Historia

Świadek wieku

Eric Hobsbawm: marksista konsekwentny

Eric Hobsbawm, z przekonań marksista, był jednym z najwybitniejszych historyków XX wieku. Eric Hobsbawm, z przekonań marksista, był jednym z najwybitniejszych historyków XX wieku. Getty / FPM
Intelektualiści – gatunek zagrożony i zbędny w świecie rządzonym przez gospodarkę i napędzanym pieniędzmi. Trudno o bardziej mylny osąd. To idee zmieniają świat, przekonywał Eric Hobsbawm. Słynny brytyjski historyk zmarł 1 października w wieku 95 lat.

Eric Hobsbawm, właściwie Hobsbaum, był postacią równie złożoną jak czasy, w których żył i które opisywał. Urodził się w szalonym 1917 r. – rewolucja rosyjska miała zapoczątkować największy eksperyment społeczny w dziejach. W ciągu najbliższych dekad pod wpływem komunizmu znalazła się trzecia część ludności świata. Trudno sobie jednak wyobrazić dynamikę rewolucyjnego projektu bez katastrofy I wojny światowej, wielkiego kryzysu kapitalizmu w fazie imperialnego przeciążenia i kolonialnych podbojów.

Aleksandria w kontrolowanym przez Brytyjczyków Egipcie, Wiedeń w traumie po upadku cesarstwa Habsburgów, Berlin w czasie krzepnięcia projektu Hitlera – to miejsca, w których młody Hobsbawm, potomek środkowoeuropejskich Żydów, poznawał logikę nabierającego rozpędu XX w. Wcześnie osierocony, sam musiał zmierzyć się z rzeczywistością mającą w Europie początku lat 30. tylko dwa kolory: brunatny i czerwony. Trzeciej drogi nie było, oznaczała kapitulację. Tak przynajmniej kalkulował piętnastoletni świadek historii, mieszkaniec Berlina, w chwili, gdy NSDAP sięgała w Niemczech po władzę.

Z tej kalkulacji wynikał wybór, któremu Hobsbawm pozostał wierny do śmierci. Jego wiary w komunizm nie złamał nawet upadek Związku Sowieckiego. Pytany o anachroniczne przywiązanie do marksizmu, odpowiadał: „Pożyjemy, zobaczymy”. No i dożył do obecnego globalnego kryzysu, kiedy Karol Marks wrócił do łask. Amerykański „Time” poświęcił filozofowi z Trewiru okładkę, papież Benedykt XVI zwrócił łaskawie uwagę na analityczną przenikliwość pierwszego systematycznego krytyka kapitalizmu, prawicowy prezydent Francji Nicholas Sarkozy dał się sfotografować z „Kapitałem” pod pachą.

Hobsbawm uczcił najnowszy zwrot historii tomem „How to Change the World. Reflections on Marx and Marxism” (Jak zmienić świat. Refleksje o Marksie i marksizmie). Pomieścił w nim eseje napisane w ciągu dwóch dekad od „końca historii”, jaki miał nastąpić w 1989 r. wraz z upadkiem komunizmu. Cel publikacji historyk wyjaśniał w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „Guardian”: „Główne problemy XXI w. będą wymagać rozwiązań, których nie dostarczy ani czysty rynek, ani czysta liberalna demokracja. Dlatego też trzeba będzie opracować różne kombinacje, różne mieszanki rozwiązań publicznych i prywatnych, łączących państwową kontrolę i wolność. Nie wiem, jak taki system nazwiemy. Nie będzie to jednak już kapitalizm, a przynajmniej nie w sensie, do jakiego przywykliśmy w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych”.

Doczekawszy się powrotu historii, Hobsbawm udał się na wieczną emeryturę. Niall Ferguson, szkocki historyk z przeciwnego obozu ideowego, żegnając swego przyjaciela stwierdził: „Różniła nas polityka, mimo tych różnic nie mogę zaprzeczyć, że Hobsbawm był wielkim historykiem”. Więcej, był public intellectual – intelektualistą mającym wpływ na rzeczywistość. Wpływ wynikał z osobistego zaangażowania w różne nurty lewicowej polityki w o wiele jednak większym stopniu – z dorobku intelektualnego Hobsbawma.

Polski czytelnik mógł poznać kilka jego książek. „Wiek skrajności. Spojrzenie na krótkie dwudzieste stulecie” jest niezwykłą historią XX w. Niezwykłą, bo pisaną z pozycji historyka, który jednocześnie jest aktywnym świadkiem kolejnych rewolucji, wojen i przewrotów. Dziełem komplementarnym, niejako rewersem do tego opracowania, jest późniejsza nieco autobiografia „Interesting Times: a twentieth century life”. Historyk zrzuca w niej maskę naukowego dystansu i występuje w roli, jakiej pozostał wierny do końca – zaangażowanego ideowo i politycznie myśliciela.

Wielu czytelników, ze wspomnianym Fergusonem, liczyło, że Hobsbawm wykorzysta „Interesting Times” do złożenia samokrytyki i rozliczenia się z błędami i wypaczeniami swego przywiązania do idei komunistycznej. Dlaczego nie wystąpił z partii w 1956 r., kiedy większość jego przyjaciół z kręgu Grupy Historyków Brytyjskiej Partii Komunistycznej stwierdziła, że po stłumieniu rewolucji węgierskiej przez Związek Sowiecki nie sposób już usprawiedliwić zaangażowania? Dlaczego, choć w swych książkach odsłaniał wszystkie słabości i krwawą cenę za realizację komunistycznego projektu, do końca przekonywał, że nawet o Stalinie można powiedzieć coś dobrego?

Jednocześnie jednak – jak pisze o swym przyjacielu konserwatysta Ferguson – „jako historyk Hobsbawm nigdy nie był niewolnikiem marksistowsko-leninowskiej doktryny”.

Zagadkę osobistych wyborów Hobsbawm zabrał do grobu, zostały jednak jego książki, wśród nich monumentalna tetralogia poświęcona historii rewolucji przemysłowej i współczesnemu kapitalizmowi. Kolejne tomy to: „The Age of Revolution: Europe 1789–1848”; „The Age of Capital: 1848–1875”; „The Age of Empire: 1875–1914” i „The Age of Extremes: the short twentieth century, 1914–1991”, wydany również po polsku. To dzieło na zawsze zajmować będzie eksponowane miejsce na bibliotecznych półkach w dobrym towarzystwie opracowań poświęconych narodzinom współczesnego świata, autorstwa takich uczonych jak Francuz Fernand Braudel i Amerykanin Immanuel Wallerstein.

Łączyła ich wszystkich zdolność głębokiej analizy systemowej, uwzględniającej całą złożoność procesu społecznego. Gdy Hobsbawm szuka wyjaśnienia zagadki rewolucji przemysłowej w Wielkiej Brytanii, analizuje najdrobniejsze szczegóły – pokazuje rolę decyzji o rozbudowie floty przez królową Elżbietę w XVI w., znaczenie struktury społecznej na brytyjskiej wsi w XVIII w. i dziesiątki innych strumyków, które złożyły się na rwący nurt rewolucyjnych przemian. Choć jako marksista Hobsbawm był przekonany, że historia ma sens, to jako historyk pokazywał, że proces dziejowy jest zbyt skomplikowany, by jego dynamikę można było sprowadzić do kilku prostych czynników.

Tak, to konflikt wyrażający się w dobie kapitalizmu w formie walki klasowej jest siłą decydującą o realnych zjawiskach politycznych i społecznych. Tyle tylko, że nie sposób zrozumieć mechanizmów konfliktu, jeśli ograniczyć się do abstrakcyjnych koncepcji i analizy w kategoriach: „świat pracy” i „świat kapitału”. To banał, o którym pisał już w XVIII w. jeden z pierwszych teoretyków wolnorynkowego kapitalizmu Adam Smith. Za abstrakcyjnymi siłami stoją zawsze żywi ludzie. I to właśnie ludzie tak naprawdę najbardziej interesowali Hobsbawma.

A zwłaszcza pewien ich typ. Robin Hood. Rozbójnik – książę żebraków, postać mityczna, lecz nieustannie wcielająca się na całym świecie w żywe osoby. Pancho Villa, meksykański wieśniak rewolucjonista z początku XX w., i Subcomandante Marcos, francuski intelektualista, który powiódł na barykady Indian ze stanu Chiapas w 1994 r. Hajducy, bandoleros, opryszkowie, zbójcy – bohaterowie ludowych podań i koszmarów, budzących wśród nocy niezliczonych szeryfów z Nottingham. To im Hobsbawm poświęcił najciekawszą moim zdaniem i najbardziej oryginalną, również w sensie osobistego zaangażowania badawczego, książkę „Bandits” (Zbójcy).

Nie, historyk nie daje w niej ujścia dziecięcym fantazjom, lecz ujawnia istotę swej metody pracy: to prawda, że za wielką polityką stoją królowie, generałowie, prezydenci. Realnej gry władzy nie sposób jednak zrozumieć, nie schodząc z analizą nieco niżej, na nieokreśloną przestrzeń, gdzie poza legalnymi strukturami społecznymi i politycznymi fermentuje historyczny proces. Tak jak dziś nie sposób zrozumieć funkcjonowania globalnego kapitalizmu bez zjawiska szarej strefy, tak nie sposób zrozumieć kształtowania się społeczeństwa kapitalistycznego bez outsiderów – wyrzutków. Wywodzili się z ludu lub z ludem bratali, jednocześnie jednak podejmując grę o władzę i pieniądze. Czasem zbójcy stawali się prawdziwymi rewolucjonistami, czasem tworzyli mafie, najczęściej marnie ginęli.

Historia bez zbójców byłaby niepełna. Rzecz nie tylko w ich bezpośrednim udziale w biegu wydarzeń. Siła zbójców polegała głównie na ich oddziaływaniu na ludową wyobraźnię – opowieści o nich, czasami nabierające materializacji, zaspokajały pragnienie sprawiedliwości i karmiły utopijną nadzieję na lepszy świat. Te opowieści tworzyły główną treść kultury ludowej i nic się nie zmieniło, gdy jej funkcje przejęła w końcu kultura popularna XX w., od jazzu po kino, żywiąca się nieustannie tymi samymi mitami walki dobra ze złem, opowieściami o Supermanie, nadziei i sprawiedliwości.

Dlatego – wbrew temu, co twierdzą twardzi realiści, od ortodoksyjnych marksistów po historyków konserwatywnych, jak Ferguson – historię napędzają nie tylko pieniądze i gospodarka. Nie mniej ważne są idee i kultura stwarzająca środowisko dla ich hodowli. Argumenty za tym stanowiskiem pojawiają się we wszystkich praktycznie pracach brytyjskiego historyka. W „Wieku skrajności” przekonuje, że XX stulecia nie sposób zrozumieć nie tylko bez znajomości struktury gospodarki, lecz również bez nurtów awangardy artystycznej, modernizmu w sztuce, filmu, muzyki.

Hobsbawm nie był jedynym historykiem, który doszedł do takich wniosków – podobne poglądy żywili jego najbliżsi przyjaciele, Edward Palmer Thompson i Christopher Hill. Jonathan Jones z „Guardiana” tłumaczy znaczenie ich dorobku: „W ich książkach czuć potężny sens kultury jako kreatywnego pola gry, na którym ludzie każdego dnia budują i niszczą utopie. Ci myśliciele przedstawili kulturę w jej ekspansywnym, demokratycznym wymiarze, jaki traktujemy dziś za oczywisty. Pokazali, że szorstka muzyka biednych może być bardziej wymowna niż zadbane książęce ogrody”.

Czy jednak Hobsbawm był – jak twierdzą autorzy wielu nekrologów – najwybitniejszym historykiem XX stulecia? Dorobek uczonego pokazuje najlepiej, że to pytanie bezsensowne. Jak bowiem można tworzyć ranking, skoro nie ma jednej historii, bo tak wiele zależy od tego, jakiej stronie konfliktu się sekunduje. Przyznał to Niall Ferguson, pisząc we wspomnieniu, że Hobsbawm swą sympatię ulokował w robotnikach i chłopach, a on w burżuazji.

Po to, żeby zmieniać świat, trzeba go zrozumieć. By zrozumieć, trzeba jednak dokonać etycznego wyboru i stanąć po czyjejś stronie. Historia nie jest pozytywistyczną nauką, to nieustający proces, w którym przeszłość ożywa w teraźniejszości jako budulec przyszłości. Trudno o lepszą ilustrację niż życie i dorobek Erica Hobsbawma.

Polityka 41.2012 (2878) z dnia 10.10.2012; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Świadek wieku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną