Gdybym powiedział, że byłem z Kaziem za pan brat – przesadziłbym. Gdybym powiedział, że nasza przyjaźń była dozgonna – minąłbym się z prawdą. Gdybym powiedział, że zawsze zgadzaliśmy się w sprawach Śląska – łgałbym w żywe oczy. Jeśli powiem, że Kazimierz Kutz był dla mnie guru, koneserem i smakoszem śląskiego klimatu, człowiekiem arcyciekawym, wszechstronnym i odważnym w przekazie swoich refleksji – to będzie najprawdziwsza prawda.
Czytaj też: Moje kartki z kalendarza Kazimierza Kutza
Śląsk dla Kutza to był dom
Minęło wiele lat od czasu, kiedy spotykaliśmy się na Prusowie w doborowym towarzystwie profesorów, artystów, satyryków: Tomka Jury, Staszka Kluski, Basi Wrzesińskiej, Adasia Romaniuka, rzut beretem okopywał się w swoim domu Andrzej Czeczot. Chrzciny córki Wiktorii w małym górskim kościółku były wydarzeniem, o którym okoliczni mieszkańcy długo rozprawiali. Na Prusowie zebrała się śmietanka – rodzinna i towarzyska. W tych okolicznościach poznałem Iwonę Świętochowską, żonę Kazimierza, ciut bliżej.
Minęło wiele lat od czasu, kiedy sprzeczaliśmy się twórczo przy realizacji filmu „Śmierć jak kromka chleba”. Czułem się zaszczycony, że Kazimierz postanowił oprzeć się w swoim scenariuszu na mojej książce „Rozstrzelana kopalnia”. Broniłem każdego jej fragmentu, a Kutz tłumaczył cierpliwie, jak Abel krowie, dlaczego nie mam racji. „Na ekranie to będzie do dupy, uwierz, Jasiek”.