głosił, że Żydzi mają złoto, ergo mają je także ci Polacy, którzy ratowali ich w czasie wojny. Przyczyną ukrywania prawdy o własnym heroizmie podczas hitlerowskiej okupacji nie był więc strach przed sąsiadami antysemitami, lecz przed sąsiadami bandytami.

Do politycznych konsekwencji strachu przed bandytyzmem należało społeczne zmęczenie chaosem, przynajmniej częściowa legitymizacja nowego reżimu, zwłaszcza gdy głosił bezwzględną walkę z bandami. Znacząca część Polaków nie rozumiała sensu dalszej walki. Mało ich obchodziły psychiczne problemy upadłych żołnierzy. Za to wszyscy, bez względu na poglądy polityczne, chcieli wieść życie bez strachu.

Pełna wersja niniejszego tekstu ukazała się w księdze dedykowanej prof. Tomaszowi Szarocie „Niepiękny wiek XX”.

Polityka 50.2010 (2786) z dnia 11.12.2010; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Na dzikim wschodzie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną