Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

„Pozwalaliśmy sobie być sobą”. Życie z Tonym Halikiem

Kadr z dokumentu „Tony Halik” Kadr z dokumentu „Tony Halik” mat. pr.
Z okazji premiery filmu dokumentalnego „Tony Halik” Marcina Borchardta rozmawiamy z Elżbietą Dzikowską – o życiu i podróżowaniu z Tonym Halikiem i bez niego.
Tony Halik z Elżbietą Dzikowską, z którą przez dwie dekady prowadzili w TVP cykl programów „Pieprz i wanilia”.Materiały prasowe PROJEKT77 Tony Halik z Elżbietą Dzikowską, z którą przez dwie dekady prowadzili w TVP cykl programów „Pieprz i wanilia”.

ANETA KYZIOŁ: Jak się żyło na co dzień z człowiekiem, który lubił koloryzować?
ELŻBIETA DZIKOWSKA: On na co dzień nie był aż taki jak przed kamerą czy mikrofonem. Aczkolwiek jeśli coś wspominał, to nie pamiętał, co mówił ostatnio, i ubarwiał swoje przeżycia. Ale na co dzień był świetnie zorganizowany. To ja byłam bałaganiara, a on miał wszystko uporządkowane, prowadził segregatory: w jednym sprawy związane z domem, w innym z samochodem, z podatkami, w kolejnych dokumenty potrzebne do następnych wypraw. I wszystko potrafił załatwić.

Czy książkowa biografia autorstwa Mirosława Wlekłego i film Marcina Borchardta zmieniły – po ponad 22 latach od śmierci Tony’ego Halika – pani spojrzenie na człowieka, z którym przeżyła pani niemal ćwierć wieku?
Nie, one nie mają wpływu na moją ocenę Tony′ego. Jak tylko zaczęły się szmery o tej jego „niemieckiej” przeszłości, przypominałam sobie o zostawionej przez niego kopercie z napisem „spalić po mojej śmierci”, której nie spaliłam, ale też o niej zapomniałam. Znalazłam tam dokumenty, które tłumaczyły jego życie, listy dowódców francuskiego Ruchu Oporu, które zaświadczały o dzielności Tony′ego, nazwiska polskich żołnierzy, którzy razem z nim zdezerterowali z Wehrmachtu i przyłączyli się do Ruchu Oporu, było też świadectwo ślubu z Pierrette.

Mirosław Wlekły w biografii „Tu byłem. Tony Halik” stawia tezę, że fantazjowanie Halika na temat jego życiorysu zaczęło się od samobójczej śmierci ojca.
Nie powiedział mi o samobójstwie ojca, o Wehrmachcie, o TW, żyliśmy razem, ale jednak osobno. Nie mam do niego żalu, myślę, że chciał mnie w ten sposób chronić. Ta wiedza mogłaby być dla mnie obciążeniem, może bał się, że mnie straci albo straci w oczach świata – już nie będzie tym herosem, na którego się zawsze kreował? Krążyła wersja, że to Niemcy zabili jego ojca, a potem się okazało, że zabili, ale jego ojczyma... Tony wiele przede mną ukrywał, bo wiedział, że miałam jasny stosunek i do Niemców – zabili mojego ojca, mojego wujka zamordowali w Auschwitz – i do komunistów, bo siedziałam jako 15-latka w więzieniu za działalność antykomunistyczną. W czasie stanu wojennego nie chciałam występować w telewizji, on występował sam.

Został zarejestrowany przez SB jako TW „Sędzimir”.
Ale co to był za TW! Miał donosić o stosunkach handlowych Meksyku z Chinami, o czym nie miał pojęcia, więc przekazywał to, co przeczytał w meksykańskich gazetach. Sami się go pozbyli, bo był nieprzydatny. Ale myślę, że ciężko było mu z tym żyć. Taki otwarty, pełen humoru, dowcipny, wesoły, a tyle miał w sobie trudnych spraw. Naprawdę mu współczuję. Ten Wehrmacht bym zrozumiała – on po prostu mieszkał na tamtych terenach, został wcielony. Tak jak mój dziadek Adam Puszkarski został wcielony do armii carskiej i walczył w wojnie rosyjsko-japońskiej, nawet zegarek z dedykacją za to dostał.

Czytaj też: Polacy w armii III Rzeszy

Która z waszych wspólnych wypraw jest dla pani najważniejsza?
Do Vilcabamby, ostatniej, zaginionej stolicy Inków w peruwiańskiej dżungli. Nie wiedzieliśmy, że jej nie odkrywamy, ale to nieistotne, byliśmy pierwszymi Polakami, którzy tam dotarli. Zrobiłam o niej film dla Polski, Tony – dla świata.

W filmie Marcina Borchardta można obejrzeć nagranie waszego pierwszego spotkania...
Nigdy nie widziałam tego nagrania, bardzo się wzruszyłam, okazuje się, że byłam ładną kobietą! Pierwszy raz zobaczyłam Tony′ego w telewizorze, pomyślałam: jaki śmieszny facet. I go wyłączyłam. A potem poznałam go w Meksyku, dokąd kolejny raz wysłała mnie redakcja „Kontynentów”. Dowiedział się o tym Ryszard Badowski i poprosił o zrobienie wywiadu z Halikiem do jego programu o podróżach w TVP: „Klubu sześciu kontynentów”. A że byłam po kursie operatorskim, to dobrze się składało. Zadzwoniłam, ale Tony′ego nie zastałam w domu, po paru dniach mnie odnalazł.

Nie było wtedy telefonów komórkowych, internetu, jak ludzie się komunikowali, jak organizowali wyprawy?
No właśnie! Często w ciemno. Los nam sprzyjał. Przeżyliśmy długą, siedmiomiesięczną podróż po Stanach Zjednoczonych tropem indiańskich rezerwatów i parków narodowych. Odbywało się to tak, że żeśmy po prostu jechali i starali się dotrzeć, gdzie trzeba. Udawało się to często dzięki nie tylko zmysłowi organizacyjnemu, ale i urokowi osobistemu. Tony wydzwaniał z hoteli, z automatów i załatwiał kolejne spotkania, campingi. Teraz, korzystając z koronawirusowego lockdownu – przepadła mi podróż do Omanu i Chin, nie mogłam też jeździć po Polsce, zdobywać materiałów do kolejnego tomu „Polski znanej i nieznanej” – wróciłam do przeszłości i napisałam dwie trzecie trzeciego tomu „Tam, gdzie byłam. Nieznany znany kraj”, sięgając do tej naszej ówczesnej podróży kamperem i aktualizując detale dzięki internetowi. Trzeba życie wykorzystywać takie, jakie ono jest. Tony był bardzo pracowity, to też nas łączyło.

Nie oddzielali państwo życia zawodowego od prywatnego. Czy były miejsca, do których jeździliście „prywatnie”, bez kręcenia reportaży?
Finlandia. Transportowaliśmy naszą łódkę, Halikówkę, przez Bałtyk do Helsinek, potem do Lappeenranty i pływaliśmy pod koło podbiegunowe. Nie kręciliśmy filmów, nie fotografowaliśmy, z wyjątkiem moich zdjęć Tony′ego, który uwielbiał być fotografowany.

Jak dzieliliście się pracą?
Wspólnie uzgadnialiśmy, dokąd i po co jedziemy. Mnie interesowało to, co stoi, czyli zabytki i kultura, jego – to, co się rusza, czyli Indianie i zwierzęta. Kiedyś spytał: Elżuniu, dokąd chciałabyś pojechać? Odpowiedziałam, że tropem katedr romańskich, więc kupił przyczepę niewiadówkę i pojechaliśmy aż do Santiago de Compostela. To było cudowne – ta nasza wzajemna tolerancja, że dawaliśmy sobie wolność. On nie rozumiał sztuki współczesnej, ale nie miał nic przeciwko temu, że ja się nią interesuję i ją kupuję, gromadzę w naszym domu. Ja z kolei chorowałam na chorobę morską, więc jak on chciał po Bałtyku się szwendać, to proszę bardzo, ale beze mnie. A że miał problemy z sercem, to po moich ukochanych Bieszczadach chodziłam sama.

Czytaj też: Indianie – silni i bezsilni

Różniliście się też poziomem wykształcenia. To nie stanowiło problemu: pani podwójna magisterka i prawie doktorat z historii sztuki, Halik – gimnazjum i szkoła życia?
Nie czuło się różnicy, bo on miał wykształcenie życiowe, poza tym był bardzo chłonny, stale chciał się czegoś dowiadywać. Uzupełnialiśmy się. Razem ustalaliśmy trasę wyprawy, potem on filmował czy robił zdjęcia, ja pisałam komentarz i przygotowywałam scenariusze programów. Tony był bardzo wierzący, ja nie. Jak był już bardzo chory, to wysłałam z nim gosposię, żeby mu zajęła miejsce w kościele, ostatnie namaszczenie dostał, pogrzeb katolicki. A on tolerował, że jestem niewierząca, nigdy nie próbował mnie nawracać. W Paryżu on szedł do kina na jakieś „zabili go i uciekł”, ja do Centre Pompidou. Ja na mule, on na świńskie ratki. Ale potem się spotykaliśmy i gadaliśmy. Pozwalaliśmy sobie być sobą.

Nie miała pani poczucia, że jest na drugim planie?
Nie, absolutnie, bo ja robiłam swoje, to, co mnie interesuje. Ani Tony mnie nie stworzył, bo ja przed nim poznałam całą Amerykę Łacińską, pisałam książki i robiłam zdjęcia. Ani potem – zajmuję się czymś innym, wróciłam do Polski, o niej piszę, a nie żyję na „Pieprzu i wanilii”. Doceniam ten okres, był wspaniały – wspólne 24 lata – poznawaliśmy razem świat i staraliśmy się go pokazać Polakom, nasz program to było naprawdę okno na świat wówczas zamknięty. Podróżowaliśmy na własny koszt, czyli raczej jego, sami wymyślaliśmy tematy, które mogłyby naszych widzów zainteresować, nigdy nie robiliśmy czegoś tylko dla siebie (poza Finlandią) i to było też ważne.

Ludzie do tej pory nas pamiętają, a ja pamięć o Tonym staram się kultywować. Jest Muzeum Podróżników imienia Tony′ego Halika w Toruniu, są szkoły imienia Tony′ego. Nie zgodziłam się, żeby żadna nosiła też moje imię, ja żyję, nie jestem pomnikiem i robię swoje, nie jako celebrytka, bo nigdy nie miałam takich potrzeb. Uważam, że to, co robię, jest potrzebne, bo Polska jest pięknym krajem. Napisałam już kilka tomów „Grochu i kapusty”, a teraz kończę szósty „Polski znanej i mniej znanej”. I sztuka, i artyści mnie interesują, to obok podróży druga, a może nawet pierwsza moja pasja. Robiłam wywiady z wybitnymi artystami polskimi, tworzącymi w kraju i za granicą. Kolekcja polskiej sztuki współczesnej po moim długim życiu – bo jestem z rodziny długowiecznej, po babciach – zostanie przekazana Toruniowi. W muzeum imienia Tony′ego jest teraz wystawa moich darów z podróży do Papui-Nowej Gwinei, gdzie byłam jesienią ubiegłego roku. Podróżuję z przyjaciółmi.

Czytaj też: Taktyki ratowania turystyki

Było jakieś niezrealizowane marzenie podróżnicze Tony′ego Halika?
Kiedy już był bardzo chory, chciał pojechać do Indonezji. Czułam, że po to, żeby tam umrzeć. A ja bym tego nie przeżyła, jego odchodzenia tam, sprowadzania zwłok – nie udźwignęłabym tego. Leży na Bródnie. Mój przyjaciel Gustaw Zemła wyrzeźbił mu na pomnik krzyż z plecakiem wypełnionym przygodami, filmami.

***

Elżbieta Dzikowska, ur. w 1937 r. w Międzyrzecu Podlaskim, historyczka sztuki i sinolożka, współautorka razem z Tonym Halikiem cyklu programów podróżniczych, pokazywanych w TVP od lat 70. do 90. XX w., znanych i pamiętanych jako „Pieprz i wanilia”. Jest też autorką książkowych reportaży podróżniczych o Polsce, m.in. serii „Groch i kapusta” i „Polska znana i nieznana”, a także albumów fotograficznych i wystaw.

Czytaj też: Małe samoloty na dalekie loty

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną