Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kto się dał nabrać na Piątkę Plus Kaczyńskiego?

Jarosław Kaczyński w Gdańsku Jarosław Kaczyński w Gdańsku Michal Ryniak / Agencja Gazeta
Nowe hasło kampanijne PiS to, jak się okazuje, obietnice socjalne plus wolność. Powiedzieć „mokry kapiszon” to nic nie powiedzieć.

Od wczorajszego popołudnia tym pasjonowała się cała polityczna Polska. No może nie cała, ale na pewno bąbelek politycznych komentatorów na Twitterze i Facebooku.

Czytaj też: Najciekawsze pojedynki na listach PiS

„Nieoczekiwany wiatr w żagle”

Jeden z politycznych serwisów opublikował newsa: „PiS odpali Piątkę Plus”. (Celowo nie piszę, który to serwis, bo chciałbym się skupić na mechanizmie). „PiS idzie za ciosem i rozszerza »piątkę« w nieoczekiwanym kierunku. Będzie »Piątka Plus«. – Jest jeszcze jeden temat, który daje nam wiatr w żagle w zupełnie nieoczekiwanym segmencie elektoratu – słyszymy na Nowogrodzkiej” – przeczytałem w mailowym alercie.

I od razu we wszystkich mediach społecznościowych zaczęły się spekulacje: co i komu PiS teraz da. I jakim to gejmczendżerem „zaorze” całą opozycję wraz z przyległościami, a w efekcie rozstrzygnie na swoją korzyść wybory europejskie, parlamentarne i prezydenckie za jednym zamachem.

Może jednak znajdzie się kasa dla nauczycieli? Wielkie fundusze na służbę zdrowia? Podwyższona kwota wolna od podatku albo i cały próg podatkowy? Coś dla studentów? Inni szli w żarty. Legalizacja marihuany? Związki partnerskie? 500 plus dla dzieci matek nienarodzonych? W te czy wewte – światek politycznych komentatorów drżał w posadach i czekał na to, co Kaczyński dziś powie w Gdańsku.

Czytaj też: Czy pekaesy wrócą na drogi

PiS da wolność w internecie?

A prezes po dość długiej przemowie o tym, jak rozumie pojęcie „wolność”, rzucił, że „Piątka Plus” to jego dotychczasowe obietnice socjalne plus rzeczona wolność. I dodał, że PiS stanowczo opowiada się przeciwko unijnej dyrektywie o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, zwanej przez przeciwników ACTA2. Potem wyszedł Mateusz Morawiecki, żeby w szczegółach wytłumaczyć, jaki to PiS jest dobry dla internautów. Powiedzieć: „mokry kapiszon”, to nic nie powiedzieć.

Odkładając na razie na bok poważną debatę merytoryczną wokół dyrektywy – rozumiem, że PiS chce w ten sposób zdobyć głosy młodzieży. Powiedzieć internautom: to my obronimy was przed wstrętnymi biurokratami z Brukseli, którzy chcą wam wprowadzić cenzurę w sieci.

Nie wiem, czy ta zagrywka się opłaci. Główne pytanie brzmi: czy młodzi ludzie – w dużej liczbie – uznają, że Jarosław Kaczyński jest dla nich wiarygodnym rzecznikiem wolności w sieci? I czy na tyle się na tym internecie zna, żeby naprawdę wiedzieć, co mówi? Czy tak się stanie, okaże się w sondażach w ciągu kilku tygodni, bo każdy pomysł politycznego marketingu potrzebuje czasu, żeby dojść do świadomości danej grupy wyborców, a potem się w niej osadzić.

Czytaj też: Będzie powtórka z ACTA?

Wiem natomiast, że cały ten kilkunastogodzinny epizod fatalnie świadczy o jakości debaty politycznej w Polsce. Że zmienia się ona w zabawę, w której marketingowcy polityczni rzucają nam kość i krzyczą „aport!”, a my biegniemy za tą kością, nie zastanawiając się nad tym, czy to ma sens. Rozumiem, że świat nowych mediów wymaga od nas szybkich reakcji, ale kiedyś warto powiedzieć „stop”.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną