W grudniu 1980 r. w Teatrze Muzycznym w Gdyni miała premierę śpiewogra, jak się to nazywało, pod tytułem „Kolęda Nocka”. A w niej największe wrażenie robił śpiewany przez Krystynę Prońko „Psalm stojących w kolejce”: „Za czym kolejka ta stoi? Po szarość, po szarość, po szarość/ Na co w kolejce tej czekasz? Na starość, na starość, na starość”. Autorem muzyki był Wojciech Trzciński. Autorem słów do tych hymnów doby szarzyzny, zwątpienia i beznadziei – na płycie opublikowanych już w 1982 r., podczas stanu wojennego – był Ernest Bryll.
Bryll wyczuł moment zwrotny
Zmarły właśnie w wieku 89 lat Bryll – poinformowało o jego śmierci Stowarzyszenie Pisarzy Polskich – był dziennikarzem (zaczynał w 1955 r. w słynnym „Po Prostu”), krytykiem filmowym, poetą identyfikowanym z pokoleniem „Współczesności”, autorem przekładów i ambasadorem RP w Irlandii (w latach 90.). Ale w zbiorowej pamięci pozostanie głównie za sprawą piosenek. Szczególnie tych z lat 80., które – jak „Psalm...” – wyczuły jakąś emocję i moment zwrotny w historii: „Bądź jak kamień, stój, wytrzymaj, kiedyś te kamienie drgną i polecą jak lawina”.
Podobny charakter miały piosenki i wiersze z programu „Boże, nie daj nam siebie utracić” (do muzyki Włodzimierza Korcza), prezentowanego w stanie wojennym przez Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, wykonywane przez Danutę Rinn i Krzysztofa Kolbergera, a później rozpowszechniane w drugim obiegu na przegrywanych własnym sumptem kasetach. Oglądał w nich Polaków przez pryzmat skrzydeł husarskich: „Choć zmalały, spopielały/ Jeszcze siły nie straciły/ Jeszcze są jak dawniej były/ Jeszcze skrzydła dawnej chwały/ Mogą unieść nas”.
Czytaj też: Pastuszkowie na estradzie
Trochę szopka, trochę Zaduszki
Narodową emocję Bryll wyczuwał i wcześniej, w dramacie „Rzecz listopadowa”, wystawianym w Katowicach w latach 60. przez Józefa Szajnę, w którym autor połączył wątki „Wesela” i „Dziadów”. „Jest u nas w kraju jedno święto takie/ Kiedy się rozumieją Polacy z Polakiem” – cytował na naszych łamach Zdzisław Pietrasik, relacjonując snuty przez Brylla „opis narodowo-mistycznych obrzędów, w czasie których teraźniejszość spotyka się z przeszłością. Są elity, przy nich klakierzy, ale pojawiają się także wskrzeszeni powstańcy warszawscy, a nawet matka Polka czekająca na powrót syna”.
Trochę szopka, trochę Zaduszki. Obraz skomplikowany jak życie Ernesta Brylla – inteligenta z awansu społecznego, z problemami zawodowymi po wojnie (ojciec służył w AK), długich latach w PZPR, zakończonych jednak odrzuceniem partyjnej legitymacji po wprowadzeniu stanu wojennego. I obraz poety uduchowionego, chętnie sięgającego po motywy religijne, skupionego na wielkiej narracji o Polsce (słychać ją także w tekstach śpiewanych, choćby „Pieśni – kronice” wykonywanej przez Marka Grechutę), ale zarazem mającego kontakt ze światem – wyjeżdżał za granicę, na przełomie lat 60. i 70. uczestniczył w programie dla pisarzy w USA, później pełnił funkcję dyrektora Polskiego Instytutu Kultury w Londynie, po 1989 r. wykładał za granicą i prócz pracy ambasadora zajmował się tłumaczeniami z kilku języków.
Między estradą, teatrem i radiem
Wiersze irlandzkie w jego przekładach wykonywała grupa Carrantuohill. „Poezja jako zawód, jako sposób zarobkowania? – pisał na swoim blogu. – No nie. Jeśli tylko można, trzeba pracować w innym zawodzie. Nawet po to, aby nie mieć zbyt wiele czasu na pisanie wierszy”.
Inaczej było jednak w wypadku tych piosenkowych strof – kolejny musical, czy też śpiewogra, zrealizowane z Katarzyną Gärtner „Na szkle malowane”, swojskie, ludowe, a zarazem nowoczesne i zachodnie w stylu kompozycji, zaowocowało przebojami, które później wykonywali Halina Frąckowiak, Czesław Niemen i Maryla Rodowicz. Bryll był literatem, który między sceną, estradą a telewizją i radiem przemieszczał się bez trudu.