Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Dwa lata #MeToo, czyli jak chronić ofiary, ale i niesłusznie oskarżonych

W dwa lata od oskarżeń względem Weinsteina wciąż nie ma optymalnej ścieżki postępowania w podobnych sprawach, tak by z jednej strony chronić ofiary słusznie oskarżające przestępców, z drugiej – chronić niewinnych przed linczem i śmiercią zawodową. W dwa lata od oskarżeń względem Weinsteina wciąż nie ma optymalnej ścieżki postępowania w podobnych sprawach, tak by z jednej strony chronić ofiary słusznie oskarżające przestępców, z drugiej – chronić niewinnych przed linczem i śmiercią zawodową. Forum
Jeden z mężczyzn oskarżających Kevina Spaceya o molestowanie niedawno dobrowolnie wycofał pozew. Z kolei skazany przez opinię publiczną krytyk filmowy Andy Signore bezskutecznie próbuje odzyskać dobre imię. Po dwóch latach #MeToo i #TimesUp sprawy przemocy seksualnej wciąż niezwykle trudno rozstrzygnąć.

Zaczęło się w 2017 r. od Harveya Weinsteina, potężnego producenta, w którego uderzyła fala oskarżeń o przemoc seksualną. Weinstein przez lata pozostawał bezkarny, mimo że jego zachowanie było tajemnicą poliszynela, a ofiarami padły rozpoznawalne dziś aktorki Hollywood. W tym konkretnym przypadku zarówno liczba oskarżeń, jak i refleksja środowiska, które przyznało, że o wyczynach Weinsteina mówi się od dawna, pozwoliły z dość dużą pewnością zakładać winę producenta.

Czytaj także: Zakłamane Hollywood

#MeToo, czyli słowo przeciwko słowu

Najczęściej takie sprawy wyglądają jednak inaczej, a rozstrzyganie o winie sprowadza się do sytuacji „słowo przeciwko słowu”. Świadków nie ma, w przypadku niedozwolonego dotyku czy obnażania się przed drugą osobą bez jej zgody trudno o namacalne dowody, a nawet jeśli znajdą się ślady stosunku płciowego, trzeba jeszcze ustalić, jakie były intencje obu stron (gwałt może być wynikiem obezwładnienia, które pozostawia ślady, ale też szantażu czy gróźb). Dochodzi kwestia czasu – ze względu na strach, wstyd lub doznaną traumę ofiary nie zawsze decydują się od razu zgłosić sprawę organom ścigania.

To rodzi podwójne zagrożenie. Z jednej strony winni długo mogą czuć się bezkarni. Z drugiej – bardzo łatwo, zwłaszcza w erze mediów społecznościowych i prasy polującej na sensację, rzucić bezpodstawne oskarżenia, które wprawdzie z braku namacalnych dowodów przed sądem się nie utrzymają, ale wystarczą, by oskarżonych zlinczować, pozbawić pracy itd.

Czytaj także: Bycie ofiarą to nie jest łatwa rola. Mity dotyczące molestowania seksualnego

Niejasne finały spraw #MeToo

W lipcu tego roku doszło do procesu Kevina Spaceya. Pewien mężczyzna twierdził, że aktor obmacywał jego krocze w barze w 2016 r. Pozew oddalono z braku dowodów. Czy oznacza to, że Spacey, jak utrzymywał, jest niewinny? Możliwe. Czy oznacza to, że do zdarzenia doszło, ale nie znalazł się żaden świadek? Też niewykluczone.

W polskim odłamie #MeToo najgłośniejsza była sprawa publicysty Jakuba Dymka, na łamach „Codziennika Feministycznego” oskarżonego przez osiem kobiet o molestowanie seksualne, a nawet gwałt. W styczniu tego roku prokuratura umorzyła postępowanie, a jedna z czterech kobiet wycofała oskarżenia i opublikowała przeprosiny.

W USA miała niedawno finał inna sprawa – Andy’ego Signore’a. Signore raczej nie jest w Polsce znany, za oceanem był zaś kimś w rodzaju celebryty z YouTube, współtwórcą niezwykle popularnego formatu „Honest Trailers”, nominowanego kilkakrotnie do Nagród Emmy. W „szczerych zwiastunach” analizowano popularne filmy i z humorem wytykano im błędy. Oglądalność sięgała dziesiątek milionów odsłon. Wśród gości znaleźli się m.in. reżyser „King Konga: Wyspy czaszki” oraz Ryan Reynolds, który jako Deadpool sam recenzował film „Deadpool”. Wokół formatu rozrósł się kanał Screen Junkies.

Czytaj także: Szara strefa #MeToo

Andy Signore – winny czy niewinny?

W 2017 r. Andy Signore był drugim po Weinsteinie mężczyzną oskarżonym w ramach ruchu #MeToo. A ponieważ był związany ze światkiem Hollywood, rozpisywały się o tym wszystkie media branżowe, powielając słowa April O’Donnell (znanej jako April Dawn) o tym, że Signore próbował ją zgwałcić i zmuszał do używania erotycznych gadżetów. Doszły oskarżenia Emmy Bowers, podającej się za stażystkę w Screen Junkies, i jeszcze kilku kobiet, fanek kanału, które zeznały, że podrywał je i się narzucał.

Signore stracił pracę i został wypchnięty ze środowiska krytyków filmowych. Nie mógł umówić żadnego wywiadu ani dostać się na pokazy. Przeprowadził się z Kalifornii na Florydę. Pozwał byłego pracodawcę za bezpodstawne zwolnienie i utrzymywał, że jest niewinny.

Na finał sprawy trzeba było czekać blisko dwa lata. I wychodzi na to, że Signore prawdopodobnie naprawdę jest niewinny. Jego dawny pracodawca poszedł na ugodę, co niemal na pewno wiązało się z wypłaceniem finansowej rekompensaty. Do tego Signore, który ze względu na proces musiał milczeć, teraz przedstawił własną wersję zdarzeń – zaprezentował na YouTube obszerne fragmenty konwersacji z April O’Donnell.

Z materiałów wynika, że romans miał miejsce, ale za obopólną zgodą, nie było „wabienia do hotelu pod pretekstem imprezy Screen Junkies”, tylko jasne umówienie się na wieczór we dwoje. Nie doszło też do gwałtu. Na drugi dzień O’Donnell żałowała w wiadomości do Signore’a, że był zbyt nieśmiały, by wykonać „jakiś ruch”. Krytyk nie zmuszał jej też najwyraźniej do rozbieranych sesji – April sama wysyłała mu swoje nagie zdjęcia.

Czytaj także: Jak na akcję #MeToo reagują mężczyźni?

Obawy przeciwników #MeToo, czyli jak odzyskać dobre imię

Na kontroskarżenia i dostarczone przez Signore’a dowody O’Donnell odpowiedziała krótkim oświadczeniem, że sprawa jest już „za nią” i nie będzie do niej wracać. Wcześniej chętnie udzielała wywiadów i wielokrotnie powtarzała swoje zarzuty na Twitterze. W międzyczasie okazało się też, że wspomniana Emma Bowers nigdy w Screen Junkies nie pracowała. Z Signorem znała się z czasów, gdy tworzył amatorskie projekty wideo.

To, czego Signore nie podważa (a za co przeprasza), to że miał romans z April O’Donnell, choć był w tym czasie żonaty. Przyznał też, że flirtował z fankami Screen Junkies, podrywając je na swoje „celebryctwo”. Gdy jednak przyjrzeć się wiadomościom, jakie do tych kobiet wysyłał (jedna z nich je upubliczniła), trudno dopatrzeć się czegokolwiek, co mogłoby uchodzić za molestowanie. Wymiany zdań sprowadzały się na ogół do prób umówienia randki.

W sprawie Signore’a kumulują się wszystkie obawy przeciwników ruchu #MeToo, wskazujących na to, jak łatwo rzucać fałszywe oskarżenia i piętnować zachowania, które żadnych znamion czynów zabronionych nie noszą. Problemem są zwłaszcza media, które dwa lata temu bardzo szeroko rozpisywały się o zarzutach wobec Signore’a, a teraz zbywają temat milczeniem.

W ten sposób sankcjonują więc fakt, że same oskarżenia oznaczają wyrok, ferowany szybko, szeroko, zwykle surowy, bo w wielu przypadkach odcinający oskarżonych od źródeł zarobku. Dalszy rozwój spraw, jeśli wiąże się z uniewinnieniem, już nie jest tak ekscytujący. W efekcie łatwo zszargać czyjeś dobre imię.

Czytaj także: Molestowanie seksualne. Jak sobie radzić z naruszaniem granic

Molestowanie seksualne. Jak postępować, by chronić niewinnych

W dwa lata od oskarżeń względem Weinsteina wciąż nie ma optymalnej ścieżki postępowania w podobnych sprawach, tak by z jednej strony chronić ofiary słusznie oskarżające przestępców, z drugiej – chronić niewinnych przed linczem i śmiercią zawodową.

Jeśli Andy Signore naprawdę dopuszczał się molestowania seksualnego czy gwałtów, pozostawienie go na stanowisku przez kilka lat, aż do uzyskania wyroku sądu, byłoby krzywdzące dla ofiar, zwłaszcza jeśli mowa o podwładnych. A jeśli jest niewinny, to sam stał się ofiarą, odcięty od swego dzieła, z przekreśloną karierą krytyka filmowego, zmuszony zacząć od zera, budować nowy kanał na YouTube. I w dalszym ciągu żyć w cieniu oskarżeń. Dochodzi wątek flirtowania (flirtowania, podkreślmy, nie molestowania seksualnego) z fankami, przez wielu uważanego za coś dalece niestosowanego. To także powinno skutkować zwolnieniem.

Przerażające, jak bardzo brak wytycznych, ścieżek postępowań, ale najwyraźniej też jasno określonych granic tego, co dozwolone, a co nie. #MeToo pomogło, przynajmniej częściowo, oczyścić wiele środowisk z odrażających jednostek wykorzystujących swoją pozycję do stosowania przemocy względem podwładnych czy współpracowników. Z pewnością dało też odwagę i siłę wielu ofiarom, które poczuły, że nie są same, ktoś słyszy ich głos i go nie ignoruje. Na tym dyskusja nie powinna się jednak kończyć.

Czytaj także: Na czym polega molestowanie seksualne? Każdy kraj widzi to inaczej

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną