Historia

Była rzeź wielka...

Moskwa 1612: rzeź na Kremlu

„Odsiecz smoleńska” - obraz Juliusza Kossaka. „Odsiecz smoleńska” - obraz Juliusza Kossaka. repr. Tadeusz Późniak / Polityka
Obchodzony niedawno w Rosji Dzień Jedności (4 listopada), upamiętniający „wyzwolenie Moskwy od polskich interwentów”, to dobra okazja, by przypomnieć, co naprawdę działo się na Kremlu w 1612 r.
Pierwszy Dymitr Samozwaniec wspierany przez polskich magnatów.AN Pierwszy Dymitr Samozwaniec wspierany przez polskich magnatów.
Kupiec Kuźma Minin, jeden z organizatorów oporu przeciw Polakom.AN Kupiec Kuźma Minin, jeden z organizatorów oporu przeciw Polakom.
Książe Dymitr Pożarski, przed którym kapitulowała polska załoga Kremla.AN Książe Dymitr Pożarski, przed którym kapitulowała polska załoga Kremla.

Z trzech stolic przyszłych państw zaborczych jedną tylko Moskwą, i to zaledwie przez dwa lata (1610–12 r.), władali Polacy. Natomiast Wiedeń nam ponoć zawdzięczał ocalenie przed turecką okupacją (1683 r.), a do Berlina dotarliśmy dopiero w 1945 r.

Informacji o okolicznościach, w których polskie oddziały pojawiły się po raz pierwszy w Moskwie (po raz drugi miało to miejsce dwieście lat później za sprawą Napoleona), należy oczywiście szukać przede wszystkim w podręcznikach historii, zarówno rosyjskich, jak i polskich. Te ostatnie wszakże, zwłaszcza w okresie PRL, pisały o Sarmatach na Kremlu skąpo i niechętnie. Odpowiednio poinstruowana cenzura blokowała wszelkie obszerniejsze publikacje na ten temat. Mogły się one pojawiać niemal wyłącznie w niskonakładowych pamiętnikach uczestników wydarzeń z lat 1610–12, z klasycznym dziełkiem Stanisława Żółkiewskiego „Początek i progres wojny moskiewskiej” na czele.

Kiedy jednak Tatiana N. Koprejewa z Leningradu chciała opublikować „Listy polskie spod Smoleńska”, pisane w latach 1610–12, trzeba było wielu starań, aby przezwyciężyć twardy sprzeciw warszawskiej cenzury. Tradycje przyjaźni polsko-radzieckiej miały sięgać głęboko w przeszłość i trwać nieprzerwanie przez wieki. Tymczasem w jednym z owych listów czytamy, iż Polacy musieli Moskalom krwią się odpłacić za zdradę „i tak się stało, że nie tylkośmy bojar, chłopów, niewiast wysiekali, ale nawet niemowlątka u piersi matek wpół przecinali”.

Dopiero też w III Rzeczpospolitej mogło się ukazać wydawnictwo źródłowe „Moskwa w rękach Polaków” (1995 r.), zawierające pamiętniki dowódców i oficerów garnizonu polskiego z lat 1610–12 oraz praca Tomasza Bohuna „Moskwa 1612” (2005 r.). Ukazała się ona nakładem Domu Wydawniczego Bellona w serii „Historyczne bitwy”, ponieważ dotyczyła nieudanej odsieczy Kremla, z jaką we wrześniu tego roku pospieszyły wojska polskie, dowodzone przez Jana Karola Chodkiewicza. Bohun zalicza ich trzydniowe zmagania z oblegającymi Kreml Rosjanami „do najkrwawszych starć w historii staropolskiej wojskowości”. Nadal jednak w aktualnie używanych podręcznikach historii, zarówno w tych dla gimnazjów, jak i tych dla liceów, spotykamy co najwyżej enigmatyczny zwrot, iż w 1612 r. Polacy musieli opuścić Moskwę. Nie od rzeczy będzie więc przypomnieć, w jaki sposób znalazł się tam garnizon polski.

Na przełomie XVI i XVII stulecia państwo rosyjskie przeżywało poważny kryzys, zarówno polityczny, jak i społeczno-gospodarczy. Stanowił on m.in. następstwo rządów Iwana Groźnego – sławionych przez historiografię doby stalinizmu – opartych na terrorze (słynna oprycznina). Jego ośmioletni syn Dymitr zginął w dość tajemniczych okolicznościach (1591 r.). Po carską koronę sięgnął przypuszczalny inspirator tej śmierci Borys Godunow (1598–1605). Z nim to posłowie Rzeczpospolitej zawarli w 1602 r. rozejm, mający obowiązywać aż 20 lat.

Niejaki Griszka Otrepjew, podający się za cudownie ocalałego syna Iwana Groźnego, wsparty przez poczty polskich magnatów, wkroczył do Moskwy, gdzie koronował się na cara Wszechrosji i poślubił córkę swego protektora Marynę Mniszchównę. Kim był naprawdę, tego się chyba nigdy nie dowiemy. Wśród polskich badaczy zdania były podzielone, niewykluczające i carskiego pochodzenia samozwańca. Otwierało to olbrzymie pole do popisu dla literatów; w „Złotej wolności” Zofii Kossak-Szczuckiej czytamy na przykład, iż Dymitr był synem Stefana Batorego i urodziwej córki borowego z litewskich lasów.

Historycy rosyjscy, i to niezależnie od tego, jaki w ich ojczyźnie powiewał sztandar – czerwony czy trójkolorowy – zawsze uważali go za szalbierza i oszusta. Jego polskich sojuszników zaś za cynicznych awanturników, znających się jedynie na władaniu szablą, a w wolnych od walki chwilach zajmujących się gwałceniem kobiet i grabieżami. Ich obecność w stolicy Rosji bardziej Dymitrowi zaszkodziła, aniżeli pomogła. Nieufność do nowego cara, któremu zarzucano otaczanie się Polakami, cudzoziemski styl życia i zamiar wprowadzenia katolicyzmu, rychło przerodziły się w nienawiść. Znalazła ona ujście w wybuchu powstania ludowego w Moskwie (w nocy z 26 na 27 maja 1606 r.). Zginęło wówczas około 500 Polaków, pozostałych internowano w różnych miastach rosyjskich.

Straszliwie zmasakrowany trup Dymitra Samozwańca został spalony. Popioły nabito w wielkie działo, z którego wystrzelono je w kierunku zachodniej granicy. Poniekąd słusznie, stamtąd bowiem miał niebawem nadejść nowy zamach na suwerenność państwa rosyjskiego. Po latach historyk rosyjski S.F. Płatonow napisze (1910 r.): „Nazwalibyśmy politykę Rzeczypospolitej i kurii papieskiej krótkowzroczną i niedoświadczoną, gdyby nie próbowała wyciągnąć korzyści ze słabości wschodniego sąsiada i zaburzeń, wstrząsających państwem moskiewskim”.

Za pretekst do rozpoczęcia nowej agresji posłużyło pojawienie się już w lipcu 1607 r. drugiego Dymitra Samozwańca, w którym ambitna Maryna Mniszchówna rozpoznała cudem ocalałego z moskiewskiej rzezi męża. Miała ona złowrogi dar ściągania śmierci na najbliższych. Dymitr II został bowiem zamordowany (1610 r.) dla odmiany przez Tatarów; atamana kozackiego Zaruckiego, u którego Maryna szukała później pomocy, wbito na pal; wreszcie z polecenia cara powieszono trzyletniego Dymitra, syna Mniszchówny, oraz jej drugiego męża. Sama Maryna zmarła w więzieniu (1614 r.), najprawdopodobniej zamordowana.

Zygmunt III, mimo niechęci sporej części szlachty do mieszania się Rzeczpospolitej w wewnętrzne sprawy Rosji, podjął zgoła inną decyzję. Jej podbój oraz przyozdobienie skroni koroną carów miało mu przybliżyć objęcie tronu szwedzkiego (miraż ten towarzyszył całemu panowaniu pierwszego Wazy). Król uzyskał całkowite poparcie kurii rzymskiej śniącej o nawróceniu Rosji. Kiedy więc, po trwających przez dwa lata walkach polskich i rosyjskich zwolenników Dymitra II Samozwańca z wojskami cara Wasyla Szujskiego, ten ostatni zawarł sojusz obronny ze Szwecją (1609 r.) – Zygmunt III, uznawszy to za casus belli, ruszył zbrojnie na Moskwę. Początkowo toczono boje o zdobycie umocnionej przez Rosjan twierdzy smoleńskiej. Z odsieczą oblężonym pospieszyły oddziały rosyjskie i szwedzkie, które pod Kłuszynem (1610 r.) rozbił hetman Stanisław Żółkiewski. Wojna była prowadzona przez obie strony z niesłychanym okrucieństwem. Liczne jego przykłady znajdujemy w pamiętnikach, nieprzeznaczanych przecież do druku. Historycy polscy wspominali o tym dość powściągliwie, z wyjątkiem jednego może Pawła Jasienicy, który stwierdził, iż rozwiał się wówczas mit „o wrodzonym rzekomo Polakom i Litwinom wstręcie do okrucieństwa”. Nie byłby wszakże sobą, gdyby zaraz nie dodał: „Bez trudu dostroiliśmy się do europejskiej normy”.

Wziętych do niewoli przed śmiercią torturowano, gwałcono kobiety, rabowano i niszczono wszelki dobytek. Jeden z pamiętnikarzy (Samuel Maskiewicz) przyznawał, że „nasi tak sobie bezpiecznie [bitnie] poczynali, że co się komu podobało i u największego bojarzyna, żona albo córka, brali je gwałtem. Czym się jednak wzruszyła Moskwa bardzo, a miała czym zaprawdę”. „Rozwięzły żołnierz wasz nie znał miary w obelgach i zbytkach: zabrawszy wszystko, co tylko dom zawierał, złota, srebra, drogich zapasów mękami wymuszał” – wymawiał później Polakom Fiodor Szeremietiew. Nie odbiegało to zresztą od ogólnoeuropejskiego stylu prowadzenia wojen w tych czasach. Jasienica miał więc rację.

Daremnie pierwszy komendant Kremla (Aleksander Gosiewski) będzie się starał w nie mniej okrutny sposób powściągać własnych żołnierzy. Kiedy jeden z nich strzelił po pijanemu do prawosławnej ikony Matki Boskiej, dowódca kazał mu odrąbać ręce i nogi, kadłub zaś spalić żywcem na miejscu świętokradztwa. Innego, który spoliczkował popa, Gosiewski chciał ukarać śmiercią; za wstawiennictwem patriarchy poprzestano na obcięciu winowajcy prawego ramienia. Nie na wiele się to jednak zdało; odpowiedzią na mnożące się gwałty był wybuch powstania mieszkańców Moskwy, który nastąpił w marcu 1611 r. Pomimo wsparcia ze strony pospolitego ruszenia nie udało się im wyprzeć Polaków ze stolicy. Spłonęła natomiast znaczna część miasta przez nich podpalona. Pożar i walki uliczne pochłonęły mnóstwo ofiar, także wśród ludności cywilnej.

„Była rzeź, jako między taką gęstwą ludzi wielka, płacz, wrzask dzieci, sądnemu dniowi coś podobnego” – pisze Stanisław Żółkiewski. I z wyraźnym współczuciem dodaje: „Tym sposobem moskiewska stolica spłonęła z wielkim krwi rozlaniem i nie oszacowaną szkodą, gdyż dostatnie i bogate to miasto było i objętość jego wielka”.

Okupujący Moskwę Polacy nie chcieli opuścić Kremla oraz przylegających doń dzielnic miasta. Od sierpnia nie mogli już tego uczynić; do stolicy Rosji przybyło drugie pospolite ruszenie z księciem Dymitrem Pożarskim na czele. Wypierając polską załogę z kolejnych dzielnic, otoczyło ją równocześnie tak szczelnym pierścieniem, że podejmowane parokrotnie próby dostarczania oblężonym żywności za każdym razem kończyły się niepowodzeniem. Zaczęto od zjadania końskiej padliny, pergaminowych ksiąg cerkiewnych, świec, rzemieni i pasów, skończono na przypadkach kanibalizmu. „Bo gdy już traw, korzonków, myszy, psów, kotek, ścierwa nie stało, trupy wykopując z ziemi, wyjedli, piechota się sama między sobą wyjadła i ludzie łapając, pojedli [...] owo zgoła syn ojcu, ojciec synowi, pan sługi, sługa pana nie był bezpieczen; kto kogo zgoła zmógł, ten tego zjadł” – pisze Józef Budziło, naoczny świadek tych strasznych wydarzeń.

6 listopada załoga polska, dowodzona przez Mikołaja Strusia, podpisała kapitulację, w której zagwarantowano jej wolny powrót do swoich. Następnego dnia opuściła Kreml. Wbrew zaciągniętym przez Rosjan zobowiązaniom część Polaków (m.in. całą piechotę) w ciągu paru następnych dni wyrżnięto, pozostałych zatrzymano w niewoli. Po przeszło trzystu latach znowu Polak zostanie, na krótko zresztą, komendantem Kremla. Był nim w początkach rewolucji październikowej komunista Stanisław Budzyński, rozstrzelany zresztą w 1937 r.

Rok 1612 na trwałe osadził się w świadomości historycznej naszych wschodnich sąsiadów. Należy on bez wątpienia do tych paru wydarzeń wspominanych w niemal wszystkich zarysach dziejów Rosji, na równi z 1812 r., rewolucją październikową i Wielką Wojną Ojczyźnianą z lat 1941–45. Bez ciężkich doświadczeń, jakie przyniosły Rosji lata smuty, nie utrwaliłaby się w niej aż na 300 lat dynastia Romanowów.

Były zresztą krwawe rządy Polaków w Moskwie sprawowane w latach 1610–12, traktowane jako historyczne usprawiedliwienie późniejszej rzezi Pragi i zdobycia Warszawy przez Suworowa w 1794 r. Podobnie zresztą i dziś rosyjskie mass media, wspominając o Katyniu (jako dziele NKWD), nie omieszkają za każdym razem podkreślić, iż był to swoisty odwet za 60–80 tys. jeńców sowieckich, którzy mieli po 1920 r. umrzeć w polskiej niewoli.

Polityka 45.2012 (2882) z dnia 07.11.2012; Historia; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Była rzeź wielka..."
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną