Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Fragmenty książek

Ogłupiałam z pożądania. Fragment książki „Kot Bułhakowa”

Z okładki książki „Kot Bułhakowa” Z okładki książki „Kot Bułhakowa” mat. pr.
„Szczypta miłości, szczypta cierpienia. Szczypta biadolenia, szczypta śmiechu. Szczypta nadziei, szczypta zwątpienia. Dlaczego miałoby to nas zadowolić?”. Publikujemy fragment książki „Kot Bułhakowa” w przekładzie Zuzanny Zywert.
Okładka książki „Kot Bułhakowa”mat. pr. Okładka książki „Kot Bułhakowa”

Pracowałam jak opętana, by przetrwać. Nie wychodziłam z mieszkania, za to pisałam, poprawiałam i pociłam się przez szesnaście godzin z rzędu, z przerwami wyłącznie na chłodne prysznice i drobne spożywcze zakupy przez internet. Od czasu do czasu na opustoszałym podwórzu zauważałam przechadzającego się Behemota. Upały najwyraźniej mu służyły. Jego futro lśniło, a uśmiechy, które słał w kierunku mojego okna, z dnia na dzień robiły się coraz bardziej szydercze. Patrząc wstecz, stwierdzam, że powinno mnie to wtedy zaniepokoić, ale nie. Niejako szukając wymówki, by zrobić sobie przerwę, postanowiłam skonfrontować się z bestią. Może w głębi duszy pragnęłam drobnej żwawej bójki. A może nawet czegoś więcej. Może pragnęłam, by stało się dokładnie to, co miało się stać. A może w pewnym sensie już się to stało? W każdym razie możliwe, że już wtedy, gdy wstawałam od biurka, nieświadomie podjęłam decyzję, by do tego dopuścić. Jeśli tak było, nie byłby to pierwszy raz w moim życiu. Może nie ma powodu, by więcej filozofować na ten temat. Może po prostu się nudziłam i byłam potwornie napalona. Wziąwszy wszystko pod uwagę – falę upałów i mój wieloletni stan cywilny jako samotna matka, zbyt zajęta, by mieć czas na cokolwiek poza pracą na podwójny etat, jaką było utrzymywanie małego dziecka i zajmowanie się nim – wytłumaczenie to było nie tylko możliwe, ale wręcz wysoce prawdopodobne.

Niewątpliwe jest to, że pewnego wyjątkowo parnego i nużącego sierpniowego dnia, w południe, siedziałam oparta o brzozę, ten godny zazdrości, idealny organizm, który niczego nie pragnie. Bezdzietna, pozbawiona odpowiedzialności i spocona, pozwoliłam się zahipnotyzować grze światła i cieni pod sennie kołyszącymi się gałęziami. Poczułam, jak Ziemia obraca się wokół własnej osi, kropelka potu spływa mi po szyi, a prawe ramiączko sukienki luzuje się i osuwa z ramienia, odsłaniając pół mojej prawej piersi. Czekałam na to, co przyniesie czas, i chciałam się dowiedzieć, w jaki też sposób zbiór synaps, hormonów i mechanizmów informacji zwrotnej, który określam jako „ja”, zareaguje na to, co jeszcze niedokonane. Niezbite przekonanie, że moje ziemskie życie jak dotąd naznaczone było powodzeniem, napawało mnie optymizmem. Gdyby się w to wgłębić, wszystko szło mi lepiej, niż można tego zasadnie oczekiwać od przeciętnego ludzkiego życia. Urodzona w przerwie między wojnami. W wolnym, zamożnym i demokratycznym społeczeństwie. Człowiek, kobieta, matka, uwarunkowana, podporządkowana i zdominowana, ale mimo to w znacznym stopniu pani własnego czasu, ciała i duszy. Czego mi brakowało? Czego tak naprawdę, poważnie mi brakowało? Niczego! Niczego, no może poza… może tylko… Gdyby tylko można było dostać troszkę…

…Ach, gdyby tylko… dokładnie w momencie, gdy o tym pomyślałam, odniosłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Wyprostowałam się, wyprężyłam plecy, wypięłam pierś i za pomocą jednego palca wsunęłam ramiączko sukienki z powrotem na swoje miejsce. Podciągnęłam prawe kolano do brzucha, może po to, by w instynktowny sposób ochronić moje miękkie i wrażliwe wnętrze lub nieświadomie wyeksponować spocone udo – a najpewniej i jedno, i drugie. Wyciągnęłam szyję i delikatnie obniżyłam podbródek, jak baletnica lub sprężyna gotowa do skoku. Lekko rozłożyłam palce, lewą dłoń położyłam na prawym kolanie, a prawą – na sercu. Dopiero w tej pozie, czającej się gdzieś na kartach historii kultury, która to raczej mnie obrała za swój cel niż ja ją, powoli uchyliłam powieki. Przez trawę niedbałym krokiem szedł Behemot. W jego kruczoczarnym futrze lśniło słońce. Nie uśmiechał się już szyderczo, ale ciepło i pewnie. Leciutko stawiał swoje ogromne łapska, a jego ogon powoli i majestatycznie kołysał się na boki. Usiadł niecały metr ode mnie. Nie ruszałam się, milczałam. Behemot zaczął mruczeć. Jego miękkie, głębokie pomrukiwanie rozeszło się przez glebę aż do mojego ciała. Odwróciłam głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Jego wielkie oczy były zielone i roziskrzone. Mrugnął do mnie. Poczułam, jak opuszczają mnie wszystkie siły. Osunęłam się z powrotem w tył i gdyby nie pień brzozy, uderzyłabym plecami o ziemię. Serce mocniej mi zabiło i wtedy to się stało. Zakochałam się.

Behemot wpatrywał się w moje oczy, głęboko i uporczywie. Jego mruczenie ustało, a w zamian zaczął mówić, spokojnie i monotonnie. Głos miał głęboki i ciepły.

Niech zgadnę, zaczął. Pomysły pojawiają się same z siebie. Przychodzą jak amen w pacierzu, lecz bez zapowiedzi i w całkiem nieprzewidywalny sposób: a to z muchą, która brzęczy gdzieś w powietrzu, a to z bąbelkami rwącymi się tłumnie w górę szklanki, a to z chmurami, które rozkładają się jak wachlarz na niebie, a to z kolorem fasady czy nazwą, którą jakiś człowiek połączył z charakterystyczną zmarszczką przy ustach. Przychodzą wraz z autem jadącym po ulicy, dokładnie tym autem, na tej ulicy, dokładnie tego dnia, dokładnie o tej porze. Przychodzą, ponieważ światło pada na swój specyficzny sposób, ponieważ zapada zmrok, a czas upływa. Przychodzą, ponieważ człowiek jest człowiekiem, a przedmioty przedmiotami. Bo coś istnieje zamiast niczego, ot tak. Przychodzą jako głosy i obrazy, które zamazują rzeczywistość. Łączą się ze sobą, po kolei, warstwa po warstwie; w ten sposób powstaje perspektywa i głębia, czas i miejsce. Właśnie to jest tak upojne w pisaniu – móc widzieć, jak powstaje i rozwija się świat.

Tak… odparłam.

Cii… uciszył mnie. Niestety świat, który raz został rozwinięty, staje się kompletnie nieciekawy, stąd też należy natychmiast zająć się nowym. Mniej więcej tak to wygląda, prawda?

Tak, szepnęłam. Mniej więcej tak, ale…

Tak, tak, przerwał mi. Ponowne odegranie tych tysiąca myśli i wzruszeń, które co minutę przebiegają przez uważną głowę. Przecież one muszą znaleźć ujście, nieprawdaż? Któż miałby siłę utrzymać je w ryzach tam, gdzie panuje wieczny ścisk? Muszą zostać uporządkowane, podzielone i uwolnione jako bohaterowie, fabuła, wypowiedzi, opisy miejsc i tak dalej. A gdy w niewytłumaczalny sposób zaistnieje zbieżność między wewnętrznymi przeżyciami a tym, co zapisane, pojawia się czysta przyjemność, tak prosta i niewymownie piękna, jak kichanie i orgazm, jak zasypianie, gdy jest się śpiącym, jak gaszenie pragnienia szklanką zimnej wody, jak drapanie swędzącego miejsca.

Tak, to…

Tak, tak właśnie jest. Niestety, jak już mówiłem, satysfakcja nigdy nie jest definitywna, czyż nie? Ach, gdyby tylko chwila, w której właśnie podrapaliśmy swędzące miejsce, mogła trwać wiecznie. Ale tak nie jest. Życie toczy się dalej, a pomysły przychodzą same z siebie. Nie przestają się pojawiać, nie ustają. I wówczas zostajemy niewolnikami satysfakcji, ciągle chcemy więcej. Sytuacja wymyka się spod kontroli. Coraz bardziej drażnimy samych siebie, dodajemy zdumienie do zdumienia, wzruszenie do wzruszenia, a czy istnieje coś, co zdumiewa i wzrusza bardziej niż ludzkie cierpienie? Na samym początku, jeszcze niedojrzałym – nasze własne, a z czasem w coraz większym stopniu cierpienie innych. Albowiem współczucie jest jak niestrudzona sprężyna, podczas gdy pozostałe emocje słabną z wiekiem, nieprawdaż?

Tak, to…

Tak, dokładnie. Ale ono staje się coraz silniejsze i, hokus-pokus, stworzyliśmy sobie dylemat.

Czy ma się…?

Tak, ma się. Bo aby zrozumieć, że należy się do upadłego i zepsutego gatunku, nie trzeba więcej niż przeciętnych uzdolnień. Tak długo, jak będą istnieli ludzie, będzie też cierpienie. Nigdy nie ustanie. A jeśli kiedyś, młodzieńczo zuchwali i zamroczeni, wierzyliśmy, że za pomocą słowa możemy cokolwiek zmienić, z czasem to złudzenie też się rozwieje. Lecz wówczas staliśmy się już niewolnikami pisma. I co wtedy robimy?

Wtedy…

Otóż to! Wtedy czytamy gazetę, zatapiamy się w nędzy tej planety i gwiżdżąc na zdrowy rozsądek, żywimy nadzieję, że przyczynimy się do stworzenia lepszego świata, lepszego życia, przynajmniej dla jednego czytelnika, nieważne kogo, aby tylko mieć powód i wymówkę do dalszego pisania. W ten sposób marnujemy swój czas. Lepiej byłoby, gdybyśmy…

Działali! Zrobili coś pożytecznego!, wybuchłam, jak gdyby ktoś ścisnął mnie za brzuch.

Nie! Idiotka!, odparł Behemot. Lepiej byłoby, gdybyśmy przyznali sami przed sobą, że nie mamy najmniejszego znaczenia i że jesteśmy bezsilni, i cieszyli się z tego ułamka życia, które nam dano!

Ale skoro samo pisanie i posiadanie nadziei jest dla nas uciechą, to chyba równie dobrze można nie przestawać?, spytałam, chcąc udowodnić, że jestem bystra.

To prawda, odparł. A jednak. Szczypta miłości, szczypta cierpienia. Szczypta biadolenia, szczypta śmiechu. Szczypta nadziei, szczypta zwątpienia. Dlaczego miałoby to nas zadowolić? Po co być tak pozbawionym ambicji? Czemu nie mielibyśmy mierzyć wyżej? Dlaczego nie wybrać czegoś lepszego, większego, bardziej szalonego i wyzwolonego?

A tym czymś jest…?, spytałam.

Nie da się tego wytłumaczyć, stwierdził. To trzeba przeżyć. Poczuć. Doświadczyć.

Tak?, odparłam, starając się nie brzmieć na zbyt podekscytowaną.

Należy się na to otworzyć, powiedział. Trzeba to do siebie zaprosić. Do samego środka.

Tak?, dociekałam. Miałam ogromną ochotę wyciągnąć rękę i zatopić ją głęboko w jego futrze, może nawet podrapać go za uchem, a potem…

Tak?, spytał.

Tak, odparłam.

Behemot znów puścił do mnie oko, i to jego mrugnięcie… Mówiąc wprost: ogłupiałam z pożądania.

Adda Djørup, Kot Bułhakowa, przeł. Zuzanna Zywert, ArtRage, Warszawa 2023

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną