Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Historia

Jak żyli cywile podczas powstania warszawskiego? Niepublikowane wspomnienia

Basia Kaczmarczyk (obecnie Koszewska) w salonie domu przy ul. Drużbackiej w 1943/44 r. Basia Kaczmarczyk (obecnie Koszewska) w salonie domu przy ul. Drużbackiej w 1943/44 r. Zdjęcia rodziny Kaczmarczyków / Archiwum prywatne
Pamiętam wyprawy mamy po żywność, co zawsze wiązało się z dużym niebezpieczeństwem. Jakieś gotowanie było możliwe tylko czasami, przerywane bombardowaniem. Studnie były pod ostrzałem snajperów.

W sierpniu 1944 r. miałam 14 lat. Mieszkałam z rodzicami i dwoma młodszymi braćmi (osiem i dziewięć lat) na ul. Drużbackiej w kolonii domków jednorodzinnych i dwurodzinnych, która mieściła się między pl. Lelewela od południa i ul. Potocką od północy – na granicy między Żoliborzem a Marymontem. Nasze domki były jednopiętrowe, otoczone ogródkami, było więc dużo zieleni i wolnego miejsca. Taki układ przestrzenny jest typowy dla całego Żoliborza – miało to potem istotny wpływ na charakter walk w tej dzielnicy, pozwalało na duże rozproszenie walczących.

Przed powstaniem byłam uczennicą szkoły Sióstr Zmartwychwstanek na ul. Krasińskiego, ok. 15 minut od domu. Nasza szkoła formalnie nosiła nazwę krawieckiej, a naprawdę uczyłyśmy się też przedmiotów, które były w programie szkoły średniej – gimnazjum. Uczyłyśmy się polskiego, historii, geografii itp., to było tzw. tajne nauczanie. Na ławkach zawsze miałyśmy rozłożone szycie, na wszelki wypadek, gdyby była rewizja. Notatki z lekcji zapisywałyśmy specjalnymi rysikami na tabliczkach, aby można je było zniszczyć.

W czasie powstania byłam jeszcze za młoda, aby brać w nim czynny udział, ale miałam koleżanki w wieku 15–16 lat, które były łączniczkami. Mój sąsiad, 16-letni Włodek, był już żołnierzem, do powstania zgłosił się w czasie walki. Przeżyliśmy całe dwa miesiące powstania; od pierwszego dnia do 30 września (kapitulacja była 2 października), a więc właściwie do końca, kiedy zostaliśmy wygnani przez Niemców do obozu w Pruszkowie, a potem w nieznane.

Tuż przed godziną „W”

Pamiętam dobrze ten dzień, bo byłam w ogródku i rozmawiałam z kolegą z sąsiedztwa – była bardzo ładna pogoda. Nagle, ok. godz. 14:30, usłyszeliśmy jakieś strzały – najpierw gdzieś dalej, potem bliżej, i znów dalej, i znów bliżej.

Reklama